poniedziałek, 22 września 2014

Link do sąsiada - prawdziwego artysty

Jeszcze o nim usłyszycie!

Nie mogę się oprzeć, ale ponieważ jest to dla mnie coś w rodzaju przełomu (nie wiem, czy autor podlinkowanego bloga też tak myśli) nie mogę czekać, aż sporządzę porządny wpis promujący.

Na razie proszę sobie samemu poklikać i poczytać. Ale przede wszystkim pooglądać.
To adresuję do artystów sztuk pięknych dla oczu...

Oto ktoś mi bliski nie tylko z powodu talentu:

piątek, 30 maja 2014

Inna Marysia

Źródło zdjęcia


Napisałem kiedyś notkę o utalentowanej, dorosłej Marysi. I jej eleganckiej deklaracji: "Patriotyzm? W razie czego ja sp..."
Tutaj, z wyjątkiem paru przyjaciół, nikt jej nie czytał. Ale na portalu Radia Wnet, jak na moje "sukcesy inaczej", ma imponującą liczbę odsłon.
Odniosłem się do dylematów utalentowanej pannicy, znanej aktorki, córki słynnego aktora.

Zresztą, czy to jeszcze dylematy? Czy już wybór? 
Zależy od nastawienia.
Ja się nastawiam niechętnie, jak to jest promowane w głównym nurcie Trójki przejętej przez lewaków, jako "piosenka dnia".
Ale przecież nie wszyscy są tacy uprzedzeni.

Odczytać to można, jak dramatyczny krzyk strachu przed  spodziewaną Apokalipsą. Można. Kto ma takie nastawienie. Marysia P. zna polską historię, może nawet lepiej od swego kolegi z Krakowa, Macieja S. i wie, że to raczej polskie dzieci były tarczami najeźdźców. A nie odwrotnie. Coś czuje, że może to nie ostatni raz. I się boi. To ludzkie.
Ale można również w tym nie widzieć niczego więcej, jak wyraz życiowego nihilizmu, jak przedziwne, awangardowe, nieco cuchnące wczorajszym niewywietrzonym pomieszczeniem po młodzieżowej balandze, kassandryczne zawołanie: "Bawimy się, a po nas choćby potop".

Można wreszcie w tym widzieć po prostu ograniczone horyzonty "postpolityki". Przyłączenie się do głównego nurtu. "Ciepła woda w kranie", jako program polityczny.

Coś, co paradoksalnie, na prawicy teraz robi taką karierę. Pod postacią polityki "realnej".
Dość polskiej utopii!
Interesy polskie, jako "ochrona życia, zdrowia i mienia obywateli, a także przetrwanie jego kultury i gospodarki" * powinny być realizowane przez szukanie nowych rozwiązań .... w przeszłości. 
Wszystkie ręce na pokład! W sprawie dekonstrukcji polskich mitów stwórzmy sojusz ponad podziałami!

"Katastrofalnie błędna decyzja odrzucenia sojuszu z Hitlerem", "Obłęd 44" itd...  aż do liczenia na świetnego wojskowego - Jaruzelskiego, że po zamachu stanu, będzie prowadził mądrą politykę. I zawód. Marny polityk. Szkoda.
O dalszych pomysłach, jak, w imię pamięci o polskich ofiarach na Wołyniu, pokazać teraz Ukraińcom nową, rozsądną polską twarz - schadenfreude, i nie dać się wciągnąć w "ukraińską awanturę" ani "cwaniakom" ani "idiotom", lepiej nie wspominać

Czy można się dziwić biednej Marysi, że zrobił się jej w głowie, według jej własnych słów,  kompost ?
Można tylko zadumać się nad moralnym i mentalnym spustoszeniem, jakie sami sobie fundujemy, sekundując dzielnie agentom wpływu i pożytecznym idiotom. Karuzela osiemnastowiecznego "nierządu",  którym stoi Polska, kręci się, jak szalona. Tylko teraz mamy jeszcze "nierząd dusz".

Jakieś powody do optymizmu? Teflonowy Pan Premier sprowokowany przez inną Marysię ma ich pełne garście.
A ta Marysia, z następnego pokolenia, nie ma wątpliwości. Obce są jej dylematy i strachy  jej "ciotki" Marysi "Juliasiewiczowej".
Pan Premier udaje patriotę. I pyta go wprost: Dlaczego Pan udaje?

Czyżby to nowe pokolenie było pokoleniem Konfederatów Barskich? Oby szczęśliwszych i lepiej zorganizowanych.
A rozpętała się burza. Łatwo w tej "nierządnej" burzy znów się pogubić. Łatwo to zakwalifikować, jako jeszcze jeden wygłup nastolatki, szukającej rozgłosu. Już takie hipotezy szerzy się wśród ludzi deklarujących, jako "prawica". Panowie Prawica wytwornie marszczą nosy.


Pewien pan nazwał Marysię "durna gówniara".
W podobnym sensie, chociaż kulturalnie, ustosunkował się do słynnej już wypowiedzi licealistki z Gorzowa, pewien mój znajomy, oczywiście prawicowy, jak się patrzy, z Poznania.

