czwartek, 19 maja 2011

Gdzie leży Polska?

Gmina Nieporęt czci rotmistrza Pileckiego

15 maja 2011 roku, niedziela.
Trzy dni zostały do urodzin największego Polaka wszechczasów, błogosławionego Jana Pawła Wielkiego.
Dwa dni upłynęły od urodzin starszego od niego o pokolenie, jednego z sześciu najodważniejszych żołnierzy podziemia II wojny światowej, człowieka o osiągnięciach tytana.
Ułan-obrońca Warszawy przed bolszewikami, we wrześniu 39 - dowódca kawalerzystów w Armii „Prusy”, dobrowolny więzień Oświęcimia, powstaniec warszawski, oficer formacji NIE, najbardziej zakonspirowanej struktury AK, przygotowywanej na czas okupacji komunistycznej.

W uznaniu zasług - skazany przez komunistycznych katów, renegatów z AK w służbie komunistów, na śmierć i dół zamiast grobu.

Józef Cyrankiewicz, owiany komunistyczną legendą oświęcimskiego bojownika, w obawie przed zdemaskowaniem swojej rzeczywistej roli, odmawia pomocy przy próbach ułaskawienia i blokuje do swojej śmierci starania o rehabilitację rotmistrza, która dokonuje się dopiero w 1990 roku.
Nieludzko torturowany („Oświęcim to była igraszka”, jak sam powiedział), zniósł wszystko z męstwem, honorem i pokorą, rozważając myśli z książki średniowiecznego mnicha, Tomasza a Kempis, „O naśladowaniu Chrystusa”.

Zamordowany 25 maja 1948 roku i pochowany w do dzisiaj nieznanym miejscu.
Do końca życia „Wolny Polak”, jeden z tych, których ma na myśli Jarosław Marek Rymkiewicz.

Podwarszawska gmina Nieporęt, granicząca z warszawską Białołęką, dzisiaj świętuje.
Mniej więcej kilometr od granicy Warszawy, w drodze na Mazury, wakacyjna i weekendowa magistrala, droga wojewódzka nr 633 przecina drogę nr 632, z Legionowa do Marek.
Mieszkający kilometr od skrzyżowania w kierunku Legionowa Mieczysław Stańczak, wieloletni sołtys wsi Kąty Węgierskie, w 2006 roku wygrał wybory na radnego.

W gminie reprezentował tę część wyborców, która mieszka tu od pokoleń.
W siedemnastowiecznym parafialnym kościele pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, ufundowanym, jako votum dziękczynne za zwycięstwo nad Szwedami przez króla Jana Kazimierza, stoi po prawej stronie ołtarza marmurowa chrzcielnica ofiarowana w 1881 r. przez Andrzeja Stańczaka, pradziada radnego.
Ojciec i Stryjowie brali udział w kampanii wrześniowej. Stary Stańczak w artylerii twierdzy Modlin. Stryjowie, jako ułani w tym samym oddziale, co Pilecki, szwadronie kawalerii dywizyjnej Armii „Prusy”.
Ale o tej znamiennej wspólnocie losów jego rodziny z Bohaterem pan Mieczysław dowiedział się później. 

Najpierw, już na początku lat dziewięćdziesiątych, zafascynowała go historia samobójczej wyprawy doświadczonego Żołnierza do obozu zagłady.
Wyprawy, niby Kmicica do obozu Szwedów, tylko o wiele bardziej skomplikowanej, niebezpiecznej, wymagającej unikalnych talentów. Godnej kilku sensacyjnych filmów, z szansą na Oskara. A tu - nic. Polscy reżyserzy mają inne sprawy na głowie.

Zaczął się interesować historią. Inna historią, nie taką, jaka jest na wyciągnięcie ręki. Wymagającą więcej starań. W tym i historią swojej rodziny. Zaowocowało to wreszcie tą inicjatywą.

Około 2005 roku w ramach przebudowy coraz bardziej korkującego się i niebezpiecznego skrzyżowania zbudowano tu dwa ronda.

