środa, 15 stycznia 2014

Coś dla serialowego widza...

           W poszukiwaniu czytelnika, czyli nie chcecie o ambitnej sztuce? 
          To może podyskutujmy o serialach?

Przyznaję się. Oglądam jeden serial.
"Ojciec Mateusz".

Zresztą, znany jestem z tego, że, jak typowy moher, "lubię historyjki o księżach i aniołach".
No lubię, co się będę wypierał. Nikt nie jest doskonały.

Dostrzegam słabości tego serialu. Wyłażący czasem brak inwencji w "wątkach dyżurnych", które stały się, niestety, nieco irytująca konwencją.
Ciągle te same utyskiwania Gospodyni, że "podaje obiad a ksiądz ...".
Niekończące się umizgi komendanta do pani burmistrz, które są  konwencją drugą i chyba jeszcze bardziej pozbawioną pomysłu.
Perypetie aspiranta z mającą kłopoty wieku przejściowego żoną, które są konwencją trzecią, starającą się  jednak odbijać dolatujące zza kadru odpryski kanonady politycznej poprawności. 
Chyba najlepsza konwencja złego biurokraty i niezdarnego, na szczęście, intryganta - Sekretarza Biskupa. Ale najlepsza "stosunkowo", czyli ... też nienajlepsza.
Nawet rady duchowe samego Ojca Mateusza trącą czasem konwencją czwartą. Ale Artur Żmijewski daje je zawsze takim empatycznym głosem....

A ja ... jakoś to toleruję.
Wiem, że to postawa tendencyjna i niesprawiedliwa. Że udzielam twórcom cyklu swoistej taryfy ulgowej, tymczasem oni, idąc czasem na taką łatwiznę, mogą te słabości wystawiać nie tyle na ostrzał, co na przełączający przycisk pilota. Dobro promowane musi być atrakcyjne. 

Ty mnie, Styka, nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze!
- powiedział podobno Pan Bóg znanemu malarzowi.

Ja nie przełączam. Ja przylatuję do telewizora na znajomy, z niskimi, rytmicznymi tonami, sygnał, w czwartki wieczorem. Potem już miałem wolne, bo Pospieszalskiego wyrzucili. Ale nie na zawsze. Tylko na postrach, na chwilę... A za chwilę?

O Pospieszalskim już kiedyś pisałemWarto rozmawiać, pamiętacie jeszcze? Już nie warto.
Teraz ważą się losy - będziemy mieli Bliżej, czy będziemy mieli dalej?

Już, już, ad rem.
Co to kogo obchodzi, że lubię serial o księżach, w którym nawet aniołów nie ma?
No może paru aniołów z krwi i kości by się znalazło, nawet jeśli trochę skonwencjonalizowanych...
Ale ja oglądam je nie dlatego, że tam są księża. To znaczy, inaczej. Oczywiście, że to jest wskazówka, żeby oglądać.
Serial i ...jest ksiądz, anioł, człowiek wiary, jako ważny bohater ... aaa to siadam i patrzę z pewną nadzieją.

Serial - to znaczy będzie tak jakoś zwyczajnie, bez napinania się, dla ludzi, bez wyzwań wymagających natężenia wszystkich sił fizycznych i duchowych. 
Mamy trochę stresów i obowiązków. Zasługujemy na kawę w ciągu dnia, albo na okresową wyprawę na ciastko do cukierni. Ale z jakimś umiarkowanym, interesującym, wzruszającym, budującym akcentem.

Ktoś się przejmie perypetiami miłosnymi Kingi, ktoś inny dylematami etycznymi doktora ... nie znam imienia, tego co na dobre i na złe. 
Ja wolę problemy zwykłych ludzi, które oni rozwiązują w świetle wiary.  Styk szarego życia z transcendencją. To najbardziej mnie frapuje. Takie nieszkodliwe hobby.

