poniedziałek, 27 lutego 2012

Znak Krzyża

Prolog

Spacer z psem. Późnym, zachmurzonym rankiem. Zmrożonym, jak resztki ostatniego karnawałowego szampana. Szeroki i płytki wąwóz Kanałku wygląda jak niedokończona autostrada, po której powinny już jeździć tiry. A nie jeżdżą. A ona biegnie aż za łagodny zakręt rzędu okalających ją z przeciwległego brzegu sosen, pokryta cienką warstwą śniegu, prześwitująca łysinami dziur i płatów szarego i mokrego asfaltu.



Wędkarzy, dotąd wiercących przeręble w tym metaforycznym asfalcie  – ani śladu. Wczoraj była odwilż i deszcz dawał  się we znaki cały dzień. Lepiej nie ryzykować.
A te ślady butów na drugi brzeg? Dzisiejszy karygodnie lekkomyślny piechur czy przedwczorajszy odważny leń?
A na brzegu? Lekki mróz ściął ślady spacerowiczów w rozmokłym jeszcze wczoraj śniegu na ścieżce wzdłuż brzegu.  Marsz po śliskich wybojach nie jest ani wygodny ani bezpieczny, wymaga koncentracji.

- I jak tu medytować? - pomyślał Szewc, potykając się na wczorajszym odcisku buta, teraz zamarzniętego. Może własnego?

A tydzień temu była wizyta Gościa. Trzeba przystanąć nad tą cichą autostradą alla polacca.

Człowiek z krzyżem na piersiach

Mroźnego lutowego przedpołudnia, na osiedlu Szewca - Osiki, pokrytym z rzadka nieświeżym śniegiem pojawił się Wąsaty Gość, niczym starodawny pielgrzym pod Mstowem, skąd prawie widać wieże częstochowskich kościołów.
Szewc znał go z głoszonych przez niego Apologii Pisma. Proste słowa pouczenia i umocnienia. Mimo to, kiedyś budziły wściekły klangor Motocyklistów zakutych w hełmy z tradycyjnymi nadrukami  -  „Precz z Herezją”. Teraz już Motocyklistom się znudziło i wrzawa ucichła. Z rzadka ktoś kąsa.

I teraz oko w oko. Rankiem Szewc obserwował z boku, jak Wąsacz rozmawia z ludźmi. Z dziennikarzem znanym. Z innym, młodym, zdolnym, na dorobku. Ze znanym politykiem. Z przygodnym rozmówcą.

Zawsze mówił tak samo.

O wrażeniach z pielgrzymki po Starym Kraju. O swoim życiu i pracy.
O rodzinie. O swoim świętym trójkącie małżeńskim: On, Ona i Bóg.
O powrotach z wielkiej drogi i powitaniach w domu. „Noc poślubna”,  ale i ciche dni, zanim nie nauczyli się siebie.
Znajomy ksiądz mówił, że dobieranie się  przed ślubem jest bezcelowe. Od razu daje gwarancję:  n i e  są dobrani. Nie można się dobrać. Trzeba się nauczyć siebie nawzajem. I nauczyć się nie dzielić obowiązkami po połowie. Każde musi się angażować nie na 50%. Zawsze na 100!

O ciężarówkach. O kolegach – kierowcach i ich kolejach losu, o pokusach życia w drodze. Które często prowadzą do rozbicia małżeństw. Takie duże chłopaki, bez nadzoru. Trzeba im przewodnika i starszego brata.
O swoim portalu i zawartych tam znajomościach, które czasem owocują spotkaniami twarzą w twarz. O ewangelizacji podstępem, ale nie przy pomocy głupich horoskopów, jak to robią buddyjscy mnisi. Tu się łowi się na przynętę męskich pasji: dużych, błyszczących ciężarówek mknących po szerokich drogach z górami i lasami. No i drapaczami chmur na horyzoncie.

O swojej Pierwszej i Największej Miłości – Bogu, którego spotkał i nie mógł przestać o nim mówić. Zawsze mówił tak samo. Naturalnie, ciekawie i budująco.

Budująco.
Bo to nieustające świadectwo człowieka zanurzonego całym sobą w zwykłym, barwnym  życiu. Barwnym nie dlatego, że niezwykłe. Barwnym dlatego, że on nie jest daltonistą.
Świadectwo idącego przed Panem, wrażliwego na barwy.

Naturalnie.
Prawdziwy człowiek bez cienia pozy, smakujący życie.

Ciekawie.  
Bo to utalentowany gawędziarz. Pan najchętniej powołuje ciekawych ludzi, wyraźnie nie lubi nudziarzy.

Porywająco, bo przepełnia go pasja, jak Św. Pawła, „Biada mi, gdybym nie głosił…”.
Aby dawać ….

Świadectwo

- Kto to był?  - myśli Szewc stojąc na brzegu cichej zmarzliny, opodal zasuszonego na buro śpiącego krzaka, marzącego o swojej zieleni ukrytej teraz gdzieś bardzo głęboko pod zmierzwionymi jak kołtun gałęziami.
- Kto?  Człowiek. Żywa, trójwymiarowa bryła.

