środa, 21 lipca 2010

Biało - czerwona Rapsodia

Sponiewierany mit, zapomniany oręż

Po pierwsze, podaję link do pisma, z którym współpracuję: Kwartalnik Humanistyka

Po drugie, zapraszam do ściągnięcia (bezpłatnie!) numeru 4-5/2010, gdzie znajduje się mój tekst:


Plik w formacie PDF numeru 4-5 Kwartalnika Humanistyka

Po trzecie, na zachętę, publikuję początek tekstu. Tytuł taki, jak tytuł tego wpisu:

Biało-czerwona Rapsodia
Sponiewierany mit, zapomniany oręż

Motto:
Bo jeszcze raz powiadam: godne pogardy są ludy, które deklamują wiersze przez innych ułożone lub sprowadzają płatnych architektów, aby budowali im miasta. (…) Bo słuszne jest, abym równocześnie dostawał i dawał, przede wszystkim po to, żebym dalej mógł dawać. Błogosławię wymianie darów, bo ona pozwala iść dalej i dawać więcej.
Antoine de Saint-Exupéry, Twierdza

Prolog awangardowy, w dwóch odsłonach

Osoby: Prezydent Rosji, Poseł RP, Poeta

Dramatis personae: Narrator, Głos pierwszy, Głos Drugi, Diabeł
Rzecz się dzieje w auli wykładowej, sceną jest profesorski stół, długi na szerokość panoramicznego ekranu. 
Osoby ukazują się na telebimie.

Dramatis personae – osoby z krwi i kości, występują na scenie i na początku oglądają występ Osób z pierwszego rzędu.  W czasie trwania przedstawienia, na telebimie „odpowiednio” wyświetlane są Osoby.  Zostawiam trochę swobody reżyserowi :).
Ale nie może on sugerować, że kwestie wypowiadane przez Dramatis Personae są wypowiadane przez Osoby. To by było wstrętne nadużycie i podam go do sądu!
Diabeł jest ubrany swobodnie i modnie, ma włosy „na cukier”.
Głos Pierwszy jest sztywny, staroświecki i ma czarny garnitur.
Głos Drugi jest ubrany godnie i z klasą.
Narrator odzywa się zza kadru i mówi smutno, wolno i nastrojowo.

Odsłona pierwsza. Głosy Osób 
Prezydent Rosji, Dymitr Miedwiediew, 10 kwietnia 2010 roku: 
                   Ta tragedia ma wymiar mistyczny.
Narrator:
                   Teraz ŚLADU PO TEJ WYPOWIEDZI NIE MOGŁEM
                    ZNALEŹĆ.
Bartłomiej Arłukowicz, poseł:
( o zmarłym prezydencie Lechu Kaczyńskim) 
                 Gdyby mu było dane wybrać trzy drogi (dopełnienia
                 życia - przyp.mój), wybrałby właśnie tę. Bo  to był
                 patriota.
                 Wywiad z posłem B.A. w radiu Wnet

Leszek Długosz, poeta,
                 Wiersz - to intensywne przeżywanie czegoś
                 przejmującego, do tego stopnia, że czujemy się tylko 
                 transmisją…
Narrator:
                  Poeta przyjechał na Krakowskie Przedmieście
                  z Krakowa, ponieważ zbrzydziła go postawa 
                  Krakówka wobec decyzji o pochówku pary
                  prezydenckiej.
                  Czy starczy polskim artystom talentu, formacji i głębi,
                  by urodziły się dzieła na miarę Wydarzenia?

Odsłona druga. Głosy Dramatis Personae.

Narrator:
                 Patriotyzm? „Jak trwoga, to do Boga”. Pamiętacie?