A ja myślę, że "durna gówniara" powiedziała więcej i jaśniej, niż Panowie Prawica są zdolni sobie wyobrazić.
"Dziecko" nie musi uzasadniać, gdy woła: "król jest nagi". Ono to widzi.
Uzasadniać, albo wyjaśniać, muszą tacy mędrcy, jak oni. Tylko jakie jest uzasadnienie dla oczywistego stwierdzenia o UDAWANIU według pijarowskiego scenariusza?

A co? Król jest nagi, czy nie?
Niech Panowie się tym zajmą, a nie psychologizowaniem na temat "dziecka".

I ważniejsze jest to, co się dzieje TERAZ - po tym krzyku.
I nawet nie z nim, "dzieckiem", tylko z nami.

Niedługo "kamienie wołać będą".
I chyba niektórzy Panowie Prawica będą musieli podciągnąć się z psychologii skał.


Skoro oni stawiają hipotezy co do przyszłości mężnej nastolatki, to ja, stary osioł, też postawię.
Dzielna mała. 
Życzę jej wszystkiego najlepszego. Ale to dopiero początek. Droga przed Wami, Drodzy Młodzi Przyjaciele, wyboista i daleka.
Odwagi Wam nie brakuje. Życzę Wam wytrwałości.

--------------------------------------------------
Przypis * Opcja na prawo, 2/135 Od redakcji

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozmowa z Białym Wielorybem


  Biały Wieloryb z Wrzuty, ale nie daję linka, bo mój program antywirusowy blokuje tę stronę.
Nie mogłem się jednak powstrzymać, zobaczywszy, wypisz wymaluj, portret Przyjaciela 
J
Biały Wieloryb napisał mi pod wpisem „Polska Antygona” taki komentarz.
Kris! Easy! Żadna oficjalna instytucja polska nie oskarżała gen. Błasika o to, że był pijany.
Robiła to tylko p. Anodina, której oskarżenia zostały oficjalnie zaprotestowane. Więc nie uważam, że pani Błasikowej należą się jakieś specjalne urzędowe przeprosiny.
Do 100 lat już mi niewiele brakuje, więc mogę spokojnie patrzeć w różne oczy.
Godzę się z opinią, że niektórzy z poszkodowanych ochoczo grają kartą swojego cierpienia dla np. kariery politycznej, jak liczne panie G i inne takie. Mnożące się hipotezy potwierdzające krwawy spisek Tuska z Putinem mnie osobiście zniesmaczają.
Akurat miałem we życiu epizod związany z lotnictwem i absurdalne hipotezy pozostają dla mnie absurdalne.
Pozdrowienia z prowincji (a czasem z morza )
Odpowiadam mu poniższym tekstem, aktualizowanym kilka razy, ostatnio 22 kwietnia 2014.

Wielorybie Białucho, Spoko :)

Zacząłeś "sympatycznie", po przyjacielsku (co odnotowuję z przyjemnością) i dystansem.
(A skończyłeś... odpływając w siną dal, po dwóch krótkich wypowiedziach :( przyp. w poświąteczny wtorek, 22 kwietnia br.)

Dystansem do ...no właśnie, do czego?
Do straszliwego krajobrazu po bitwie, czy też do "żałosnego wypadku lotniczego, w którym zginęło paru pisiorów i tylko jedna kaczka"?
Do państwa, które, wzorem swego Wielkiego Brata, potrafi jedynie zwalać winę za gigantyczne katastrofy - kompromitacje - na pilotów?
Które promuje polską odmianę "awiacjonnej demokracji"?
Do państwa, które od czasów afer Rywina i kolesiów ze Starachowic nie potrafi dopaść ani jednego skorumpowanego polityka, gangstera, zdrajcy i agenta ale za to dzielnie walczy ze studentami, kibolami i faszystami i blogerami?
(To ostatnie - to wyczyn policji z 23 kwietnia 2014, Braniewo, "ochrona kontrwywiadowcza" ruskiej demonstracji pod pomnikiem kata AK, Czerniachowskiego, takiego lokalnego Sierowa przyp.12 maja 2014, KR)
Które walczy ze swoimi własnymi funkcjonariuszami, chroniąc mafiozów, gangsterów i banksterów?
Do państwa, które nie potrafi ochronić ważnych świadków i ekspertów przed "samobójstwem", morderstwem przez "przypadkowych wariatów", lub "wypadkiem samochodowym", ale potrafi szydzić z każdej próby postawienia pytań o przyczyny jednego z najważniejszych wydarzeń powojennej Polski?
A może do państwa, które z uporem godnym lepszej sprawy stara się czcić pomniki najeźdźców i ścigać "profanatorów", ale nie potrafi zabezpieczyć pomników bohaterów (Inki) i pomników ofiar (pomnik w Jedwabnem)?
Do państwa, "które zdało egzamin", czy do państwa, które upadło na kolana wobec obcej potęgi a wobec wdów i sierot pręży muskuły, jak koleś z byczym karkiem?