Obecność księdza lub anioła, i pojawiająca się wraz z nimi, towarzysząca im aura, stanowi coś w rodzaju czynnika wyróżniającego, substancji czynnej ale nie wpływającej na zdarzenia. 
Sędzia moralny? Nie, nie, to nie to. Coś, jak "kontrast" - podczas prześwietlenia rentgenowskiego żołądka. Albo klasyczna, niewinnie wisząca na ścianie strzelba z pierwszego aktu - symbol suspensu.
Tak, chyba o to chodzi. Stąd ta wyczuwalna atmosfera oczekiwania, że coś się stanie, co będzie próbą. I co z tego wyniknie. Czekamy na moment.

Takie filmy mają momenty. Pamiętacie słynne, kultowe (brr, jak ja lubię to słowo!) dialogi na cztery nogi, ale o filmach.
- Fajny film wczoraj widziałem...
- Momenty były?
- Maaaasz.

No więc były
W cieniu wątków zwykłych, dyżurnych i związanych z licencją na serial, a tak skonwencjonalizowanych.
Wyjątkowo w sobotę, 11 – stycznia. Chwila wytchnienia po pracowitym dniu, w delegacji. 

Jakaś próba morderstwa. Ojciec Mateusz pierwszy rozplątuje gordyjski węzeł poszlak. Ale nasza dzielna policja jest tuż tuż…., nieważne. 
Ja opisuję moment.
Moment zagrany koncertowo przez wybitną aktorkę Kingę Preiss, która, jak ma napisane kilka scen z pomysłem, nigdy nie zawodzi. I świetnie pani Kindze partnerującą, profesor Aleksandrę Górską.

Zwykłe codzienne życie na plebanii. Zderzające się w drzwiach dwie kobiety. Jedna, ważniejsza, ale z kompleksami, zapracowana i „nieco szorstka”. Druga, na łaskawym chlebie u Ojca Mateusza, starsza, zdeklasowana, bezdomna, ale nie rezygnująca ze swojej przydatności. Nie rezygnuje ze swoich zwyczajowych rozrywek, ale i próbuje pomóc, no i ponosi nieuniknione porażki. Przypadłości starszego wieku, niedosłuch, skleroza, gorsza koordynacja ruchów.
Jak ja ją rozumiem. Zwłaszcza, gdy Starsza coś zapomni, coś zbije albo przypali. Wszędzie rozkłada swoje irytujące rzeczy. Zamiast pomóc – przeszkadza….

Konflikt się tli, ciągle miarkowany przez formację tych kobiet. To nie są anioły, ale i nie prymitywy. Potrafią się powściągnąć. Potrafią się zdobyć na refleksję.


Empatia. Zadajemy psychiczny ból. Ale go czujemy. I nas też boli.

Zadano nam ból? Nie wrzeszczymy o swojej krzywdzie i nie oddajemy wet za wet. Zresztą nie mamy za bardzo możliwości. Jaki będzie następny ruch? Skandal w parafii? I nasza nieunikniona klęska w starciu z wszechwładną Gospodynią?
To może go przemodlimy?

Rozważanie na różańcu. Moment. Za tę scenę daję jej autorowi Nagrodę Specjalną Mohera. 
Starsza pani modli się na różańcu, w kontekście. Tutaj nie klepie się pacierzy. Tutaj się medytuje na różańcu

Może młodzież popatrzy i zobaczy, co to znaczy medytacja polska, nie wschodnia?!
Cudze chwalicie, swego nie znacie...
Bo nie chcecie znać!

Prawda ekranu na tle codziennego, skonwencjonalizowanego biegu serialowej rzeczki. Na tle rowerowej choreografii Ojca Mateusza w scenerii najpiękniejszego starego miasta, jakie znam. Warunku koniecznego rozwiązania kolejnej zagadki kryminalnej.

Nagle jedna ze stron konfliktu znika. Ta Starsza i słabsza. Nie trzaska drzwiami. Usuwa się dyskretnie. Sumienie i refleksja drugiej włącza dzwonki alarmowe. Każdy szczegół nasuwa coraz bardziej niepokojące hipotezy. Nie ma mowy o uldze: „No i co? Baba z wozu…”
Narastający niepokój. Wrażenie pustki i pojawiające się wyrzuty sumienia. Poszukiwania z wieloma niepowodzeniami. Napięcie zaczyna stanowić  konkurencję z głównym wątkiem odcinka.