Głos Pierwszy:
                Ogrom tragedii.
                Wielkość ofiary.
                Głębia smutku.
                Żarliwa wspólnota.
                Czystość uczuć.
                Szczerość przeżycia.
Narrator:
                 A to pamiętacie?  Odraza niewierzących.
                 Nie wierzących w nic.
                 W Boga tak. W Boga się wierzy.
                 Wypada - „w tym kraju”.
Diabeł:
                   Himalaje banału.
Głos drugi:
                   Łzy tłumów? Przecież łzy tak szybko wysychają.
                   Poruszenie serc płaczących?
                   Przecież to tylko plastykowe lalki z oczami
                   na mokrym miejscu.
                   Owoce poruszeń i łez? Owoce? Absurd.
                   Jakie owoce mogą być z łez i drgnień serc?
Diabeł:
                   Niedługo wszystkie łzy zamienią się w kupkę soli.
                   Drgające serca zaś błyskawicznie obrosną 
                   tłuszczem podłości (diabelski śmiech).
Głos pierwszy:
                    Czyżby? Ci, co płakali po Hubalu, po Sikorskim,
                     po Ogniu, po Łupaszce, po Anodzie,
                     to ci sami, co wstępowali do partii, donosili,
                     robili zakupy za żółtymi firankami
                     i jeździli na stypendia 
                    za pieniądze Fundacji Rockefelera?

                    Ci, co krzyczeli „Niech żyje papież!”,  to ci sami,
                    co chodzili na pochody i defilady?
                    Ci, co obalili listę krajową to ci sami,
                    co dzwonili do szkła kontaktowego?

                    Ci, co płakali po papieżu, zakładali później koszulki
                    z napisem „nie płakałem po papieżu”?
……………………………………………..
Głos pierwszy:
                    Na Krakowskim Przedmieściu ludzie zaczynali
                     się liczyć.
                     Jak kiedyś, w czerwcu ’79.
Głos drugi:
                    Ale czy to starczy, żeby wygrać demokratyczne
                    wybory?
Głos pierwszy:
                    Ludzie stali kilkanaście godzin, aby się pokłonić
                    prezydentowi na marach. 
Głos drugi:
                    No i co z tego? A gdzie dotąd byli?
                    Gdzie się później podzieli?
Narrator:
                    Dusza rozdarta między Mszą Św.
                    a konferencją prasową posła Palikota.

                    Między papieżem a Urbanem.
                    Huśtawka.

                    Czas odświętny.
                    Czas zwyczajny. Czyli upodlony.

                    Rzeczywistość teraźniejsza, szlachetna.
                    Rzeczywistość przyszła i przeszła. Zastępcza.
Diabeł:
                    Histeria! Demon patriotyzmu!
Głos drugi:
(Wstrząsa się dreszczem grozy)
                    Ojej!
Głos pierwszy:
                     Nawet nie dają nam przeżyć w spokoju
                    okrutnego i wzniosłego czasu żałoby.
                 
                    Już wieszczą! 
               
                    Diabelska sztuczka: opowieść o przyszłości.
                    Albo strachy albo raje na ziemi.
Głos drugi:
                    Elita nie lubi narodu.
Głos pierwszy:
                    I wzajemnie.
Diabeł:
                    Naród trzeba uśpić! Inaczej – DEMONY!  
(Tu śmieje się diabelsko)
Głos drugi:
                    Pisarz i intelektualista –
                    w opozycji do człowieka z flagą, czyli kibola.
Głos pierwszy:
                    Czyżby, aby być dobrym Polakiem
                    oznaczało -  być złym człowiekiem?
                    No i oczywiście – Europejczykiem.? 
                    Wtedy się jest, horribile dictu –Eurosceptykiem?
Głos drugi:
                    Strzelcy na pewno zagłosują na Olechowskiego.
                    Harcerze a zwłaszcza harcerki, na 
                    Napieralskiego.
               
                    A jeśli teraz, w tych wyborach, natychmiast! -
                    nie wygra Marek Jurek, albo 
                    przynajmniej Jarosław Kaczyński,  to …. kurdę!
               