Trzy wymiary
Pierwszy: On i jego rodzina. Stworzenie, korzenie, wspólnota.
Drugi:      Jego świat.  Który trzeba czynić poddanym.

Trzeci Wymiar

Jego Bóg. Ten co jest w Górze, ale głęboko. „Zstąp do głębi…”

Szewc zaczął marznąć. Mrozek wieje uparcie zza Kanałku i zawiewa rzadkimi płatkami . Wracajmy, piesku.
…            Bo człowiek żyje jak gdyby na pokrzywionej powierzchni racjonalności i doczesności.

A dusza … dusza? – na powierzchni racjonalności? No, tak się mówi. Tak mówią nawet ateiści, jak się zapomną. …
Ale dusza mu się wyrywa gdzie poza tę powierzchnię. W trzeci wymiar.

Zaraz po odkryciu swojej świadomości.
Świadomość. Ten dziwny towarzysz podróży, już od czasów dziecinnych zabaw.
Bo odkrywa się go wcześnie.
Skąd trzyletnie dziecko ma wiedzieć, że zdziwienie z powodu oglądania własnych, właśnie  -  w ł a s n y c h  rąk („jak szybko się brudzą!” ) to „Dasein”?
„Dasein” - opisany przez pewnego, byłego, zresztą tylko kilkumiesięcznego nazistę (nigdy mu tego nie darowali!).  No i ten „Dasein”, taki uczony termin, którym można przecież teraz bez obaw błysnąć w towarzystwie, brzmi dotąd jakoś tak twardo i podejrzanie. Ale już pewnie tylko w uszach tego postarzałego dziecka.

Odkrywa się go wcześnie.
Po pierwszej śmierci kogoś z sąsiedztwa.

- Mamo, ja nie chcę umierać!

Naiwna pociecha matki nie jest żadną pociechą, ale ile można płakać. Trzeba wreszcie zasnąć.
Służenie do mszy jako odpowiedź na prawie zapomniane lęki dzieciństwa.

A jeśli naiwne przyjęcie Objawienia nie spełnia rygorów intelektualnych?
Lekarstwem wydaje się „czysta, naukowa filozofia”, jako droga w głąb.

- Psi awanturniku, chodź tu! Pójdziesz na smycz, bo się pokłócisz z tym łaciatym kundlem. Uff, przeszli. Jak tu spacerować, żeby się nie spotkać z twoimi największymi wrogami. Czy wszyscy mają ten sam rozkład spacerów?

Ostatnio Szewc czytał coś o historii filozofii. Uderzyło go, jak wielu filozofów nie miało łaski wiary. A w dwudziestym wieku - to po prostu – epidemia!
Dlaczego tak jest?
Czy to podobne zjawisko, jak fenomen niewidomych muzyków?
Lub ludzi ciężko poszkodowanych fizycznie - mistrzów duchowości ?
Czy też, po prostu, choroba duszy?
Wiara, oczy duszy.

Czy na granicy sensu, racji i transcendencji Bóg wyłącza niektórym filozofom światło, to samo światło, które ujrzała Święta Edyta, a którego nie mógł dojrzeć Wielki Roman, cudowne dziecko polskiej fenomenologii?

Czy niektórzy filozofowie mają być „niewidomi” a On ich użyje w swoim celu? I absolutny słuch doczesnej płaszczyzny wynika ze ślepoty na trzeci wymiar, wymiar głębi?

Kulawa analogia. Człowiek, który posiadł zdolność widzenia wymiaru trzeciego – to człowiek z innej kategorii wagowej. Nieskończenie cięższy. Jak bryła wobec figury geometrycznej. Ale jednocześnie to jakiś dziwny ciężar. Bo im cięższy, tym bliżej zdolności chodzenia po wodzie. „Panie, każ mi przyjść do siebie!”. A im mniej tego wymiaru, tym bardziej potrzebne sztuczne podtrzymanie na wodzie.
Jakaś łódź. Na spokojnej. Bo jak się woda rozhula, to tylko modlitwa. I wtedy największe niedowiarki, zrządzeniem Opatrzności, modlą się jak prawdziwi mistycy. I może im ta modlitwa i ta wiara – zostać!
Bez żadnej zasługi. Bryła życia. Jak rajski owoc. Z mocy łaski.

Co z tym zrobi, to już inna historia.
Bez współpracy z Łaską, owoc szybko zaczyna się kurczyć i zostaje z niego coś w rodzaju spłaszczonej, wysuszonej śliwki. Bez smaku. Biada mu, jeśliby zmarnował Dar!
A Gość?  I spotkanie z nim twarzą w twarz? I ze sobą samym, odbitym w oczach Przybysza?  Jak to było?

