poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Współżycie z potworem


Rozsądni mówią, że można współżyć z potworem, należy tylko unikać gwałtownych ruchów, gwałtownej mowy
Zbigniew Herbert, Potwór Pana Cogito

Historia zamierzchła lat 80-dziesiątych

Stan wojenny i po. 1982, 1983, …., 1985 …
Był czas dziwny. Siły pokoju i socjalizmu tak się bały, że wlazły do czołgów, rozpaliły koksowniki i zabroniły podróży wszystkim, z wyjątkiem emerytów. No i emeryci wywiązywali się. Wozili co trzeba i przekazywali, co trzeba. Młodsi? Były delegacje służbowe. To samo. Co trzeba i komu trzeba.
A w pracy? Czas ciekawych poszukiwań i projektów. Pod górę, pod wiatr, z mozołem do przodu. Nawet w stanie wojennym.
Ale tylko dla średniaków. Tych, co nie wykonywali zbyt gwałtownych ruchów. Pół roku przed  Stanem Wojennym, jeszcze przed marcowym strajkiem o pobicie Rulewskiego, sławny polski hodowca świń, Jacek Karpiński, podający się za konstruktora komputerów, żegnał się przed wyjazdem do Szwajcarii. Wyjeżdżał wówczas do jeszcze sławniejszego konstruktora profesjonalnych, studyjnych magnetofonów, marki Nagra.
Znacie tę anegdotę? Generał  De Gaulle miał przemówienie radiowe. Już ustępował, czy jeszcze walczył o utrzymanie pozycji prezydenta Wielkiej Francji? Nie pamiętam.
Technik radiowy do niego:
                „Panie Prezydencie, tutaj jest magnetofon…”
De Gaulle:
                „Wiem, … znam …  nie magnetofon, tylko Nagra!”

Konstruktor Nagry – to Stefan Kudelski, chrześniak Stefana Starzyńskiego, absolwent Politechniki w Lozannie. W chwili wybuchu wojny miał dziesięć lat. Zmarł na początku bieżącego roku.

Czy ten syn Tadeusza, obrońcy Lwowa i członka francuskiego ruchu oporu, w powojennej Polsce miałby szansę skonstruować sławną na cały reporterski  świat, Nagrę, czy również by hodował świnie, jak Karpiński w latach siedemdziesiątych ? Albo owce, jak Roman Kluska, twórca polskiej firmy komputerowej - Optimus, która była na drodze do zdominowania polskiego rynku komputerów oraz zdobycia czołowej pozycji wśród portali opinii w latach dziewięćdziesiątych,  a teraz już nie istnieje?

Ale na razie mamy połowę lat osiemdziesiątych. Microsoft ciągle jeszcze jest, wprawdzie już znaną w kręgach informatyków, ale małą, kilkusetosobową firmą. Znaną z tego, że zrobiła system operacyjny przekształcający „mikrokomputery” - małe zabaweczki podłączone przez złącze „wideo”, do migających, bladozielono – ciemnoniebieskich monitorów, od których oczy pieką i trzeba je leczyć okładami z herbaty, w komputery o mocy wielkich szaf, umieszczonych w klimatyzowanych salach.

W owym czasie...

 pan K. przebywa z wizytą w pewnym resortowym ośrodku pod Warszawą …


W podobnym co do wielkości, ale nieporównywalnym co do znaczenia polskim, resortowym Ośrodku odbywa się spotkanie pracowników Działu  Metod Inżynierskich z młodym, nie mającym jeszcze czterdziestki, doktorem nauk ścisłych, który niedawno powrócił z Kalifornii, gdzie wykładał na tamtejszym uniwersytecie.

Opowiada pasjonujące szczegóły obyczajowe z kontaktów ze studentami.
Wówczas właśnie słuchacze usłyszeli po raz pierwszy o odwróconej, uczelnianej hierarchii: to wykładowca był oceniany przez studentów. To on musiał zaciskać zęby, gdy na jego łóżku siadał bez kompleksów i oporów student przybyły na konsultacje, posiłkując się jego laptopem, zadawał pytanie.
I na pytanie trzeba było odpowiedzieć jasno, zrozumiale i ciekawie. Bo pod koniec semestru studenci stawiali oceny wykładowcy. A teraz to na polskich uczelniach, coraz częściej - standard.