Piszesz niejasno i wbrew swym zapewnieniom o zbliżeniu do kręgów lotniczych, zdradzasz pewne niedoinformowanie lub uleganie suflowanym kłamstwom.


A chętnie bym się dowiedział czegoś konkretnego w sprawie Katastrofy - faktów i ich ocen. Od osoby, którą znam, lubię i szanuję.

Nie wiedziałbym również na podstawie Twojego komentarza, czy współczujesz wdowom smoleńskim, czy gotów byś był się z nich naigrawać, wypominając im chęć błyszczenia w przestrzeni publicznej i „robienia kariery”.

Na szczęście trochę Cię znam i wiem, że im, przynajmniej trochę, współczujesz. 

Nie mam pojęcia, jakie absurdalne teorie masz na myśli? Wrócę do tego jeszcze na końcu. Pozwól jednak, Drogi Waleniu, na pewien wstęp.
Zawsze nam się dobrze rozmawiało. Widocznie udawała nam się  sztuka "obopólnej rozmowy", mimo różnic.

Od naszej ostatniej biesiady, o ile pamiętam, przy bułgarskim winie, w słowackich górach, naśladujących jeszcze nieśmiało austriackie Bad … coś tam, gdzie próbowałeś mnie nauczyć lepszego stylu zjazdu z czarnego stoku, nie upłynęło nawet dziesięć lat, ale miały miejsce prawdziwe wstrząsy tektoniczne, przeminęła epoka.
Jakie są jej znamiona?

Oczywiście, jak każdej NOWEJ epoki - POSTĘP.
Oto pola, na których się odbywa.

1) Absurd
W tym zakresie dokonał się gigantyczny postęp. Żeby nie być całkiem gołosłownym, jeden drobny przykład:
Bogdan „Katastrofa” Klich, zamiast strzelić sobie w łeb, albo chodzić po wsiach i miasteczkach w worze pokutnym i z wyłupionymi oczami, ponieważ za jego czasów, w dwóch katastrofach, zginęło więcej generałów niż w Katyniu( !) i całe dowództwo lotnicze i nie tylko,  zakandydował i…został wybrany do senatu z królewskiego miasta Krakowa.
Jeśli chodzi o absurd, sprawa jest raczej rozwojowa.

To mnie bardziej zniesmacza, poza tym, co opisałem w felietonie. Na co Ty odezwałeś się po latach z tym mitygującym komentarzem.

Ale absurd absurdem. To tylko artystyczna awangarda. Teatr absurdu na polskiej scenie politycznej.

2) Kłamstwo.
Ilość kłamstwa, jaka "tu" się nagromadziła przekracza wszelkie normy świata, do którego aspirujemy. Nie tylko „my”, również rządzący nami trampkarze. A „oni” chcieliby i być na Zachodzie i rządzić tak jak na Wschodzie, czyli, jak własnym kołchozem.

Śmiem twierdzić, że kłamie się teraz bezczelniej, niż za naszej poczciwej, safandułowatej komuny lat siedemdziesiątych. Jest postęp?

Przykłady? Jeden z nich został omówiony w poprzednich dwóch wpisach (pierwszy i drugi).
To nie jest pomyłka. To nie jest drobne kłamstewko. To kłamstwo - narzędzie.
Narzędzie - niezbędny składnik akcji dezinformacyjnej towarzyszącej od pierwszych minut Katastrofie.
Właśnie ta akcja jest jedną z przesłanek przemawiających za teorią zamachu.
To metodyczne, niemal całkowicie pozbawione elementów zaskoczenia, od pierwszych minut po Katastrofie, działanie kłamstwa. Które rozlało się stopniowe w polskiej przestrzeni publicznej, niczym złowrogie echo.

Praktycznie bez żadnego przeciwdziałania ze strony państwa.
Państwo się nie sprawdziło.
Nie przeciwdziałało - upokorzeniom, pohańbieniu, krzywdzie wdów i dzieci, profanacji zwłok, ujmie na honorze oficerów i powadze urzędu prezydenta, majestatu Rzeczypospolitej.
A to był święty albo psi, jak kto woli, obowiązek każdego funkcjonariusza państwowego.


3) Skutek: Pomieszanie i rozmycie pojęć dobra i zła.
Pomieszanie tego co wielkie i tego, co nieistotne, tragedii narodowej i wypadku w garażu. I dalsze brzemienne tego skutki.

4) Zgorszenie. Wyhodowanie kasty szyderców, nie mających ni czci, ni wiary. Celebrytów, polityków i zwykłych meneli, bohaterów jednego wieczoru.

No i mamy "jaja".
"Wypadeczek", jak twierdzą jedni. I rechoczą.

Największa tragedia narodowa po powojennym, komunistycznym ludobójstwie  na Wolnych Polakach. I po ogólnonarodowym praniu mózgów później, z małymi przerwami, do dziś.
Jak twierdzą inni. I płaczą!

Tamte tragedie miały skutki.
I to Wydarzenie, Katastrofa, czy Zamach Smoleński, wszystko jedno, ma brzemienne skutki.