Nie, akcenty są dobrze rozłożone. To tylko wątek poboczny. Zguba odnajduje się. Śpiąca na krześle w jakimś muzeum. Starsza pani, wzruszająco bezbronna, ale niewinna. Nie zrobiła nic demonstracyjnego. Wyszła na spacer, żeby zmienić otoczenie. Zaczerpnąć świeżego powietrza. Przy okazji zbiło się jej szkiełko w okularach. „Wtedy ona niewiele widzi”. Troska Natalii.
Natalia u kolan Lucyny z przeprosinami. I jakby nic nie rozumiejąca Lucyna:
No co ty, Natalia. Chciałam się przejść.

A jeszcze relacjonująca Księdzu to zdarzenie Natalia, nasuwa mu detalem relacji, owym zbitym szkiełkiem myśl, która stanowi rozwiązanie zagadki.
Mój prywatny morał.
Natalia nie jest orłem intelektu. Ale widzi i czuje
To przeciwieństwo ślepoty i bezduszności. I wyjaśnienie sympatii i nieskończonej cierpliwości, jaką wykazuje Ojciec Mateusz dla gderliwej i wścibskiej Gospodyni.

Czucie właśnie, a nie czyjaś przemądrzałość, jest przydatne geniuszowi procesu kojarzenia faktów, do rozwiązania zagadki kryminalnej.
Ale przede wszystkim jest źródłem miłosiernej miłości, która panuje na plebanii, nawet wówczas, jak przelatują tam iskry i dudnią szybkie, niecierpliwe kroki.
Znak. Mądrościowy szczegół, perełka ukryta wśród kolorowych szkiełek głównych wydarzeń.

Nienaganna kompozycja wątku, jego idealne połączenie z wątkiem głównym. I prosty, wzruszający obraz miłosiernej miłości dwóch zwykłych kobiet. Nie tylko scenariusz. 

Koncertowa gra. I – last but not least – spokojna, łagodna atmosfera serialu – to czynniki, które zbudowały małe arcydzieło, godne tandemu autorskiego Agathy Christie i G.K.Chestertona.


Lubię filmy o księżach i aniołach, właśnie dla takich momentów.



9 komentarzy:

  1. Znakomita recenzja!
    Gratuluję przenikliwości spojrzenia na ten serial- możnaby równie dobrze rzec, że owszem, sympatyczny, ale bez przesady. Nie szarpie widzem, bo nie jest nijak wulgarny i każdy epizod kończy się dobrze. Trzeba mieć dobre oko, żeby tak wiele zobaczyć w takich mikroscenach. Prawda, że obsada się udała- Kinga Preis jest świetna, podzielam Twoje uznanie.
    (w sumie- jak w życiu, nie? W życiu mało spraw rozgrywamy z rozwianymi włosami, o zachodzie słońca i przy monumentalnym podkładzie muzycznym- podejrzanie często zupełnie kluczowe sprawy dzieją się niby mimochodem. A nie są przez to mniej ważne.)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowa :)
    Natomiast komplement:
    'Trzeba mieć dobre oko, żeby tak wiele zobaczyć w takich mikroscenach."
    jest bardzo miły, ale chyba nieco na wyrost. Postaram się mu sprostać. Ale raczej starania będą mało owocne :)

    Wydaje się, że to przejaw podobnej wrażliwości, co
    u mojej Czcigodnej Komentatorki.
    Zjawisko ustawienia ostrości widzenia na określone "impulsy rzeczywistości".
    Tak, jak napisałem, nie mając złudzeń, - reakcja odruchowa, na sceny, które określiłem, jako uogólnione - analogi "kultowych" momentów.
    Próbuje stawiać oryginalne tezy psychologiczne, niby odkrywca perpetuum mobile - pewien mój kolega z pracy.
    Załóżmy uprzejmie (dla mnie, ale tylko dla dalszego ciągu rozumowania), że to wrażliwość wartościowa.
    Ta wrażliwość czasem jest darem nieutraconym nigdy.
    Czasem rodzi się (odradza) za późno...
    Zupełnie inaczej oglądałem filmy przedwojenne hmmm ...wiele lat temu, w niedzielne poranki, jeszcze słyszę charakterystyczne "r" Janickiego, zapowiadającego kolejny film.
    Dzisiaj widzę zupełnie co innego. Czy to wyostrzony wzrok? Raczej naleciałości i doświadczenia, które stają się filtrem.