W październiku 2010 roku, niedługo przed końcem kadencji, radny gminy Nieporęt, Mieczysław Stańczak, zgłosił wniosek nadania  rondom imienia Rotmistrza Witolda Pileckiego.

Jeśli ktoś był przeciw, nie ośmielił się tego wyrazić. Nikt nie podnosił problemu kosztów nowych tablic i nie utyskiwał, że zajęta Rada Gminy ma ważniejsze sprawy, niż zajmowanie się kolejnym tematem zastępczym. Pan Mieczysław musiał się wprawdzie wykazać sporą determinacją, żeby wniosek stanął na porządku dziennym, zanim zakończy się kadencja Rady. Miał miejsce nawet pewien incydent z trzaskaniem drzwiami. 

Ale wszystko skończyło się szczęśliwie.
Uchwała Rady Gminy zapadła 4 listopada 2010 roku. Jednogłośnie.
Wniosek w sprawie Rotmistrza był dla radnego Stańczaka jednym z ostatnich działań w roli samorządowca.  Nie kandydował  już na następną kadencję.


Dzisiaj jest niedziela, dzień deszczowy, ale nie za bardzo, jakby rozrzewniony, jak się wyraził proboszcz, patrząc z troską w niebo.
Na gminnym placyku opodal drogi wojewódzkiej nr 632, która biegnie do rond Pileckiego przekraczając most nad Kanałem Królewskim, rozstawiono namiot nad polowym ołtarzem, ławki i dekoracje patriotyczne. Portret Rotmistrza stoi po lewej stronie ołtarza, przy nim – harcerska warta.




Z boku rozstawione tablice informacyjne.
Młodzież z miejscowego, nowo wybudowanego gimnazjum imienia Bohaterów Bitwy Warszawskiej, dumy gminy, pod wodzą swojej pani od plastyki, wykonała tablice upamiętniające Rotmistrza. Przytoczony jest fakt uznania go przez Michaela Foota, brytyjskiego historyka, za jednego z sześciu najodważniejszych postaci podziemnego ruchu oporu II wojny światowej.
I jego słowa po usłyszeniu wyroku śmierci: „Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć, niż lękać”.


Msza święta polowa, mimo chłodnej i chmurnej pogody gromadzi półtorej setki zwykłych parafian, harcerzy i strażaków. Jest wójt Maciej Mazur z małżonką, są radni. Jest pan Mieczysław, honorowany za autorstwo inicjatywy.

W homilii proboszcz Piotr Jędrzejewski nawiązuje do niedzieli Dobrego Pasterza i przytacza list Rotmistrza z 1944 roku do swojego syna:

-Jeśli to przeczytałeś, być może byłeś nieco poruszony, myśląc sobie, czego ten ojciec chce…

A więc Bohater, jeszcze przed najcięższymi terminami, wzywa swego potomka do traktowania z uwagą nawet niezrozumiałych jeszcze teraz przekazów ojca. Nie był Rotmistrz od razu obiektem bezkrytycznego podziwu, nawet przez  własnego syna.

W modlitwie kapłanów po Eucharystii wspomnienie Witolda Pileckiego łączy się z modlitwą za innych zmarłych, parafian nieporęckich. Jedność losów bohaterów i zwykłych ludzi „stąd” - wobec Opatrzności…
Medytując wypowiedzi księdza Piotra, proboszcza nawiązujące do historycznej postaci uderza pewne określenie,  jakby wtrącone mimochodem: „Historia żywa”.

Historia. Żywa.

Przeszłość. Korzeń Teraźniejszości. Źródło jej żywotnych soków i sensów. Fundament Przyszłości pełnej nadziei, wzrastającej z odwiecznej siły życia  i poczucia jego sensu.
Przeszłość martwych już bohaterów, ojców duchowych i ojców krwi.  Rodząca ciągle nowych, żywych pielgrzymów, mających perspektywę i horyzont. Horyzont bynajmniej nie pusty i beznadziejny. Dający wspaniałą perspektywę.

Jaka Gmina – ta o kilometr od stolicy?