4) Kołtun z kosmicznymi jajami w środku.
Przez cztery ostatnie lata owo Wydarzenie zrodziło dwa, nie jedno, przedziwne, nie jajcarskie - "kosmiczne jaja". W splątanym kokonie emocji i uczuć - przede wszystkim nienawiści i miłości. Z przewagą nienawiści i pogardy. Obopólnej.
Razem tworzy to  swego rodzaju śmierdzący kołtun, diabelski pakiet.

Tragedia, honor i szlachetne poświęcenie z jednego kosmicznego jaja obok groteski, zaprzaństwa, zdrady i hucpy z drugiego. Splątane ale osobne.

5) Dylemat więźnia - wybór między dwoma jajami diabelskiego pakietu.

„Przeciętny” Polak, taki, jak my dwaj,  nie ma wyjścia. Stoi wobec swoistego "dylematu więźnia" - wyboru z tego diabelskiego pakietu, między jednym i drugim jajem.

Na podstawie Twego „niewinnego” komentarza odkrywam z pewnym bólem, że właściwie nie można jednocześnie współczuć smoleńskim wdowom, z powodu dotykającej ich haniebnej agresji i – jednocześnie - wyznawać „rozsądną” teorię zwykłego wypadku lotniczego, głoszoną przez niektóre koła „zbliżone do lotnictwa”.
Mimo, że obie sprawy należą przecież do różnych systemów poglądów a nawet do różnych rodzajów wrażliwości.

Czyżby jednak należały do różnych porządków ale w ramach pewnych odrębnych hierarchii wartości?
Zaczynam się obawiać, że właśnie tak jest. Ciągle poczuwam się do pewnej wspólnoty z przyjaciółmi z dawnych czasów, tak, jak z Tobą.

I jednocześnie spostrzegam z rosnącym zdumieniem, że wystarczy pewien sygnał z dowolnego poziomu pewnej hierarchii (np. dystans do krzywdy wdów i domniemanej hańby ich krzywdzicieli) by całkowicie przewidywalne były poglądy w sprawach z pozornie innego porządku - w sprawie "absurdalnych teorii" o przyczynach Katastrofy.
A może nawet o ocenie "naszego nieszczęśliwego kraju", albo, jak kto woli, "państwa, które się (jak najbardziej) sprawdziło, jest szczęśliwym miejscem na ziemi, w bratniej rodzinie europejskich narodów".
Zdumienie w moim wieku jest sygnałem, że mamy do czynienia z zupełnie nowym zjawiskiem, o którym może warto by było podyskutować.
Mylę się?
Ten tekst miał być wywołaniem dyskusji w celu potwierdzenia lub sfalsyfikowania mojej tezy.

Ty, Drogi Wielorybie, czy Delfinie, biały, czy czarny, nie wiem do końca, bo uchyliłeś się od tej dyskusji. Sugerujesz, że masz siłę, by wytrzymać z dystansem, czy pewnością siebie, wzrok "ofiary", zwłaszcza, że może ona nie taka niewinna.  Do 100 lat już Ci niewiele zostało, więc możesz spokojnie patrzeć w różne oczy"
Mnie też niewiele, ale ja nie mogę.

Dlatego rozmawiam z Tobą dalej, mimo Twojej nieobecności. Licząc na obecność kogoś innego, który podobnie, jak Ty rozstrzyga dylemat więźnia, ale ma mniej niż Ty pewności siebie, podczas patrzenia w oczy.

Zajmę się więc teraz innym fragmentem "kosmicznego jaja", które wybierają Ci, którzy patrzą w oczy Polskiej Antygonie i ...nic nie czują.

6. "Rozsądne" - nie - "absurdalne"  teorie o przyczynach Katastrofy Smoleńskiej.

No, jest tu pewien pluralizm.
Ale ja znam wiele, jestem dostatecznie oczytany.
Dla ustalenia uwagi, wymienię dwie, te najbardziej "rozsądne”.

Pierwsza, głoszona przez Najwyższy Autorytet z pewnej gazety, autorytet na literę M. (cytuję za moim własnym wpisem)
Jestem zdania, że były dwie istotne przyczyny katastrofy. Pierwsza: ten samolot nie powinien wystartować z Warszawy; po drugie - nie powinien lądować na lotnisku w Smoleńsku. Warunki atmosferyczne nie zezwalały na jedno i drugie.”

Druga, jeszcze prostsza, głoszona od pierwszych minut po katastrofie. Odtwarzam przekaz dnia na własną odpowiedzialność:
Piloci usiłowali lądować we mgle i spowodowali zderzenie z brzozą. Szukamy jeszcze, kto ich do tego skłonił. Jeden z podejrzanych wykręcił się tym, że jednak był trzeźwy i jego ciało w niejasnych okolicznościach znalazło się w innym miejscu, niż piloci. Ale może dzwonił do nich przez komórkę…Sprawa jest rozwojowa…”.
Po czterech latach.
Tyle mamy. I to "tyle" część, duża część przeciętnych Polaków - kupuje.

7) Ja nie kupuję. A Ty???

Według mojej teorii dwóch jaj - Ty - kupujesz!