Spotkanie

I tak Gość znalazł się w swej pielgrzymce na nowym miejscu. Na terenie Szewca. Ma mało czasu, ale się nie śpieszy. Wie, że Bóg daje nam na wszystko tyle czasu, ile potrzeba. Wszystkie rzeczy ważne dojdą do skutku. A o innych nawet się nie dowiemy.
Szewc, trochę speszony rolą gospodarza, opowiada, jak sam się zachowuje na nowym miejscu.

- Następnego ranka natychmiast wybieram się na spacer po okolicy. Trzeba zobaczyć, gdzie jestem. A o tym można się dowiedzieć tylko na spacerze.

Tak uzasadnione zaproszenie na spacer nie jest odrzucone. Idą przez zeschły zagon wrotyczu, który tego roku nie ma swojej szaty z  mrożonych diamentów. Brązowi się smutno aż do rzędu topoli przerzedzanych systematycznie przez bezkarne, coraz bardziej zbezczelniałe bobry.



Wąsacz posłusznie brnie za nim niewygodną ścieżką aż do sponsorowanej przez gminę teraz zaśnieżonej, latem piaszczystej promenady nad brzegiem Kanałku. Cisza.
Patrzą wspólnie na długi, śpiący pod cienkim lodem, okolony topolami z jednej a sosenkami z drugiej, nieruchomy trakt wodny. Okupowany teraz przez wędkarzy z rzadka porozrzucanych po cichej powierzchni. Wysiadujących krzesełka nad przeręblami niczym czaple podczas łowów, albo medytujący mnisi w swoich zimnych pustelniach.

- Ładnie tu. Ten kanał to … ma jakieś zastosowanie?  -

pyta grzecznie Gość, dając Szewcowi do zrozumienia, że nie nudzi go ta wycieczka po swojskim, zwykłym, jak razowy chleb, krajobrazie.  

- A może też mu się skojarzyło z autostradą i zatęsknił już do niej? - myśli teraz, po tygodniu, Szewc
- Ależ tak! - Opowiada tydzień wcześniej Szewc wchodząc natychmiast w rolę rzecznika wójta - Tramwaje wodne, łodzie, motorówki, regaty wioślarskie. Teraz ci wędkarze nad przeręblami. Ale to pożyteczne zwierzęta, bo dostarczają tlen rybom pod lodem.

Szewc zdążył już pokazać dwa miejscowe kościoły. Jeden – parafialny, nowoczesną modłą, zamknięty. Drugi, zabytkowy, votum dziękczynne za zwycięstwo ze Szwedami, ufundowane przez króla Jana Kazimierza, bardziej tradycyjnie użyczający swego przedsionka dla spragnionych ciszy i modlitwy nawiedzających.
Więcej zwiedzania ani nawiedzania nie będzie. Znaj Szewcze, umiar!
Wracają. Gościa wita lękliwy, jak zając pies, zaskoczony i przestraszony zamorskim zapachem i dziwnym spokojem przybysza.

Śniadanie?
Gość nie odmawia. Siada za stołem, w polarowej bluzie, szczupły okularnik, jakich wiele, krótko i porządnie ostrzyżony, tylko wąsy, jak u suma. Na piersi, zwisający z szyi, wielki krzyż, śmiało i bez tak częstego dzisiaj zawstydzenia i skrępowania, wyznający wiarę właściciela.
Prosi tylko o chleb i wodę. Odprawia nowennę, mówi. Ale zachęca Szewca do towarzyszenia mu przy śniadaniu ze swoim menu.

                - Jestem przyzwyczajony. Byłem nawet na weselu. Post w takich okolicznościach więcej wart.

Zanim weźmie do ręki kromkę chleba, Wąsacz czyni …

Znak Krzyża

Ten gest. Jak błysk światła.
Prosty gest dawania świadectwa: ”Jestem człowiekiem. Nic, co ludzkie nie jest mi obce. Ale mam Pana. Prawdziwego.”
Co się stało? Przecież Szewc zawsze tak czyni przed posiłkiem. Nie zawsze tak było. Dopiero po pierwszej pielgrzymce.
Tam, na tych „wakacjach w niebie”, to było obowiązkowe. Naturalne.
Ale po powrocie? Jakieś krępujące. W świecie takie gesty są znakiem wołającym, któremu sprzeciwiać się będą. Ale „oni” się nie sprzeciwiają. Udają, że nie zauważają. Jakoś tak… krępująco nie patrzą. Nie robią żadnych uwag.
Znak krzyża.
- Bardziej naturalnie i w duchu modlitwy w domu.
- Konsekwentnie i tradycyjnie („w moim wieku!”) w rodzinie dalszej.
- Z pokrywanym skrępowaniem, a czasem, („Boże odpuść!”)  prawie ukradkiem wśród znajomych, podczas biznesowych, rzemieślniczych spotkań.
I zawsze jakoś tak .. trochę … nienaturalnie. „Święte dziwactwo”. A może po prostu, dziwactwo?
Naśladowców mało. Ale są.
I ten gest Wąsacza, gest w płaszczyźnie  trzeciego wymiaru, uczyniony z prostotą, solennie. Jak umocnienie. Jak pouczenie.