Ma ze sobą pierwszy raz widziany przez obecnych – laptop wraz z legendarnym dzisiaj prototypem fascynującej gry komputerowej - programem „Fly simulator”.  Komputerek jeszcze mniejszy od „mikro” komputerów, a prawie równy im mocą.

Dla słuchających, pan K.  jest uosobieniem sukcesu polskich, przebojowych naukowców, zaznaczających swoją obecność na Zachodzie, tam, gdzie weryfikuje się prawdziwa wartość dorobku, fachowości i talentu. W polskiej prasie technicznej pojawiają się wówczas, o dziwo, doniesienia o innych polskich naukowcach. Np. o Aleksandrze Wolszczanie. Niektórzy z nich piszą w tej prasie artykuły, dzieląc się swoimi doświadczeniami z pobytu w Mekce światowego postępu technicznego. Który wygrał zimną wojnę bez jednego wystrzału.

W latach 1984-1985 liczba osób wyjeżdżających na różnego rodzaju stypendia, szczególnie do Stanów Zjednoczonych, wyraźnie wzrosła - wyjaśnia dr Krzysztof Pietrewicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Taka kariera: najpierw studia - ekonomia lub handel zagraniczny, potem stypendium, a w końcu powrót z odpowiednimi umiejętnościami, kontaktami i doświadczeniami, jest dość standardowa.

Ale nie tylko stypendia. Również szukanie na własną rękę, dzięki swoim dotychczasowym osiągnięciom, biegłości językowej, publikacjom w światowej prasie fachowej, umiejętnościom i wiedzy. 
Wyjeżdżali (często wręcz – uciekali, paląc za sobą mosty) -  również pracownicy Ośrodka. 
Jedni dzięki swoim kontaktom, inni  żmudną drogą przez  austriackie i niemieckie obozy uchodźców. 
Niektórzy wracali, jak pan K., inni zostawali.  Zostawali ” wrogami” i nie wracali, jak Andrzej Targowski, czy wspomniany Jacek Karpiński.

K., związany z Instytutem Podstawowych Problemów Techniki (IPPT PAN), dla grupki wolontariuszy,  prowadzi tam wykłady z Metody Elementów Skończonych. W wersji najbardziej zaawansowanej – nieliniowej. 
W czasach, gdy dla obliczeń tej wersji w Polsce, nie było jeszcze komputerów odpowiedniej mocy. Szybko awansuje w hierarchii naukowej.
Dalszy życiorys można prześledzić w Internecie.
Wreszcie ukoronowanie kariery uczonego – prezesura Polskiej Akademii Nauk.

Uczony, przedstawiciel współczesnej polskiej nauki, 

... która jest rozwinięta i racjonalna.
                
Irracjonalizmowi przeciwstawiła się w 1935 roku, ustami polskiego filozofa, Kazimierza Ajdukiewicza, reprezentanta polskiej określanej, jako lwowsko-warszawska, szkoły filozoficznej uznającej tylko takie twierdzenia, …
 „ które są uzasadnione w sposób dostępny kontroli, jasności pojęciowej i językowej ścisłości”.

Nauka polska, która dzięki starej i nowej tradycji łączności, współpracy i wkładu własnego do nauki światowej ma również możliwości.
 „Nauka ma dzisiaj takie możliwości, że można stwierdzić, czy faraon Ramzes Czwarty był chory na nerki. Możemy zliczyć pojedyncze atomy. Możemy ustalić jakie było ciśnienie skał w epoce jurajskiej, gdy się tworzyły. Ale byłoby absurdem, gdybyśmy nie domagali się rzeczy podstawowej. Wraku. To jedyny przypadek w historii katastrof, gdy ustalono przyczyny bez dysponowania wrakiem”.
(wypowiedź profesora Piotra Witakowskiego z AGH, w filmie dokumentalnym, „Anatomia Upadku”)

Tak więc tradycje i możliwości nauka ma.
Życiorys prezesa PAN można oceniać pozytywnie.  Ale nie jest jeszcze dopełniony.
Zbliża się bowiem …

Przełomowy dzień, data emisji programu „Na pierwszym planie”, 8 kwietnia 2013 roku.