                   Wyjeżdżam do Irlandii i zostawiam tych 
                    cholernych Polaczków sam na sam
                   z Kubą Wojewódzkim!
Głos pierwszy:
                    Pewna posłanka SLD miała pogrzeb katolicki!
Głos drugi:
                    Też mi wiadomość.
Diabeł:
                    Trzeba uruchomić natychmiast protesty
                    z dwóch stron!
               
                    Katoliccy faryzeusze niech się 
                    oburzają, że ksiądz dopuścił do skandalu,
               
                    zaś pani profesor
                    musi ogłosić zatroskany artykuł o 
                    zawłaszczaniu przestrzeni publiczno - państwowej
                    przez Kościół.
               
                    Świeckie, państwowo – twórcze, wyprane
                    z wszelkich odniesień religijnych ,
                    ceremonie pogrzebowe, to nasz cel!
Głos pierwszy:
                    Może powołać Stowarzyszenie
                    „Krakowskie Przedmieście”?
Diabeł:
                    Partyjny demon - nekrofil, powstaje!
                    Zdemaskujmy go!
               
                    Do Zadymy!
Głos drugi:
                    Mnie to nie rusza. Jedni i drudzy histeryzują.
                    Idę do swoich ksiąg.
               
                     Z tego wszystkiego NIC nie wyniknie.
                     Wszystko się rozejdzie po kościach.
                
                     Nie tylko nie zbudujemy ani jednego
                     dodatkowego kilometra autostrady,
                     ale nawet Lepper i Michnik się 
                     nie nawrócą.
Narrator:
                     Hm. Czy można zinstytucjonalizować ból?
                     Smutek?
                     Szacunek dla majestatu śmierci?
                  
                     Czy można zinstytucjonalizować gwałtowną
                     potrzebę bycia razem i duch sprzeciwu wobec  
                     czegoś potwornego, niewyobrażalnego,
                     co nie powinno, czemu nie WOLNO BYŁO się 
                     zdarzyć?

                     Czy można zinstytucjonalizować duch sprzeciwu
                     wobec optyki szkła kontaktowego i 
                     wojewódzkiego poczucia humoru?
Głos pierwszy:
                     Właśnie, że trzeba instytucjonalizować!
                     
                     Ducha sprzeciwu wobec tchórzliwej,
                     lub „camusowskiej” postawy obcości niektórych 
                     katolickich publicystów, trudno nawet obudzić,
                     a co dopiero zinstytucjonalizować.
                     Właśnie dlatego, że trudno, TRZEBA!
Głos drugi:
                     To zjawisko nie tylko nie jest dobrze rozpoznane,
                     ale nawet nie ma zgody, co do jego 
                     szkodliwości.
                     Jak by co, mogę „w punktach” udowodnić jego
                     nieszkodliwość.
Głos pierwszy:
                     Może te obawy, nie demony, niektórych
                     „nie ruszają”.
                     Ale u mnie właśnie one budzą grozę tą 
                     przerażającą obcością!

                     Brak elementarnego poczucia wspólnoty.

                     Jak daltoniście wytłumaczyć piękno błękitu nieba, 
                     kiedy on widzi coś szarego, zamazanego?
                     I uważa swój smak artystyczny za ostatnią 
                     instancję?
                 
                     A przecież chodzi o kilka elementarnych, prostych,
                     odwiecznych prawd.
                     Na których fundamencie przetrwaliśmy tysiąc lat!

                     Gotowość. Motywowaną miłością Ojczyzny.
                     Do obrony. Czynem. Aż do ofiary życia.
Diabeł:
                     Katolicy od siedmiu boleści!
                     Płaczą na pogrzebach!

                     A w Nowym Orleanie? Grają bluesa! 
                     A jak wracają, to nawet skocznie!
                 
                     Blues jest sławny na cały świat! 
                 