Gość w dom. Bóg w dom. I umocnienie.

środa, 15 lutego 2012

Zarządzanie absurdem


Świątynia Zeusa w Akragas

Ten wpis dedykuję Romualdowi Bartkowiczowi
Co zostało docenione przez jurorów konkursu na blog Roku 2011

1.      Absurd. Kilka wyjaśnień
Często, ostatnio coraz częściej, stanowczo za często, mam takie uczucie. Uczucie, podkreślam. Uczucie absurdu. I, okazuje się, nie tylko ja.
Absurd. Słownikowo, to niewinna rzecz. Teatr absurdu? Równie niewinna, takie fajne błazny, mówią trochę niezrozumiale i bez sensu, ale jest w tym coś tajemniczo …głębokiego? Dowcipnego? Zdradzają poczucie smaku lub absmaku, wszystko jedno, ale to klasa!
Bohaterowie Pirandella, Gombrowicza, Mrożka, Różewicza, ci tam… arlekiny od Carné… niebieskie ptaki od Felliniego… safandułowate łotry od Starszych Panów…
(…)
Przypominam encyklopedyczne wyjaśnienie: zostają w nim odwrócone tradycyjne role przypisane tragizmowi i komizmowi – tragizm staje się nośnikiem treści komicznych, a komizm – tragicznych.

Kwestia zamiany ról tragizmu i komizmu prowadzi nas do Katastrofy Smoleńskiej.
I nie do jednej, ogólnie przyjętej wspólnoty wrażliwości na absurd. Ale co najmniej kilku. Jednej nieoficjalnej, oszołomskiej, nieprzyzwoitej i niespodzianka: kilku oficjalnych!

(…)
2.      Pierwsza oficjalna wspólnota wrażliwości na absurd
 (…)
Jaka była jedyna prawda, przyjęta od pierwszych minut po katastrofie?
Z powtarzającym się początkiem: „A dla mnie sprawa jest prosta”:

Wersja I historyjki 
dla Oficjalnej Wspólnoty Wrażliwości Na Absurd
 (OWWNA)
Bałagan w wojsku, brak szkolenia. 
Piloci, rozbisurmanieni, jak dziadowskie bicze, 
naciskani przez pijanego (to na deser, później, po przygotowaniu artyleryjskim) dowódcę, 
chcącego się przypodobać Prezydentowi, dopięli swego. Wylądowali. 
A i jeszcze brzoza.

Tak pamiętam. A może mi się śniło?

Największa siła tego motywu, że zawierała elementy prawdy. Niektóre bezsporne, ale tak ogólne, że nikogo nie obciążały, co najwyżej, jak się wyraził pewien frondowy bloger, - „nas – Polaków”, inne nieżyjących, którzy nie mogli się bronić.
Ja to kupowałem. Bo alternatywą mogło być, coś, co nie mieściło się w głowie. Żeby „Ruskie” odważyli się posunąć do „takiego czynu”. Absurd.
(…)
Teraz całe to wyjaśnienie wali się w gruzy. Znów nie wiemy, na czym polegał błąd. Nie istnieje żaden element opowieści. Ani brzozy, ani generała, trzeźwego, czy pijanego, nawet błędnej wysokości. NIC.
Jakie są dziś „bezsporne okoliczności”?  Nie ma. Po prostu. Trzeba zbudować nową, oficjalną wspólnotę wrażliwości na absurd. Inaczej ta konkurencyjna stanie się niebezpiecznie mało absurdalna.
  
3.      Budowanie nowej, drugiej oficjalnej wspólnoty wrażliwości na absurd

(…)
Co więc robić? Jaka jest historia na dziś?

(…) Ale konkretnie, co mamy myśleć? Nic?
(…)
Jestem zdania, że były dwie istotne przyczyny katastrofy. Pierwsza: ten samolot nie powinien wystartować z Warszawy; po drugie - nie powinien lądować na lotnisku w Smoleńsku. Warunki atmosferyczne nie zezwalały na jedno i drugie.
Rozumiecie głupki? To są właśnie „bezsporne okoliczności”!

Wersja II historyjki 
dla Oficjalnej Wspólnoty Wrażliwości Na Absurd
 (OWWNA)
                                             Skoro okazało się, że piloci nie lądowali w Smoleńsku, 
                                              Błasika w kokpicie nie było 
                                              a z brzozą też chyba się nie  dało ściemnić, to … 
                                              nieważne!

A kto chce tu mieć jakieś pytania, ten kiep i musicie znów go zatupać, zapluć a nawet, jak trzeba, obsikać. Tylko na wesoło! Howg. Czy jakoś tak. Powiedział Czerwony.
To była część opisowa. Teraz teoria.

4.     Twierdzenie
                 
             Zasada rosnącego absurdu
                 Zarządzanie psychologią tłumu 
                 przy pomocy absurdu 
                 w celu wytworzenia odpowiedniego przekonania 
                 wymaga ciągłego zwiększania 
                                                                          ... tegoż absurdu.