Dziennikarze z sekty antysmoleńskiej, którzy zajmują się analizą psychologiczną ciemnego ludu smoleńskiego i jego szemranych, nienawistnych przywódców oraz niekompetentnych pilotów, bojących się nie tylko swego dowódcy ale własnego cienia, robią swoje.  To ich zbójeckie prawo.

Dziennikarze z „drugiej strony”, rozpaczliwie usiłują nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, by uchodzić za rozsądnych. Ale pod presją ciągle nowych faktów i analiz naukowców polskich i polonijnych, niektórzy z nich, o zgrozo, zostali neofitami prawdopodobnej hipotezy zamachu. 
Przestraszeni własną odwagą, trochę nieudolnie przeciwstawiają słowotokowi – argumenty. Jako neofici, oczywiście są na pozycji słabszej. Zawodowców, znających fakty i poszlaki hipotezy zamachowej od podszewki, nie zaproszono.

Nie ma autora filmu, nie ma chyba nikogo, kto próbował w Smoleńsku zbierać relacje, ustalać fakty, robić wizję lokalną.

Wśród tej gromady zapiekłych w absurdalnych przekonaniach z jednej strony i niekompetentnych lub zaciukanych dyskutantów jest i przedstawiciel nauki, ...

Prezes PAN. 

Tak się składa, że jest specjalistą od metody, którą posłużył się jeden z amerykańskich naukowców polskiego pochodzenia. Ten, co wyjechał, ale nie wrócił.

Teraz jest określany przez naszych specjalistów od psychologii lotniczej mianem pseudo- naukowca. Wprawdzie jest laureatem nagrody NASA, ale porównywanym do odźwiernego filharmonii wiedeńskiej, laureata nagrody tej filharmonii za uśmiechy do gości, pozbawionego słuchu.
Profesor Wiesław Binienda.  Swoje wyniki opublikował i wygłosił na sesji plenarnej prestiżowej konferencji lotniczej w Pasadenie , 17 kwietnia 2012 roku. 

Jak się zachowuje prezes PAN, specjalista mechaniki stosowanej, w szczególności problemów metody elementów skończonych w wersji nieliniowej?

Słowem nie wspomina o swoim koledze po specjalności z Akron. Nie waha się natomiast wyrazić szacunku członkom komisji Millera, której raport zawiera wnioski pomijające rozumowanie …        
„uzasadnione w sposób dostępny kontroli, jasności pojęciowej i językowej ścisłości”.

Ten „psychologiczny” raport, który tezy raportu Anodiny przyjmuje jako punkt wyjścia i punkt dojścia,  nasz bohater proponuje potraktować, jako „dokument bazowy”. 

Najważniejszym zadaniem, jakie stoi przed rządem, według niego, jest tłumaczenie tez rządowej komisji. Poprawa komunikacji. A nie - korzystanie z prawie nieograniczonych możliwości nauki przy naprawdę rzetelnym wyjaśnianiu najbardziej tragicznej katastrofy lotniczej w polskiej historii.

Co dalej?

Śledźmy dalej karierę pana K., prezesa PAN, naukowca z dorobkiem.
Czy uda się mu zrealizować postulat racjonalizmu szkoły lwowsko-warszawskiej w tej konkretnej, jednostkowej i rozstrzygniętej już właściwie (przez państwową komisję) sprawie?
Czy też realizacja tego postulatu byłaby związana z wykonywaniem zbyt gwałtownych ruchów i użyciem zbyt gwałtownej mowy? I współżycie z potworem stało by się niemożliwe?

czwartek, 11 kwietnia 2013

A to Polska właśnie

Dostałem link od pewnej znajomej. Takiej mojej pani Z. Ale na inną literę.