Być może białym wielorybom z mórz południowym, które z tej oddali oglądają polski grajdołek pod duchową wodzą „służących w europejskich liberiach”, wydają się te teorie całkowicie satysfakcjonujące. Być może. Nie wiem.

Natomiast, gdyby nie moje "jajowe" odkrycie nie rozumiałbym zupełnie, dlaczego te wieloryby mają taki wykwintny smak, że zniesmaczają ich teorie o zamachu, spisku i wybuchu na pokładzie?
One, jak by się nie wydawały absurdalne, mają przecież silniejsze oparcie na znanych faktach.  Jest ich wiele.

8) Co ja w takim razie myślę?
Myślę faktami i tylko na faktach buduję swoje hipotezy.

Opisałem jeden z nich.
Ja również, Drogi Przyjacielu - Wielorybie, oczywiście „w pewnym sensie”, miałem epizod lotniczy. I nie mówię o wyglądaniu przez luk samolotu w kierunku skrzydła.
Jestem inżynierem mechanikiem i Instytut Lotnictwa kiedyś nawet płacił mi za pewną robotę. I nie było to sprzątanie rejonów.


Poruszanie się wśród bezspornych faktów ułatwia mi zarówno odróżnianie kłamstwa od prawdy, tragedii narodowej od zwykłego wypadku lotniczego, jak i krzywdy wdów i hańby ich krzywdzicieli. Wybór innego, niż Ty wybierasz, kosmicznego jaja. Prawdziwszego, lepszego. Tak myślę.
---------------------------------------
Wróćmy jeszcze, dla rozluźnienia przyciężkiej atmosfery mojej odpowiedzi, do absurdu, który, według swego mniemania, tak czujnie tropisz.

Być może rzeczywiście teoria o spisku Tuska z Putinem zbliża się najbardziej do absurdu. Ale nie jestem pewien, czy byśmy się zgodzili, co do przyczyny, która czyni tę teorie absurdalną.

Otóż absurdem wydaje  się, by wielki gangster wchodził w spółkę z trampkarzem z podwórka. On nie wchodzi nawet w spółki ze wszystkimi "swoimi" ludźmi, np. …z Mied...znaczy - Niedźwiedziem. Nomina sunt odiosa.

Pozdrawiam Cię serdecznie i zmykam. Kiedy Ty kołyszesz się na falach mórz południowych, ja miotam się między blogiem a obowiązkami emeryta pracującego.
Polecam Ci inny komentarz, dotyczący pani Generałowej, z tekstu "Glossa...",  mojego przyjaciela, Romeusa.

Pozdrawiam serdecznie ze wsi. Stopy wody pod kilem.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Glossa do notki „Polska Antygona”

Do swojej krótkiej notki „Polska Antygona” napisałem komentarz, zawierający błąd, co do autorstwa tego określenia. Zamiast niego, piszę tę glossę.

Autorem tego szlachetnego przydomku pani generałowej Blasik(Polska Antygona), jak się okazuje, jestem ja sam. 
Rafał Ziemkiewicz użył określenia „Antygony” dla określenia wszystkich wdów smoleńskich.

Tomasz Łysiak, który staje się najbliższym mi ideowo publicystą, zrobił natomiast szczegółową analizę „projektu agresji symbolicznej”, albo, mówiąc wprost, zhańbienia poległego w Katastrofie Smoleńskiej generała (W okresie od 1993 do 1995 studiował w Akademii Obrony Narodowej w Warszawie, po ukończeniu której uzyskał dyplom i tytuł oficera dyplomowanego. Był również absolwentem kursu Holenderskiej Akademii Obrony w Hadze (1998) oraz Szkoły Wojennej Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w Montgomery (2005) – Wikipedia).

To jeden z generałów – nowej, wolnej Polski. Tak on pewnie sobie myślał:
„Teraz jest Wolna Polska i będę jej wiernie służył. Aż do ofiary życia.”
Katastrofa Smoleńska wyeliminowała właśnie wiele ludzi „nowych czasów”. Zgodnie z proroctwem Janusza Kurtyki, wypowiedzianym kilka dni przed Katastrofą (Za każdym razem zaciskam zęby, żeby nie napisać określenia tego Wydarzenia w cudzysłowie):

 „Demontaż Państwa już się zakończył, teraz zaczną znikać ludzie.”

Czy dostatecznie dużo zostało ich w wojsku, które nagle okazuje się jednak potrzebne?
Czy pamięć o takich ludziach, jak generał Błasik, trzeba kultywować, czy też uważać, jak pewien internauta, że „fakt, iż był trzeźwy podczas lotu do Smoleńska, nie oznacza jeszcze, że czymś się wyróżnił” ?

Prawda, że celny komentarz? Pożyteczny Idiota (PI), nie kumający nic i nie odróżniający honoru od hańby i podłości od przyzwoitości? Czy agent wpływu (AW)? A może jedno i drugie? Razem - PiAW?

Ja myślę, że właśnie to – coś „oznacza”. Mianowicie, że to nie był wcale przypadek, że włąśnie on stał się obiektem tego haniebnego, starannie przemyślanego ataku symbolicznego.