                  Wzór: Ilość absurdu w wersji I dla OWWNA  <  Ilość absurdu wersji II dla OWWNA

Inaczej przedsięwzięcie się zawali. Prawdopodobnie to niczego nie gwarantuje i przedsięwzięcie i tak się zawali, ale później i z większym hukiem. Ale co sobie pożyjemy to nasze. A i tak spadniemy na cztery łapy.

 Epilog
W piątym wieku przed Chrystusem żył sobie w Akragas na południowym wybrzeżu Sycylii poeta i filozof Empedokles, myśliciel, który na dziesięć wieków przed Św. Augustynem i dwadzieścia dwa wieki przed Kartezjuszem był filozofem – pluralistą, a dwadzieścia pięć wieków przed Einsteinem zakładał skończoność prędkości światła. Otóż tenże grecki filozof głosił w czterech słowach prostą zasadę:

Rzecz słuszną należy powtarzać.


Jeśli Katastrofa Smoleńska już się Wam znudziła, wiedzcie, że „im” właśnie o to chodziło.
Cała strategia tajnej frakcji powiększania, stosownie do potrzeb,  absurdu -TFP(sdp)A - polega na zmęczeniu szarego człowieka i wyrobieniu w nim przekonania, w zależności od jego wrażliwości, że:
Albo  „to do niczego nie prowadzi”,
Albo „nigdy się nie dowiemy”
Albo „tym się zajmują tylko oszołomy zbijający kapitał polityczny na nieszczęśliwym wypadku, w którym zginęło paru pisiorów i niestety, tylko jedna kaczka”.
I oni to powtarzają, gdzie się da. A ja powtarzam, to, co uważam, za słuszne!

PS
Jest to skrócona wersja wpisu pod tym samym tytułem zamieszczonego na Fronda.pl i Radiownet.pl
Postanowiłem sprawdzić, czy potrafię być lakoniczny.
Lakoniczny? To chyba przesada, ale zawsze 3 razy krótszy :)
A oryginały można porównać :)

sobota, 11 lutego 2012

Zarządzanie absurdem (wersja pełna)

Absurdalny rozsądek, rozsądny absurd


Świątynia Zeusa w Akragas

Ten wpis dedykuję Romualdowi Bartkowiczowi
który robi właściwy użytek z poczucia absurdu
Co zostało docenione przez jurorów konkursu na blog Roku 2011

1.      To nie jest tekst o Katastrofie. 

Ale zaczynamy od rozważań na jej temat.
Często, ostatnio coraz częściej, stanowczo za często, mam takie uczucie. Uczucie, podkreślam. Uczucie absurdu. I, okazuje się, nie tylko ja.

Absurd. Słownikowo, to niewinna rzecz. Teatr absurdu? Równie niewinna, takie fajne błazny, mówią trochę niezrozumiale i bez sensu, ale jest w tym coś tajemniczo …głębokiego? Dowcipnego? Zdradzają poczucie smaku lub absmaku, wszystko jedno, ale to klasa!

Bohaterowie Pirandella, Gombrowicza, Mrożka, Różewicza, ci tam… arlekiny od Carné… niebieskie ptaki od Felliniego… safandułowate łotry od Starszych Panów…

Ilu tam jeszcze, już pozapominałem, mógłbym odtworzyć dawne fascynacje. Ale nie… wystarczy, że zrobiłem aluzję do całej tej cyganerii, tej niepozbawionej talentu i prawdziwych osiągnięć międzynarodowej bohemy, która chciała imponować bezkompromisowością i łamaniem skostniałych reguł a stała się zwolna …klasyką, pomnikową galerią i przedmiotem zazdrosnych westchnień pogardzanych snobów, którzy mieli być prześladowcami a okazali się akolitami.

No właśnie, snoby…
Może to jest właściwy klucz do zrozumienia zasady tej formy wyrazu?

Wspólnota wrażliwości na absurd?
Czy jest nam dana z natury, czy też wykształcona w toku przebywania we właściwym towarzystwie?
Oskard Wilde twierdził, że droga do prawdziwej kultury prowadzi przez królestwo absurdu (ups…o pardon), snobizmu.

Czyżby?

A może to tylko genialne przeczucie prawa psychologii społecznej, które głosi, że dziesiąty obserwator, który widzi krótszą kreskę ale słyszy od poprzedników, że kreska jest dłuższa, obserwuje i zeznaje, że faktycznie, jak się przyjrzeć, to kreska – dłuższa?

Jak to się stało, że oglądamy klasyczny teatr absurdu w życiu realnym?

Przypominam encyklopedyczne wyjaśnienie: 
zostają w nim odwrócone tradycyjne role przypisane tragizmowi i komizmowi – tragizm staje się nośnikiem treści komicznych, a komizm – tragicznych.

Kwestia zamiany ról tragizmu i komizmu prowadzi nas do Katastrofy Smoleńskiej.
I nie do jednej, ogólnie przyjętej wspólnoty wrażliwości na absurd. Ale co najmniej dwóch.
Ale po kolei.