Podam go, ale za chwilę, 
Zostawiam sobie suspens, bo od razu klikniecie i guzik z naszej rozmowy.
To taki mój dorobek, z braku innego. Linki tylko na końcu albo w przypisach.

Zwiększa szansę na utrzymanie uwagi niecierpliwego, jak wszyscy diabli, współczesnego czytelnika.

A linka podaję, bo jest dobry. 
Moim skromnym zdaniem, bo moja żona uważa, że ciągle się wypowiadam ex cathedra. No to zaznaczam, że nie ex cathedra tylko ex „mea quidem sententia”.
To quidem łączy się z mea. "Rzeczywiście, faktycznie" - moja. „Moja” – bo „zdanie” ma inny rodzaj po łacinie.
Ale to nic takiego. W wileńskim dialekcie samolot to „aeroplana”. I spróbujcie poprawić starą wileńską damę! Odparuje bez namysłu.

         „A cóż ty, mileńki taki sokół, żeś jej przyrodzeni zobaczył?”

Nie wiecie? Trzeba czytać polską literaturę lotniczą. Meissner, ale cytowany z pamięci.  
…ści lat temu. A jeszcze pamiętam, przynajmniej sens. Jakby coś było nie tak, proszę dać znać. Toż to Internet, się poprawi….

…ale ten wujek G. wykształcony!
Wie, że Rzymianie podkreślali, "naprawdę to tylko mój pogląd!".

Bo ja ostatnie zdanie po łacinie napisałem trochę na odpowiedzialność googlowego tłumacza. Nie będę udawał łacińskiego eksperta. I tak się ze mnie śmieją, że mam bzika na jej punkcie.

No i dobrze. Teraz jest moda na makaronizmy z dużą liczbą niefonetycznych zbitek spółgłosek i samogłosek, które, wbrew wszelkiej logice, zdobyły sobie w rankingu makaronizmów pozycję Number One
Air force One.
Każdy wie, jak się to czyta? I co to znaczy?

Ja idę pod prąd mód!

Chociaż nie mam nic do tego numeru One.
Kiedyś czytałem jakieś użalanie się nad angielskimi dziećmi. Jakie one biedne, muszą się nauczyć, jak się pisze "Shakespeare"!

No i do dzisiaj nikt tam nie zaproponował wprowadzenia ortografii fonetycznej. W Ameryce nieśmiało reformują. Ale co to za reformy. I nie ma tam żadnych dysgrafików! A na dobitek - ta koszmarna ortografia stała się w końcu .. standardem światowym.

Z tego wniosek, że cyrylica też miała szansę. Jak widać, nie wykorzystała.
Ale jeszcze nie wiadomo. Hieroglify, ups... jak się nazywają te chińsko-japońskie misterne grafitti na papierze?  
Po prostu znaki? Eeee. Jakoś za bardzo swojsko....Ideogramy?
No właśnie, ideogramy. Są w natarciu. Mają teraz szansę stać się światowym standardem.
I jak będą wyglądały klawiatury? Muszę zajrzeć na jakąś chińską stronę. .... Jest!
Źródło


A nasza, prosta jak drut ortografia skutkuje legionem wrodzonych, ortograficznych nieuków!
A "moim skromnym zdaniem" - to nie żadna dysgrafia, tylko lenistwo i ... brak oczytania!

To z kolei skutkuje słabą pamięcią (dorośli na przykład nie pamiętają, co pan w telewizorze mówił wczoraj i cieszą się tym, co mówi dzisiaj), wreszcie nieumiejętnością kojarzenia.
Dlatego ludzie widzą „wszystko oddzielnie”. Mówią, że "oni są do bani", ale nie kojarzą, że "oni", robią tak, bo "im" na to pozwalamy. A mistrz Julian mówi: „A nie mówiłem?”

Dalej już z górki – prosto na samo dno upadku kultury - brak elementarnych środków wyrazu.