I może o to właśnie chodzi, żeby ten Generał był zapamiętany przez „spostrzegawczych”, że „jednak był trzeźwy”, a przez „gapy”, że „podobno był pijany, chociaż, kto to wie, ruskim nie można wierzyć”?

Tomasz Łysiak przytacza poruszający a nieznany mi dotąd fakt, że po konflikcie Lecha Kaczyńskiego z pilotem, podczas lotu do Gruzji, generał Błasik, z instrukcją HEAD pod pachą, udał się do prezydenta i tłumaczył mu z całym szacunkiem, że podczas lotu - to pilot "jest jego przełożonym".
I prezydent przyznał mu rację. Coś rzadko spotykanego. Konflikt został wyjaśniony, jak to wśród ludzi przyzwoitych i wszystkie strony pokazały klasę.

Nie przeszkodziło to owym PIAW- om ignorować faktów i wykorzystywać starej historii, do spekulacji o „naciskach”. Dodając haniebny, kłamliwy zarzut, bo same spekulacje by nie wystarczyły.

Tym większy szacunek mam dla wspaniałej wdowy, generałowej Błasik, Polskiej Antygony, stawiającej, niemal samotnie, tamę takim projektom. Strażniczki Honoru Polskiego Żołnierza.

Część Jego pamięci. I niech Bóg ma Ją w swojej opiece.


czwartek, 27 marca 2014

Polska Antygona

Ten tekst pisałem wieki temu. Jeszcze w okresie obowiązywania miłości do Związku Radz...ups do Putina.

Gazeta Polska wydała płytę "Pogarda".
Rzecz o pogardzie III Rzplitej do zawadzających pozostałości.
 
Pozostałości po tych nareszcie już nie przeszkadzających "ludziach Kaczyńskiego".
"Ludzie Kaczyńskiego" już nie przeszkadzają. Już wypruto wszystko, zamieciono, już mogłaby nareszcie rozkwitnąć stoma kwiatami polityka miłości.
Niestety mieli rodziny. I te rodziny psują wszystko.
Stąd uzasadniona (całkowicie) pogarda. To naturalna reakcja na oburzające uroszczenia. 
Komuś przyzwoitemu na literę K. kojarzy się ta cała heca z Muzeum Lenina.
Innemu, na literę N, nie mieści się w głowie, że ktoś domaga się ekshumacji i tłumaczy żartobliwie, przypomina, że przyczyna śmierci jest ogólnie znana, nastąpiła ona mianowicie wskutek uderzenia z dużą prędkością o ziemię. Czy jakoś tak. Chyba nie zamordowałem pointy?
Jeszcze ktoś inny, na literę G. oburza się, że pytanie wdowy o bezpieczeństwo osobiste to w istocie pytanie, czy czasem premier nie wydał rozkazu zabicia.
No tak. Pewne pytania są nietaktowne. Wdowa, obawiająca się o swoje życie mogłaby się w skrytości ducha trochę poobawiać i nic nie gadać nietaktownie.
Tutaj tekst się urywa. Od tamtego czasu kilka osób związanych z katastrofą, mających coś w tej sprawie do powiedzenia, jako świadkowie, popełniło samobójstwa, zginęło w wypadkach. Niektórzy zaledwie stracili pracę i tylko  im przecinają przewody hamulcowe.
Nic ciekawego. Nuuuda.

Myślałem, że nigdy nie opublikuję. Nic odkrywczego. Po prostu świadectwo wrażliwości na ciągle narastające objawy pandemii nosorożacizny, wrzawy rozpaczliwej balangi.

Ale w ostatnich dniach eksperci rządowi ogłosili oficjalnie, że generał Błasik był trzeźwy w chwili śmierci i jeszcze jedna kampania pogardy i nienawiści, o której w tym tekście nie zdążyłem wspomnieć, rozsypała się, jak domek z kart.
Domek był już omszały i balangujący Polacy o nim zapomnieli. Jego rozsypanie nie wzbudziło zainteresowania. Oczywiście poza garstką oszołomów i starych pierników, blogujących, zamiast zająć się czymś pożytecznym.

Dobrze, już dobrze. Zaraz się biorę do pracy.

Nie oczekuję, jak pewien bloger z Salonu24,
że moi znajomi,
którzy na tej konstatacji, dziś wiadomo, że również podstępnym ruskim kłamstwie, poprzestali. (...) dzisiaj są dzięki temu dysonansowi poznawczemu mądrzejsi. 
Ale oczywiście, jak będę miał pierwszy dowód oprzytomnienia, natychmiast to ogłoszę, jako najlepszą wiadomość, od czterech lat.


Opublikuję tylko zdjęcie i zawołam za Dzielną Wdową, generałową Ewą Błasik:
Przeproście!
Polska Antygona
Albo przynajmniej wytrzymajcie jej wzrok...


środa, 15 stycznia 2014

Coś dla serialowego widza...

           W poszukiwaniu czytelnika, czyli nie chcecie o ambitnej sztuce? 
          To może podyskutujmy o serialach?