Katastrofa. Wydarzenie historyczne, nieporównywalne z żadnym innym.
Po pierwsze - Bezprecedensowa liczba ofiar z najwyższych kręgów władzy i elit niepodległościowych. Zdekapitowano Państwo Polskie.

Po drugie - Rozpętana wokół niej orgia kłamstwa, manipulacji, nienawiści, podłości, „zdrady i zaprzaństwa”. I po prostu: zwykłego pętactwa. Ostra polaryzacja społeczna. Na świadomą mniejszość i na usypianą i słodko śpiącą większość.

Po trzecie - Swoisty, najdroższy, jaki można sobie wyobrazić, papierek lakmusowy.
Ujawnia charaktery, stopień mądrości/głupoty, męstwa/tchórzostwa, szlachetności/podłości polityków, publicystów i ekspertów, prawdziwych i fałszywych przyjaciół zagranicznych.
Pokazuje, jak na dłoni, mechanizmy polityki; wewnętrznej i zagranicznej. Rzeczywistą pozycję Polski. Demaskuje stopień degrengolady duchowej poszczególnych ludzi i całych grup społecznych.
No i rezerwy ducha narodu, pokłady moralnej energii. Determinację, zdolność organizacji, pomysłowość. Wytrwałość i talent, miłość prawdy i empatię dla „zdradzonych o świcie”.

Studia nad tym aspektem Katastrofy nie zakończą się wraz wyjaśnieniem jej przyczyn. Historycy, socjologowie, publicyści, filozofowie a może nawet teologowie będą pisać doktoraty i prace habilitacyjne. 

Już piszą!

Tak, tak, drodzy chłopcy od podawania piłek, to nie jest wypadeczek, który się wam wypsnął i który da się zamazać, zatupać, zapomnieć. Żeby wszystko wróciło do normy i było, „jak dawniej”.

Bo wiadomo, marzycie, żeby tego nie było. Zupełnie, jak mały chłopiec, który spalił dom, bo bawił się zapałkami.

Oj mamo! Żeby znów nas kochali i podziwiali, jacy to europejscy jesteśmy. Jacy przystojni, jak świetnie się prezentujemy w telewizorze!

To nie jest odchodzący w niepamięć incydent. To zbrodnia wołająca o pomstę do nieba. I mściciel nieubłaganie przyjdzie.

Boicie się pojedynku z Komandorem? Bo Don Juan był łajdakiem, ale miał swój łajdacki honor i konsekwencję. I zapłacił najwyższą cenę strącenia do piekła. Was - strącą do piekła, jako durnych jak pasożyty  zdrajców i zaprzańców.

To obśmiejemy. Jak zwykle. Nasi chłopcy się rzucą i załatwią. Komandor? Absurd. Wykreujemy kolejną wersję absurdu. Po to się przecież zatrudnia fachowców!

2.      Pierwsza oficjalna wspólnota wrażliwości na absurd

Zanim pokażę oficjalną, niejako urzędową wspólnotę wrażliwości na absurd, pokażę, jako obserwator uczestniczący, wrażliwość własną.
Na początek wypowiedź profesora Andrzeja Zybertowicza.

„W Polsce po roku 2005 nasiliła się rozbieżność politycznych wyobrażeń świata. Szczególnie nasiliła się w odniesieniu do katastrofy smoleńskiej. Po obu głównych stronach sporu występuje niezdolność do rzeczowego patrzenia na katastrofę. Na czym takie rzeczowe spojrzenie miałoby polegać? (…)”

Dalej profesor przypomina, że muszą istnieć „okoliczności bezsporne” – tj. niezaprzeczone przez strony sporu. Bez takiej minimalnej zgody nie można dojść do żadnych wiążących ustaleń.
Cały wywód w Gazecie „Codziennie” - 14-15 stycznia 2012.

Zastanówmy się nad tym, kto, w okresie po 10 kwietnia pamiętnego roku, próbował budować przestrzeń uznawanych przez wszystkich „okoliczności bezspornych”. 

I jaki absurd kreowano.
Wywołajmy do tablicy jednego eksperta i dwóch mężów stanu: 

Bardzo szybki ekspertBardzo odpowiedzialny minister od zagranicyrównie odpowiedzialny - od wojska

Obecnie po wygranych w cuglach wyborach na senatora królewskiego miasta Krakowa.
Krakowianie, nie chcieliście przenosić sobie stolicy? Bardzo słusznie. Teraz macie stolicę absurdu… Ale mniejsza z tym.

Jaka była jedyna prawda, przyjęta od pierwszych minut po katastrofie? Taki, zastanawiająco często powtarzający się motyw zaczynający się od słów: „A dla mnie sprawa jest prosta”:

Piloci usiłowali lądować na siłę. Byli pod presją prezydenta. Naciskał ich dowódca. 
W domyśle: polski b..ałagan skrzyżowany z ruskim bardakiem. Razem dał katastrofalny wynik.