    Jednym z tych doświadczeń zresztą są własnie owe seanse.
    Wrażliwość ukształtowana wówczas, która potem została przekształcona. Różne "momenty" były ważne w różnych momentach.

    A propos, zachęcony Twoim uprzejmym komentarzem, znów podejmę próbę wejścia na Filmweb.
    Zwiększam dorobek odrzuconych recenzji.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tez lubię filmy o aniołach:) Ojca Mateusza jednak ...nie lubię. Oglądałam kilka odcinków i już nie oglądam. Może dlatego, że o wiele bardziej lubię pierwowzór:" Don Matteo", a może dlatego, że nas polski serial został mocno, w porównaniu z oryginałem, zsekularyzowany. Ojciec Mateusz to dla mnie taki lemingowy ksiądz. Modlić się raczej nie modli, rzadko, bardzo rzadko,, słodki jak landrynka. Właśnie: słodki, a nie wyrozumiały, jak Don Matteo. Taki ksiądz pasujący wszystkim...Włoski ksiądz rozmawia z Bogiem, odwołuje się do Niego. jest księdzem. nasz jest...głównei detektywem i " bratem łatą" . Włoskiego księdza gra Terence Hill. Uważam że gra znakomicie. Obsadzenie go w tej roli- było genialnym posunięciem reżysera. Łagodne, ale inteligentne niebieskie( iście anielskie) oczy, uśmiech, zależnie od sytuacji wyrażający cała gamę uczuć i refleksji, od bolesnego zdziwienia, poprzez dziecięcą radość po łagodną ironię. Don Matteo nie potępia, ale zasmuca się wyraźnie, kiedy ktoś grzeszy. Prosi o pomoc Boga. Nasz.....ładnie jeździ an rowerze:D Nasza Natalia, głównie wrzeszczy. Włoska jest , jak piszesz, faktycznie głupiutka, ale mądrą sercem, jest wiarygodna.takie trochę bezradne, zakompleksione stworzenie, dodające sobie animuszu zrzędzeniem, gdy zdaje się jej,ze nikt jej nie szanuje, nie dostrzega. W polskim serialu podoba mi się jedynie Sandomierz. Choć znam równie piękne miasteczka:) Na Dolnym Śląsku.
    Widziałeś Don Matteo?

    OdpowiedzUsuń
  4. @Elfi
    Niestety chyba nie widziałem żadnego odcinka, chociaż ...Don Matteo... Wiem, o czym mówisz...
    Ale moja skleroza za nic nie ręczy. :)
    Może jeszcze wtedy nie patrzyłem tym "dobrym okiem" ?

    Występuje tu zjawisko: "jak się nie ma co się lubi.."

    Właściwie wszystkie Twoje zarzuty do "Mateusza" - podzielam.
    Ale chciałem zastosować wszelkie możliwe taryfy ulgowe.
    I dlatego skupiłem się na tym wzruszającym epizodzie.
    Takie szukanie ładnych kamyków na ...plaży. :)

    Podobne zarzuty można by sformułować do "Plebanii", która i tak okazała się za "mocna" i wypadła, robiąc miejsce dla jakichś produkcji zupełnie miałkich. Przez co mam więcej czasu.
    Dziękuję za wprowadzenie "właściwej miary rzeczy" i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Ojciec Mateusz", "Don Matteo"... wszystko pięknie, ale... na początku był ks. Brown z opowiadań Chestertona! Dziś ta proza nieco już trąci myszką, ale ja nawet ją lubię tak jak lubię opowieści o przygodach Sherlocka Holmesa.

