niedziela, 8 listopada 2015

Rozszerzające się Spectrum Pisowskie, czyli o budowaniu nowej wspólnoty

Manifest polityczny Lisa

Wędrowiec nad morzem mgły
Pan Henryk Krzyżanowski, anglista, poeta, bloger i wędrowiec wędrowiec(kolejność przypadkowa a lista talentów niepełna), który zaszczyca mnie swoją internetową przyjaźnią, ostatnio napisał mi przy okazji wymiany uprzejmości urodzinowych następujące słowa:

Oby to pisowskie spectrum się rzeczywiście poszerzyło... Ja jestem dość sceptyczny - obawiam się, że główną wygraną będzie odejście od promocji zboczeń i pedagogiki wstydu (nie jest to mało, fakt). Ale czy doczekamy się władzy nieetatystycznej? Mało realne. Pozdrawiam.

Tak się składa, że pan Henryk ma pewną, dla mnie wręcz bezcenną, unikalną zdolność: wypowiadania się „jakby”, w moim imieniu. Potrafi ująć skrótowo i celnie to, co ja właściwie wyznaję, i nie do końca sobie to uświadamiam, albo też, być może, obawiam się tak wyraziście sformułować. W każdym razie  tak krótko i celnie bym nie potrafił.

Skoro już zostałem zaskoczony swoim własnym poglądem (i mogę się mu teraz bliżej przyjrzeć), spróbuję zrobić użytek z tego zaskoczenia.

Nasza krótka i okazjonalna wymiana zdań utwierdziła mnie (Teraz tak! Gdy znalazłem potwierdzenie mojej nieuświadomionej intuicji – zaryzykuję) co do pewnego faktu społecznego: Po raz pierwszy na PiS zagłosowała pewna część wyborców, która nie głosowała nań dotąd nie dlatego, że nie znała się na polityce i ulegała propagandzie postkomunistycznej(lemingi), ani, tym bardziej, nie należała do licznej rzeszy zaprzańców, zdrajców, agentów wpływu i ludzi bez właściwości, głosujących według kaprysu, dla zabawy lub jakichś rzekomych, czy prawdziwych korzyści (np. przestępcy w więzieniach i chodzący wolno po ulicach, którzy na PiS - faktycznie – nie głosowali).

Ci ludzie, do których mam nieskromną nadzieję się zaliczać, głosowali na inne opcje, bo podchodzili do polityki z namysłem, potrafili przełożyć swój system wartości na decyzje wyborcze, prowadzili rozważania programowe,  analizowali osobowość polityków, szanse polityczne partii itp. To Homines politici, niby obywatele starożytnych Aten, bywalcy Agory.

Postępowali trochę, jak błędni rycerze. Gdy toczyła się wojna na cepy i na znaczone karty w rękawie, oni, wśród karczemnej bijatyki i ordynarnego wrzasku,  wybierali starannie swoich faworytów, szermierzy broni białej, przybranych kokardą w ich ulubionej  barwie, oceniali styl i czystość pchnięcia, szybkość zasłony a przede wszystkim - cel ataku. Byli wierni i nieustępliwi. Nie dawali się zastraszyć presją zmarnowanego głosu, nie ulegali manipulacji wizerunkiem ich faworytów: dorabianą gębą . Nie dawali się skusić najbardziej atrakcyjnym obietnicom ich konkurentów.

Mijały lata: Ich faworyci przegrywali, dostając cios bejsbolem od tyłu lub pchnięcie w plecy. Najczęściej jednak spotykał ich okrutny los: Niezauważenie w zgiełku, odrzucenie przez potencjalnych wyborców wskutek ich zniechęcenia obserwowaniem wirujących cepów.

I oto nadszedł czas, że owi wyborcy zauważyli, że w międzyczasie ich dojrzałe i przemyślane a stracone głosy – nie to, że nie mają żadnego znaczenia. Gorzej. One przyczyniają się, że partia, która nie jest bynajmniej partią ich marzeń ale spełnia wszelkie warunki „mniejszego zła”, nie może „przebić szklanego sufitu”, również z powodu ich politycznego pięknoduchostwa!

A Polska staje się przysłowiową kamieni kupą, żerowiskiem wilków, świń, roboczych wołów i beczących w chórze owieczek. Tych ostatnich wykonujących mało solidną, za to zupełnie niepotrzebną a nawet szkodliwą robotę.

I Homines politici zagłosowali na PiS.

Jaki to odsetek wyborców PiS? Sam chciałbym wiedzieć.

Ale to są wyborcy wyjątkowi. Zrezygnowali ze swoich pięknoduchowskich ideałów demokratycznych. Opuścili swoich podstarzałych szermierzy, którzy zresztą też pokazali swoje niedostatki. Niektórzy z nich po prostu na starość zgłupieli i stali się niegodni nawet straconego głosu. Nasi Homines pogodzili się, że nie mogą liczyć na działania polityczne całkowicie zgodne z ich wizją polityczną. Ale postanowili, w stanie wyższej konieczności, ratować nie róże, tylko płonący las. 

Oczekują teraz, że partia – ostatnia ich nadzieja, ugasi niebezpieczny pożar, nie używając do gaszenia benzyny i dynamitu. I odbuduje przynajmniej fundamenty Państwa a może i coś jeszcze. Jeśli tak się stanie, ci błędni rycerze, z zaciśniętymi zębami zniosą wprowadzanie różnych „reform” o wątpliwych skutkach, które można będzie kiedyś, gdy się okaże, że znów „rozwiązywano dzielnie problemy nie znane w innym ustroju”, jakoś odkręcić.  

Marzy mi się skonfederowanie tej grupy „wyborców – wizytatorów”, którzy stanowili by pewną grupę nacisku, monitorującą  „polityczne korzyści” uzyskiwane za określoną "polityczną cenę".

Nie bądźmy tacy zatomizowani, by z rezygnacją obserwować, jak (na przykład) zachodzi proces odwrotny: "polityczne koszty" zostały poniesione, ale "korzyści" nie uzyskaliśmy żadnych, pożar się rozszerza, kupa się powiększa.

Czy ta grupa debiutanckich ale świadomych wyborców PiS - jest na tyle liczna, by stanowić przysłowiowy języczek u wagi? Czy stanowi widoczną smugę światła w PiSowskim spectrum? Czy naprawdę ten dodatkowy strumyczek zdeterminowanych obrońców palącego się lasu, którzy przylecieli na pomoc z sąsiedniej wsi z wiadrami o nieco innym kształcie, ma jakieś znaczenie? 
Nie mam pojęcia. Na razie ogłaszam taką wstępną myśl. Można podyskutować w gronie internetowych przyjaciół. 
Może to coś da, kto wie?
Kto głosował po raz pierwszy na PiS i wie dlaczego?
A może by powstała taka  nowa grupa na fb, żeby się nie mieszać z tryumfującymi wyznawcami i zachować od początku zdrowy sceptycyzm i zimną krew?


Może trzeba pomyśleć teraz, zanim mgła się jeszcze nie rozwiała?