Największa siła tego motywu, że zawiera elementy prawdy

Niektóre bezsporne, ale tak ogólne, że nikogo nie obciążały, co najwyżej, jak się wyraził pewien frondowy bloger, - „nas – Polaków”, inne nieżyjących, którzy nie mogli się bronić.

Ja to kupowałem. Nie mieściło mi się w głowie, żeby „Ruskie” odważyli się posunąć do „takiego czynu”.Absurd.

Czekałem. Wszystko się wyjaśni. Pomijając mistyczny wręcz wymiar niewyobrażalnej katastrofy, szukałem w tym racjonalności, rozsądku. Żałoba, żałobą, ale teraz już państwo porzuci nędzne gierki i zacznie działać.
Przecież to też ludzie zasłużeni w odzyskiwaniu wolności. Jest szansa na zgodę narodową. Uzyskują przecież teraz szansę na wzięcie odpowiedzialności!

NATO, zdjęcia satelitarne, Unia, nareszcie te wszystkie bzdurne przepisy, te serwituty, jako koszt się opłacą, „nasi” się spiszą. Spokojnie!

Po pierwszych czułościach między Putinem i Tuskiem (które też kupiłem w dobrej wierze) państwo „zaczęło się sprawdzać”.

Niczego nie wyjaśniano.

Żadnych faktów. Żadnych ustępstw. Trumien nie otwierać. Sekcje? Co za różnica? Ten, czy nie ten?
Bałagan w wojsku, brak szkolenia. Piloci, rozbisurmanieni, jak dziadowskie bicze, naciskani przez pijanego (to na deser, później, po przygotowaniu artyleryjskim) dowódcę, chcącego się przypodobać Prezydentowi, dopięli swego. Wylądowali.

Taką opowieścią karmiono mnie od pierwszych minut po katastrofie. Pamiętam. A może mi się śniło?
Moja nieufność rosła. I rosło poczucie absurdu. Bez dowodów oskarżać pilotów? Dowódcę? Już wiadomo? Nowe wiadomości służyły wzmacnianiu tej już sformułowanej opowieści.
Jeszcze czekam. Może się jednak okaże. No dobrze, popełnili błędy. Ale JAKIE?
Postępowali zgodnie z zapowiedziami  nagranymi w czarnych skrzynkach. Mieli zejść do 100 m. Dostali pozwolenie.

Na czym polegał KONKRETNY błąd?
Anodina wyjaśniła: brzoza, błędna wysokość.
Opowieść śmierdziała kłamstwem na odległość, ale trzeba było mieć smoleńską obsesję i węch nekrofila.

Zaś oficjalna wspólnota wrażliwości na absurd była oparta na jej przyjęciu, czyli wykazaniu się rozsądkiem i przyzwoitością oraz na poddawaniu się uczuciu absurdu przy napotkaniu każdej wątpliwości w stosunku do jej elementów.

Teraz całe to wyjaśnienie wali się w gruzy. Znów nie wiemy, na czym polegał błąd. Nie istnieje żaden element opowieści. 

Ani brzozy, ani generała, trzeźwego, czy pijanego, nawet błędnej wysokości. NIC.

Jakie są dziś „bezsporne okoliczności”? Mniejsza z tym. Przecież to pojęcie stworzone na użytek pisowkiej propagandy.
No dobrze, ale teraz jaka obowiązuje wersja, panowie?

3.      Budowanie nowej, drugiej oficjalnej wspólnoty wrażliwości na absurd

Teraz trzeba zbudować absurd potężniejszy. Nie ma innego wyjścia. I panowie spod znaku rozsądku, umiaru i przyzwoitości piszą rozsądnie:

A dla mnie sprawa jest prosta

PiotrZW (anonimowy bloger Frondy)
Włączyłem Internet, a tam czytam, że polscy uczeni zbadali, że gen. Błasiak (tak w tekście! Przypis mój)  nie mówił nic w kabinie pilotów, z czego wynika, że musiał to być ruski zamach, w związku z czym trzeba wznowić śledztwo. To podawały, jako czołową wiadomość, wszystkie polskie portale.
Wyłączyłem komputer i zacząłem się zastanawiać, na ile otaczający mnie świat jest absurdalny, a na ile ja po prostu jestem niedostosowany.
16.1.2012

Piotr Stasiński, GW
Zdumiewająca jest jednak sprawność, z jaką wciąga w smoleńską obsesję politycznych oponentów, media, dużą część opinii publicznej. Antoni Macierewicz, autor najbardziej karkołomnych teorii spiskowych (…)
Kłótnie o "bombę" czy wrak tupolewa toczą się w rodzinach. Wuj jest znawcą konstrukcji kokpitu, a kuzyn - fonoskopii. Ojciec czuje psychologię generała, bo kiedyś był w wojsku.Babcia nigdy nie uwierzy ruskim, bo dziadek był na Syberii.
21.1.2012

 Adam Michnik – najstarszy, zgodnie z dobrą regułą pierwszeństwa, wypowiada się na końcu.
… to pokolenie wychodzi na ulice naszych miast w sprawie bezpłatnego i niekontrolowanego internetu, a nie w sprawie wyjaśnienia, kto i kiedy znajdował się w kokpicie samolotu podczas tragicznego lotuReligia smoleńska przeżywa swój zmierzch. Kolejne hipotezy konfliktu rozniecanego wokół katastrofy smoleńskiej - zamach bombowy, sztuczna mgła, obecność w kokpicie osób spoza załogi - przestają budzić emocje. Staje się oczywiste, że nie chodzi tu o ustalenie prawdy materialnej.
3.2.2012

Wszystko jasne?