                     Platynowe płyty tam rosną,
                     jak maślaki w młodniaku!
Głos pierwszy:
(mówi nie zważając na zgiełk wytwarzany przez zaniepokojonego coraz bardziej diabła. Staje się coraz bardziej elegancki, z klasą i coraz bardziej nowoczesny)
                     …Aż do ofiary życia. Źródłem gotowości do ofiary
                     może być tylko jedno: miłość. 
                     Im dojrzalsza, tym lepiej.
                
                    Ale to nie jest konieczne.
                    Będzie dojrzewać. 
                    Cnoty się oczyszczają w działaniu.
               
                    A rozsądek mi mówi, że aby kochać lepiej,
                    mądrzej, dojrzalej,
                    muszę kochać wszystko, z czego się wywodzę.
               
                     Kochać swoje korzenie. W prawdzie.
                     Brzydząc się mojej Ojczyzny wad i grzechów.
                     Ale kochając.
                
                      Ucząc się z miłością Jej wielkości.
Narrator:
                      „Prezydentowi się nie odmawia”. Pamiętacie?
Głos pierwszy:
                      Drugą prostą rzeczą, której wyczucie zanika
                      jest znaczenia Święta.
                 
                      Święto jest smakowaniem rzeczy wzniosłych,
                       które na co dzień bledną, ale których słaby 
                      cień utrzymuje nas w gotowości.
Diabeł:
                       A jak jednemu bluesmenowi umarło dziecko,
                       to od razu nagrał światowego hita!
                   
                       A wy co? 
                       Żenada!
                   
                       Bądź nowoczesny! Kasa, kasa, kasa!
Głos pierwszy:
                        To nieprawda, że większość ludzi,
                         to nędzne bydło,
                        dla których liczy się kasa, bal, reszta to śmieć.
                    
                         Nie jesteś sam! 
                    
                         Rozglądasz się wokół i wydaje ci się,
                         że to same żałosne, zagubione diabły wokół? 
                         Które podrygują z rozpaczy
                         ze słuchawkami od ipodów?
                    
                         Nie! 
                    
                         To owieczki, którzy zabijają swój czas,
                         ale czekają na zew! 
                    
                          Popatrz – tyle już razy przybiegali skwapliwie. 
                   
                         Tylu ich głupio zginęło pod kołami polewaczek,
                         albo od wystającego z muru zardzewiałego 
                         pręta. 
                    
                        Tylu ich udzielało się w akcjach sms-owych,
                        zabierając babci dowód.

                        Potem Róg cichł i nie widać było przewodnika.
                        Tylko jacyś obcy. Krzykacze i błazny. 
                   
                        Jedni ich brali poważnie. 
                        Inni wzruszali ramionami i odchodzili. 
                   
                        Ci pierwsi się rozczarowywali. 
                        A ci drudzy?
                   
                        Ci drudzy zostawali osieroceni i błąkali się,
                        stając się łupem jeszcze gorszych 
                        szalbierzy.  
                   
                       Albo osuwali się w prywatność i
                       samotnie, cicho, mężnie trwali
                       w rozpaczliwej nadziei. 
                       Rosnąc za mało, bo bez nawozu otuchy.
(siada i nieruchomieje)
Narrator:
                           Tęsknota, aby przemienić ducha w rzeźbę. 
                       
                           Przetworzyć wiosenny zapach jaśminu
                           rosnącego przy świeżym grobie
                           - w kultowy olejek o trwałym zapachu,
                           dostępny w każdym kiosku.
(Koniec prologu.
Osoby bledną stopniowo i wracają do swoich codziennych zajęć, Prezydent - do troski o wielkość swego Kraju,  Poseł  - … podobnie (załóżmy), Poeta - do swego smutku i poszukiwań natchnienia. Dramatis personae kłaniają się pięknie przy niemilknących oklaskach zwierząt leśnych, z przewagą trusi, i rozsiadają się w pierwszym rzędzie auli Auditorium Optimum kładąc palec na ustach. Wchodzi profesor Lis.)

(...)