Wyładniała przez te 10 lat mojego pobytu tutaj.

Nowy kościół dla drugiej parafii nieporęckiej pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, Wspomożycielki Wiernych. Tej parafii bliżej Warszawy, w Stanisławowie, gospodarza dzisiejszej uroczystości.
Kościół z pięknymi, oryginalnymi witrażami, ufundowanymi przez parafian.  A jeszcze jedna parafia się tworzy, jeszcze bardziej na południe. I jest wspomagana przez niewiele starszą siostrę.
Działalność Akcji Katolickiej, Harcerstwa, Caritasu, Żywego Różańca, Kółka Biblijnego, Bielanek.

Oryginalny ratusz gminny z zegarem i kurantem.

Nowe gimnazjum z basenem. Wiele dróg, niektóre, gdzie nie jeżdżą nielegalnie tiry skracając sobie drogę, całkiem przyzwoite. Odbiegające in plus od wojewódzkiego pobojowiska nr 633 tranzytem przebiegającego przez wieś.

Oświetlenie ulic. Oczyszczalnia ścieków. Infrastruktura wybrzeża Zalewu z molem do spacerów i nadbrzeżną promenadą.

Dom kultury z amatorskim teatrem. Na premierze proboszcz i wójt w pierwszym rzędzie. Na przerwach spacer nad kanałkiem o dumnej nazwie Królewski. No i mały, ale i większy, miejscowy biznes.

Widać starania gminnej władzy. Gmina stowarzyszona. Gmina przyjazna.
Jej ludzkie spory i tarcia nie wychodzą poza wąskie grono zainteresowanych. Dla swoich wyborców siedzą zgodnie w pierwszych ławkach polowego lub tradycyjnego nabożeństwa.

W ostatnich wyborach żadna partia z mainstreamu nie uzyskała ani jednego mandatu. Rządzą przybysze tworzący swoje komitety . Albo konkurujący z nimi swojacy. Ale zawsze miejscowi. Rządzą w  s w o i m interesie. Dla siebie. Żaden pijar tu nie pomoże. Sąsiadom trzeba spojrzeć codziennie w oczy. I na mszy świętej trzeba podać rękę przekazując znak pokoju.

Gdzie my jesteśmy? Czy to tak daleko od klangoru mediów i karuzeli sejmowej niemożności? Gdy następca tnie równo z trawą dokonania poprzedników?

Stoimy w siąpiącym, majowym kapuśniaczku przed polowym ołtarzem, na gminnej ziemi. Ramię w ramię z młodziutkimi harcerzykami i ich starszymi kolegami.
Wśród swojaków żyjących tu od pokoleń, jak pan Mieczysław i jego sąsiad, z korzeniami z Francuskiej Górki, gdzie ponoć stacjonował Napoleon w drodze na Moskwę.


I wśród przybyszów, zapuszczających tu korzenie, jak wójt i autor tej relacji. Ale złączeni wspólną wrażliwością na siłę inspirującej prawdy o bohaterstwie bez nagrody doczesnej.

Gdzie jest Polska?

Czy w wielkich miastach, gdzie młodzi, nowocześnie myślący, wykształceni, pozbawieni kompleksów ludzie, pracują w światowych korporacjach i uczą się korporacyjnej kultury, aby nieść ten kaganek oświaty w lud oraz szczepić nowe, europejskie, świeckie tradycje na nieurodzajnej, polskiej glebie?

Czy też na prowincji, na wsi, gdzie w harmonii z przyrodą, w trudzie od świtu do zmierzchu pracuje polski chłop, wcale nie taki ciemny, mający, i Internet, i telewizor i samochód na podwórku. I oborę z dojarkami firmy Alfa Laval, wyglądającą czasem lepiej od niejednej miastowej łazienki?

Jedyna różnica między nimi to taka, że młody mędrzec słucha tylko swojego przewodnika duchowego reklamującego w wolnych chwilach znany bank, a młody rolnik - swojego proboszcza.

No to gdzie? A może jeszcze gdzie indziej?
Ja opisałem przykład. Oceńcie sami.