    Co do "Ojca Mateusza" to zdarzyło mi się kilka razy obejrzeć przy okazji różnych zawodowych zobowiązań i... muszę powiedzieć, że byłem nawet pozytywnie zaskoczony. Może dlatego, że prawie w ogóle nie oglądam TV i nie mam porównania. Podzielam Wasze zastrzeżenia, że ten polski Matteo jakiś taki zbyt na wszystko zgadzający się i deczko zbyt delikatny, tudzież bojący się bardziej zdecydowanie upomnieć grzesznika, ale te odcinki, które widziałem miały i trochę humoru, i trochę sensownego morału, i... trochę scen z Mateuszem modlącym się na różańcu, co mnie jednak jakoś ujęło. Przeto wybaczyłem tę całą nazbyt chwilami papierową umowność scenariuszowych konfliktów, postaci etc. A gderliwą Natalię nawet lubię, bo lubię Kingę Preis. Jak ona dostanie dobry tekst, potrafi świetnie zagrać. Pamiętacie może takie spektakl w Teatrze TV o Joannie d'Arc (tytuł w tej chwili wyleciał mi z głowy). Grała tam z młodym Opanią tak, że do dziś pamiętam.

    Pozdrowienia dla Szanownego Autora i Uroczych Dyskutantek

    Romeus

    OdpowiedzUsuń
  6. @Romeus:
    Dobrze jest czasem tak uzgodnić gusta: Jesteśmy w trókę zdystansowanymi fanami Mateusza i Sandomierza. A Elfi zajęła pozycję kontestatorki.
    Prowokacja sie udała i coś znów się rozjaśniło :)

    Joann d'Arc w TV było kilka. Ja lepiej pamiętam Magdę Teresę Wójcik, jako pełną wewnętrznego ognia Joannę. Może to dlatego, że była ...inżynierem a więc koleżanką po fachu. No i sąsiadką. Leży na cmentarzu w Podkowie Leśnej, tam gdzie mój brat.
    Zawsze ją uważałem za ...zdolną amatorkę, a jednak była prawdziwą profesjonalistką i stała się zapomnianą legendą.

    Kingi nie pamiętam. Była widocznie ... zbyt niedawno :)
    Lepiej się pamięta spektakle sprzed (dokładnie!) czterdziestu lat, niż te sprzed lat ...no własnie. ..kiedy to było?
    Bo nie mogłem nic znaleźć Joanna - Kinga.

    Natomiast przypomniałem sobie przy okazji tego researchu jej niesamowitą rolę w "Stygmatyczce".
    W przeciwieństwie do odtwórczyni roli św.Faustyny, której nazwiska nie wspomnę, Kinga - natchniona odtwórczyni tej cichej, zapomnianej świętej - nie "sprofanowała" swojej kreacji w dalszej swej karierze.

    A to jakaś nowa świecka tradycja.
    Im świetniejsze kreacje w przeszłości - tym bardziej bulwersujące przypadki groźnej głupoty...

    OdpowiedzUsuń
  7. @Romeus,

    Jeszcze coś w kwestii uzgadniania gustów.
    Chestertona odkryłem właściwie niedawno. Zwróciła mi na niego dodatkowo uwagę Elfi, "przez nią" zamówiłem sobie "Wiekuistego Czlowieka".
    I ... jakoś nie mogę się do niego przekonać.
    Jego apologetyka jest głęboka i celna, ale ...jakoś mnie nie porusza. Zupełnie inaczej, niż CL Lewis, który nie jest katolikiem. Lewis odkrywa nowe kontynenty mistyki, Chesterton wywołuje tylko pełne szacunku - "no tak, ma rację, niech że go ci ateiści - niby racjonaliści przeczytają!".
    Ale ja ...nie muszę...
    Taki paradoks.

    Powieści są oryginalne, zwłaszcza klasyczny i niedościgniony "Człowiek, który był czwartkiem", według specjalistów służb specjalnych, powieść najlepiej oddająca istotę "spiskowej praktyki dziejów" ze służbami specjalnymi jako głównym bohaterem.
    Oryginalne to one są, ale jakieś ...wydumane.
    To samo mam z Tolkieniem. Nie wiem, dlaczego?
    Może to wina tłumaczeń?