Skomentuję tylko środkowy głos „pistoleta średniej wielkości”.

Każdy zwrot z tej błyskotliwej tyrady - to cios w idiotów: w wuja, ojca, babcię (zwłaszcza babcię, moherka jedna!). Jest czymś w rodzaju symbolicznego ciosu w serce absurdu a jednocześnie w serce starego oszołoma, który łaknie i pragnie prawdy i sprawiedliwości. Kiedy będzie nasycony?

Pan pistolet nie pozostawia wątpliwości: NIGDY.

Śledztwo nigdy nie da pełnej informacji, bo wszyscy bezpośredni świadkowie nie żyją, więc trzeba mozolnie analizować dowody pośrednie. A każdą nową wątpliwość łatwo zamienić w podejrzenie.

Tak! Jeśli pojawi się wątpliwość, nie wolno nabierać podejrzeń! To absurd.
Co więc robić? Jaka jest historia na dziś?
Pora przejść do naszego tematu. Mówiłem: to nie jest tekst o Katastrofie Smoleńskiej.
To naukowa rozprawa z tezą.

4.      Drugie twierdzenie Lisa (pierwsze też było i  się zgubiło. Ale się znajdzie!)

Zasada rosnącego absurdu

Zarządzanie psychologią tłumu przy pomocy absurdu w celu wytworzenia odpowiedniego przekonania wymaga jego ciągłego zwiększania.

 Inaczej przedsięwzięcie się zawali. Prawdopodobnie to niczego nie gwarantuje i przedsięwzięcie i tak się zawali, ale później i z większym hukiem. Ale co sobie pożyjemy to nasze. A i tak spadniemy na cztery łapy.

Dowód.

Przepisuję od pana Pistoleta:
Śledztwo nigdy nie da pełnej informacji …

I od „Cadyka”:
Religia smoleńska przeżywa swój zmierzch. Kolejne hipotezy konfliktu rozniecanego wokół katastrofy smoleńskiej - zamach bombowy, sztuczna mgła, obecność w kokpicie osób spoza załogi - przestają budzić emocje.

No tak, ale oni tak jakoś ogródkiem piszą. I ludzie rozumni i przyzwoici nie wiedzą, co myśleć.
Jak to przestają budzić emocje? Ale konkretnie, co mamy myśleć? Nic?
Musimy jeszcze poszukać u „cadyka”. Wszystko w porządku:

Jestem zdania, że były dwie istotne przyczyny katastrofy. Pierwsza: ten samolot nie powinien wystartować z Warszawy; po drugie - nie powinien lądować na lotnisku w Smoleńsku. Warunki atmosferyczne nie zezwalały na jedno i drugie.

Rozumiecie głupki? To są właśnie „bezsporne okoliczności”!
Skoro okazało się, że piloci nie lądowali w Smoleńsku, Błasika w kokpicie nie było a z brzozą też chyba się nie dało ściemnić, to … nieważne! A kto chce tu mieć jakieś pytania, ten kiep i musicie znów go zatupać, zapluć a nawet, jak trzeba, obsikać. Tylko na wesoło! Howg. Czy jakoś tak. Powiedział Czerwony.

Jeśli nie widzicie tego rosnącego absurdu, to … ja lepiej nie umiem udowodnić Drugiego Twierdzenia Lisa.

Epilog


W piątym wieku przed Chrystusem żył sobie w Akragas na południowym wybrzeżu Sycylii poeta i filozof Empedokles, myśliciel, który na dziesięć wieków przed Św. Augustynem i dwadzieścia dwa wieki przed Kartezjuszem był filozofem – pluralistą, a dwadzieścia pięć wieków przed Einsteinem zakładał skończoność prędkości światła. Otóż tenże grecki filozof głosił w czterech słowach prostą zasadę:
 Rzecz słuszną należy powtarzać.

Jeśli Katastrofa Smoleńska już się Wam znudziła, wiedzcie, że „im” właśnie o to chodziło.
Cała strategia tajnej frakcji powiększania, stosownie do potrzeb,  absurdu -TFP(sdp)A - polega na zmęczeniu szarego człowieka i wyrobieniu w nim przekonania, w zależności od jego wrażliwości, że:

Albo  „to do niczego nie prowadzi”,
Albo „nigdy się nie dowiemy”
Albo „tym się zajmują tylko oszołomy zbijający kapitał polityczny na nieszczęśliwym wypadku, w którym zginęło paru pisiorów i niestety, tylko jedna kaczka”.