Brak wyczucia poezji.
Kto to zrozumie?
Te anafory („Czemuż…”) i epifory („…pierwej”)?
I porównania („…partyje, jak bandy lub koczowiska polityczne…”).
Te metafory („… których ogniem jest niezgoda a rzeczywistością cuchnący dym wyrazów.”)
…. i hiperbole („… krzyż ma wielkie na całą Europę ramiona”)?

Bez wyczucia poezji nie mamy łodzi, by wypłynąć na głębię.
Za to mamy: zanik uczuć wyższych, jałowy utylitaryzm.

„Ale o co się rozchodzi? Co ten biskup opowiada?"

Wreszcie, co najgorsze - według zasady "od rzemyczka do koniczka", kończy się niedostatkami charakterologicznymi. 

Brak cnót. To po polsku, Nie po angielskiemu. C jak cnota. 
Pamiętacie jeszcze? Hej, młodzi czytelnicy! Dziadek do was mówi!

Wiara, nadzieja i miłość.
Powściągliwość, męstwo, sprawiedliwość i roztropność.
3 + 4 = 7.

Pamiętajcie!
Zaczynamy od kaligrafii, czytania, ortografii, potem umiejętność czytania ze zrozumieniem, analizy tekstu, jego treści, metaforyki, poetyki, głębi.....

Matko, ale się rozgadałem. A miałem dać tylko linka….
No, jednego już dałem. Ale nie tego, którego miałem dać na początku.
W nagrodę dam jeszcze dwa.

Ale musicie jeszcze strawić  jeden komentarz. Króciutki. Dobrze?

Link od „Pani Z.” – Artur Olędzki.
I mój własny typ: - Aleksander Ścios.

 A oto mój komentarz, napisany na portaliku pana Artura, odnoszący się jednocześnie do tych dwóch poruszających tekstów: (…) spotkałem bloga „braterskiego”.
Oczywiście „toutes proportions gardées”.
Proszę mnie nie brać za żabę, która podstawia nogę.
„…cisza tej krypty przetrwa wiele i wielu. Nie trzeba być wybitnym „mesjanistą“, by podejrzewać, że to państwo zwane Polską przeżyje, albo też odnowi się, dzięki tej ciszy.”
Z drugiej strony …
„Nad trumnami ofiar nie może być ciszy. W tej sprawie jest wspólniczką łotrów i kryjówką tchórzy. Żadne komisje, sądy i prokuratury, nie zagrodzą też drogi do poznania prawdy. Nie wygasi jej jazgot kanalii ani bełkot idiotów dławionych moskiewskim kneblem.”

Takie teksty TEŻ mi się podobają. Dlaczego?
Mistyczna refleksja dobrze współbrzmi z mozaiką poetyckich cytatów brzmiących jak „dzwon z płynnego powietrza”. To może nawet lepsze niż eseje „apokaliptyczne”?
Czy tacy autorzy mają ze sobą coś wspólnego?

Mistyka w sercu czyli głębia duszy, powściągliwość wobec nieuświadomionych („ewangeliczne przypowieści”).

I dobitny przekaz odbierający złudzenia postmodernistycznym zakłamywaczom. Nie mają oni do czynienia z ciepłymi kluchami, płaksami, tylko twardymi, jak skała ludźmi, niepodatnymi na ich syrenie śpiewy.
Charyzmaty każdy ma inne, ale duch ten sam: 

„Poza matrixem”!
PS.
Biskup Zawitkowski 
(10 kwietnia 2013, katedra Św.Jana, Warszawa, godz 20-ta
Źródło
dostał po swojej homilii owację. Wymiana wrażeń - jednobrzmiąca. Niektórzy dopiero spostrzegli: Co za homiletyk!

Ja nie. Pamiętam go jeszcze z mszy świętych radiowych. Jedyny głos Wolnej Polski w radiu, w stanie wojennym.

Ale nieważne. 
Ważne, że przynajmniej TAM obecni ROZUMIEJĄ POEZJĘ. A może nie rozumieją? Tylko CZUJĄ?

Wystarczy. 
Czują sercem.
A to Polska właśnie.
Źródło

Sursum corda!