    Do księdza Browna już nie dotarłem a tu jeszcze Ty -
    "Dziś ta proza nieco już trąci myszką"

    Tyle jest do czytania. Mam w planie na razie Polkowskiego :)

    A co do Angoli - to najlepszy był "Detektyw w sutannie", czyli Frank Dowling i jego asystentka, urocza Stefania.
    Tam się ryzykowało życiem prawie w każdym odcinku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Chesterton jako powieściopisarz to już tak raczej trochę... przynudza (jak na mój gust). Opowiadania o ks. Brownie mają swój wdzięk, ale raczej na zasadzie przedwojennych filmów emitowanych za komuny w TVP ze wstępami Stanisława Janickiego. "Apologetyka" natomiast mi się podobała, przeczytałem z zainteresowaniem i nieraz do niej wracałem, choć czasem drażniło mnie nieco autorskie doszukiwanie się we wszystkim paradoksów. Chesterton ze swoim typem intelektu i swadą polemiczną byłby świetnym felietonistą, także dzisiaj. Kisiel miał - moim zdaniem - coś z niego. Jednak w dłuższych wypowiedziach literackich bywa lekko manieryczny. "Człowiek, który był czwartkiem" trąci - wg mnie - myszką jeszcze bardziej niż ks. Brown. Jak na kryminał jest niestety dość nudny. Jeśli chodzi o staroświecką powieść sensacyjną polecam raczej Conan-Doyle'a, Agathę Christie i Simenona, tudzież... Kisiela "Zbrodnię w Dzielnicy Północnej".

    Tolkiena za to mogę pełnymi łyżkami jeść. Niedawno przeczytałem całego "Władcę Pierścieni" mojemu synkowi do poduszki. Prawie 1500 stron (omijałem niektóre zbyt nużące dla ośmiolatka pieśni i co bardziej drastyczne opisy). Składam to jednak na karb owego nastolatka, do którego w jakichś 15% należy wciąż moje "ja". :-) Tolkienowskie uniwersum jest mi wciąż bliskie, zarówno w postaci książki, jak i filmu, czy gry komputerowej.

    Lewisa - o wstydzie - czytałem mało, jakieś fragmenty tylko.

    Kinga Preis grała Joannę d'Arc w sztuce "Skowronek" Jeana Anouilha, reżyserowanej przez Zanussiego. Spektakl był moim zdaniem nieco przekombinowany, akcja toczyła się trójtorowo - 1) ramą fabularną był proces Joanny d'Arc, 2) "ilustrowany" fragmentami jej biografii, tudzież 3) "uzupełniony" niemal reporterskimi scenami, ukazującymi pracę nad spektaklem. Pani Kinga ujęła mnie tym, że za każdym razem potrafiła bardzo szybko wprowadzić mnie znowu w świat sztuki, pozwalając zapomnieć o brutalnie zrywającej fabularną iluzję plątaninie kabli i innych detalach Teatru TVP "od kuchni".
    Co do młodego Bartosza Opani - pomyliłem się. Jego świetna rola, o której pisałem to część spektaklu "Donadieu", również w TVP.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmmm..widać jak nasze wspomnienia, doznania, wrażenia wpływają na osądy, nawet te dotyczące zjawisk artystycznych...pooglądajcie Don Matteo a zobaczycie różnice.:) Krisie. A może być zaczął Chestertona od Heretyków , albo Ortodoksji albo Obrony Świata.??? Zgadzam się z Romeusem: jego powieści są nudne, fragmentami zjadliwe, ale eseistyka przednia.Ciekawe: Tolkiena albo się kocha albo odrzuca. Ja kocham:) Może zrób Krisie z Tolkienem tak, jak ja ongiś z muzyką indyjską. Przez miesiąc nie słuchałam żadnej innej muzyki tylko rag i innych utworów w tym stylu. Po kilkunastu dniach męczarni i prób łamania danego sobie słowa( już mi się nawet najgłupszy pop wydawał arcydziełem- nagle...olśnienie: dostrzegłam, pojęłam logikę , precyzję i sposób , układu dźwięków, zachwyciła mnie przestrzenność tej muzyki, buzujący w niej niepokój pod szata harmonii etc. Polubiłam ją.
    Może polubisz Tolkiena i Chestertona:)

    OdpowiedzUsuń