Przyznaję się. Oglądam jeden serial.
"Ojciec Mateusz".

Zresztą, znany jestem z tego, że, jak typowy moher, "lubię historyjki o księżach i aniołach".
No lubię, co się będę wypierał. Nikt nie jest doskonały.

Dostrzegam słabości tego serialu. Wyłażący czasem brak inwencji w "wątkach dyżurnych", które stały się, niestety, nieco irytująca konwencją.
Ciągle te same utyskiwania Gospodyni, że "podaje obiad a ksiądz ...".
Niekończące się umizgi komendanta do pani burmistrz, które są  konwencją drugą i chyba jeszcze bardziej pozbawioną pomysłu.
Perypetie aspiranta z mającą kłopoty wieku przejściowego żoną, które są konwencją trzecią, starającą się  jednak odbijać dolatujące zza kadru odpryski kanonady politycznej poprawności. 
Chyba najlepsza konwencja złego biurokraty i niezdarnego, na szczęście, intryganta - Sekretarza Biskupa. Ale najlepsza "stosunkowo", czyli ... też nienajlepsza.
Nawet rady duchowe samego Ojca Mateusza trącą czasem konwencją czwartą. Ale Artur Żmijewski daje je zawsze takim empatycznym głosem....

A ja ... jakoś to toleruję.
Wiem, że to postawa tendencyjna i niesprawiedliwa. Że udzielam twórcom cyklu swoistej taryfy ulgowej, tymczasem oni, idąc czasem na taką łatwiznę, mogą te słabości wystawiać nie tyle na ostrzał, co na przełączający przycisk pilota. Dobro promowane musi być atrakcyjne. 

Ty mnie, Styka, nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze!
- powiedział podobno Pan Bóg znanemu malarzowi.

Ja nie przełączam. Ja przylatuję do telewizora na znajomy, z niskimi, rytmicznymi tonami, sygnał, w czwartki wieczorem. Potem już miałem wolne, bo Pospieszalskiego wyrzucili. Ale nie na zawsze. Tylko na postrach, na chwilę... A za chwilę?

O Pospieszalskim już kiedyś pisałemWarto rozmawiać, pamiętacie jeszcze? Już nie warto.
Teraz ważą się losy - będziemy mieli Bliżej, czy będziemy mieli dalej?

Już, już, ad rem.
Co to kogo obchodzi, że lubię serial o księżach, w którym nawet aniołów nie ma?
No może paru aniołów z krwi i kości by się znalazło, nawet jeśli trochę skonwencjonalizowanych...
Ale ja oglądam je nie dlatego, że tam są księża. To znaczy, inaczej. Oczywiście, że to jest wskazówka, żeby oglądać.
Serial i ...jest ksiądz, anioł, człowiek wiary, jako ważny bohater ... aaa to siadam i patrzę z pewną nadzieją.

Serial - to znaczy będzie tak jakoś zwyczajnie, bez napinania się, dla ludzi, bez wyzwań wymagających natężenia wszystkich sił fizycznych i duchowych. 
Mamy trochę stresów i obowiązków. Zasługujemy na kawę w ciągu dnia, albo na okresową wyprawę na ciastko do cukierni. Ale z jakimś umiarkowanym, interesującym, wzruszającym, budującym akcentem.

Ktoś się przejmie perypetiami miłosnymi Kingi, ktoś inny dylematami etycznymi doktora ... nie znam imienia, tego co na dobre i na złe. 
Ja wolę problemy zwykłych ludzi, które oni rozwiązują w świetle wiary.  Styk szarego życia z transcendencją. To najbardziej mnie frapuje. Takie nieszkodliwe hobby.

Obecność księdza lub anioła, i pojawiająca się wraz z nimi, towarzysząca im aura, stanowi coś w rodzaju czynnika wyróżniającego, substancji czynnej ale nie wpływającej na zdarzenia. 
Sędzia moralny? Nie, nie, to nie to. Coś, jak "kontrast" - podczas prześwietlenia rentgenowskiego żołądka. Albo klasyczna, niewinnie wisząca na ścianie strzelba z pierwszego aktu - symbol suspensu.
Tak, chyba o to chodzi. Stąd ta wyczuwalna atmosfera oczekiwania, że coś się stanie, co będzie próbą. I co z tego wyniknie. Czekamy na moment.

Takie filmy mają momenty. Pamiętacie słynne, kultowe (brr, jak ja lubię to słowo!) dialogi na cztery nogi, ale o filmach.
- Fajny film wczoraj widziałem...
- Momenty były?
- Maaaasz.

No więc były
W cieniu wątków zwykłych, dyżurnych i związanych z licencją na serial, a tak skonwencjonalizowanych.
Wyjątkowo w sobotę, 11 – stycznia. Chwila wytchnienia po pracowitym dniu, w delegacji. 

Jakaś próba morderstwa. Ojciec Mateusz pierwszy rozplątuje gordyjski węzeł poszlak. Ale nasza dzielna policja jest tuż tuż…., nieważne. 
Ja opisuję moment.
Moment zagrany koncertowo przez wybitną aktorkę Kingę Preiss, która, jak ma napisane kilka scen z pomysłem, nigdy nie zawodzi. I świetnie pani Kindze partnerującą, profesor Aleksandrę Górską.

Zwykłe codzienne życie na plebanii. Zderzające się w drzwiach dwie kobiety. Jedna, ważniejsza, ale z kompleksami, zapracowana i „nieco szorstka”. Druga, na łaskawym chlebie u Ojca Mateusza, starsza, zdeklasowana, bezdomna, ale nie rezygnująca ze swojej przydatności. Nie rezygnuje ze swoich zwyczajowych rozrywek, ale i próbuje pomóc, no i ponosi nieuniknione porażki. Przypadłości starszego wieku, niedosłuch, skleroza, gorsza koordynacja ruchów.
Jak ja ją rozumiem. Zwłaszcza, gdy Starsza coś zapomni, coś zbije albo przypali. Wszędzie rozkłada swoje irytujące rzeczy. Zamiast pomóc – przeszkadza….

Konflikt się tli, ciągle miarkowany przez formację tych kobiet. To nie są anioły, ale i nie prymitywy. Potrafią się powściągnąć. Potrafią się zdobyć na refleksję.


Empatia. Zadajemy psychiczny ból. Ale go czujemy. I nas też boli.

Zadano nam ból? Nie wrzeszczymy o swojej krzywdzie i nie oddajemy wet za wet. Zresztą nie mamy za bardzo możliwości. Jaki będzie następny ruch? Skandal w parafii? I nasza nieunikniona klęska w starciu z wszechwładną Gospodynią?
To może go przemodlimy?

Rozważanie na różańcu. Moment. Za tę scenę daję jej autorowi Nagrodę Specjalną Mohera. 
Starsza pani modli się na różańcu, w kontekście. Tutaj nie klepie się pacierzy. Tutaj się medytuje na różańcu

Może młodzież popatrzy i zobaczy, co to znaczy medytacja polska, nie wschodnia?!
Cudze chwalicie, swego nie znacie...
Bo nie chcecie znać!

Prawda ekranu na tle codziennego, skonwencjonalizowanego biegu serialowej rzeczki. Na tle rowerowej choreografii Ojca Mateusza w scenerii najpiękniejszego starego miasta, jakie znam. Warunku koniecznego rozwiązania kolejnej zagadki kryminalnej.

Nagle jedna ze stron konfliktu znika. Ta Starsza i słabsza. Nie trzaska drzwiami. Usuwa się dyskretnie. Sumienie i refleksja drugiej włącza dzwonki alarmowe. Każdy szczegół nasuwa coraz bardziej niepokojące hipotezy. Nie ma mowy o uldze: „No i co? Baba z wozu…”
Narastający niepokój. Wrażenie pustki i pojawiające się wyrzuty sumienia. Poszukiwania z wieloma niepowodzeniami. Napięcie zaczyna stanowić  konkurencję z głównym wątkiem odcinka.

Nie, akcenty są dobrze rozłożone. To tylko wątek poboczny. Zguba odnajduje się. Śpiąca na krześle w jakimś muzeum. Starsza pani, wzruszająco bezbronna, ale niewinna. Nie zrobiła nic demonstracyjnego. Wyszła na spacer, żeby zmienić otoczenie. Zaczerpnąć świeżego powietrza. Przy okazji zbiło się jej szkiełko w okularach. „Wtedy ona niewiele widzi”. Troska Natalii.
Natalia u kolan Lucyny z przeprosinami. I jakby nic nie rozumiejąca Lucyna:
No co ty, Natalia. Chciałam się przejść.

A jeszcze relacjonująca Księdzu to zdarzenie Natalia, nasuwa mu detalem relacji, owym zbitym szkiełkiem myśl, która stanowi rozwiązanie zagadki.
Mój prywatny morał.
Natalia nie jest orłem intelektu. Ale widzi i czuje
To przeciwieństwo ślepoty i bezduszności. I wyjaśnienie sympatii i nieskończonej cierpliwości, jaką wykazuje Ojciec Mateusz dla gderliwej i wścibskiej Gospodyni.

Czucie właśnie, a nie czyjaś przemądrzałość, jest przydatne geniuszowi procesu kojarzenia faktów, do rozwiązania zagadki kryminalnej.
Ale przede wszystkim jest źródłem miłosiernej miłości, która panuje na plebanii, nawet wówczas, jak przelatują tam iskry i dudnią szybkie, niecierpliwe kroki.
Znak. Mądrościowy szczegół, perełka ukryta wśród kolorowych szkiełek głównych wydarzeń.

Nienaganna kompozycja wątku, jego idealne połączenie z wątkiem głównym. I prosty, wzruszający obraz miłosiernej miłości dwóch zwykłych kobiet. Nie tylko scenariusz. 

Koncertowa gra. I – last but not least – spokojna, łagodna atmosfera serialu – to czynniki, które zbudowały małe arcydzieło, godne tandemu autorskiego Agathy Christie i G.K.Chestertona.


Lubię filmy o księżach i aniołach, właśnie dla takich momentów.