środa, 11 stycznia 2012

Rów Mariański

Czyli między jasełkami a balangą

Panel o postmodernizmie

Rów mariański
Laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki Niels Bohr mawiał, że nie ma nic bardziej praktycznego, niż dobra teoria.
A ja właśnie miałem okazję przysłuchiwać się dyskusji teoretycznej o postmodernizmie.
I nawet pierwsze sprawozdanie opublikowałem. Na forum Kwartalnika „Humanistyka”.

Może będą jeszcze następne. Inni dyskutanci niech się już boją, co uczynię z ich wypowiedziami.
Już nie napiszę o postmodernizmie: „Cokolwiek to znaczy”.  Mam teraz porządną informację: Co do genezy, analogii do innych systemów ideowych, stanów ducha związanych z nim.
Co do cech immanentnych i cech drugorzędnych. Ojcowskich i macierzystych systemów ideologicznych.
Długich i wyczerpujących list charakterystyk. Ojców założycieli. Demaskatorów i diagnostów. Autorów najkrótszych formuł.
Taki dar otrzymałem. Ni z tego ni z owego na dwa tysiące dwunastego. Około Nowego Roku.
Już mi się przydarzały takie dary. Ale pierwszy raz zdobyłem się na opracowanie dyskusji i wtrącenie swoich, niezbyt mądrych uwag.
Dziękuję! Dziękuję, Włóczęgo, Ewagriuszu i Elfi.
No i innym komentatorom. Którzy też brali udział w części bardziej praktycznej.

No właśnie. Praktyka. Dobra teoria jest praktyczna, ale mnie, jak to inżyniera, zaraz korci, jak by tu ją zastosować.
No i… wyobraźcie sobie uzyskałem jeszcze jeden dar. Okaz.
Ale po kolei. Cierpliwości. Tu nie McDonald’s, tu trzeba poczekać. Danie na zamówienie. 20 minut. O czym to ja…
Aha, okaz.
Prawie 3 lata temu byłem na filmie „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Potem przeczytałem notkę - recenzję na pewnym portalu filmowym.
Ani portalowi ani recenzentowi nie zamierzam robić teraz reklamy. Dlatego - celowo – nie będzie żadnych linków. Tym bardziej, że właśnie ów recenzent będzie bohaterem tego tekstu. A nie chcę stawiać go pod pręgierzem. Nie chodzi o niego, ale o pewne zjawisko, które on, w sposób wręcz podręcznikowy, sobą uosabia.
Recenzja budziła mój sprzeciw i ten sprzeciw wyraziłem, odnosząc się merytorycznie do notki, liczącej 3 tys. znaków we wpisie czterokrotnie dłuższym.
Takie są prawa polemiki. Żeby rozprawić się z krótką bzdurą lub kalumnią, trzeba więcej tekstu, niż sama bzdura.
Podobnie, żeby wyciągnąć ciężarówkę z dołu - potrzeba trzydziestotonowego dźwigu. Żeby ją tam wtrącić, nie trzeba nic. Co najwyżej zapomnieć zaciągnąć hamulec.
Tak. Hamulec. Ale teraz przecież jest wielką wartością, nie mieć żadnych hamulców.
Z recenzji zacytuję kilka charakterystycznych zdań. Na jedno, trzy lata temu, nie zwróciłem uwagi. Nie pamiętam dlaczego. Było bowiem chyba najbardziej haniebnym zdaniem z tej notki.  Może chciałem rozpaczliwie nie zauważyć moralnego poziomu recenzenta, nie palić mostów dialogu z nim?
Ale nie uprzedzajmy wypadków. Oto ów akapit:

„Resztki energii wysysa z filmu fuszerka realizatorów – tempo jest bowiem ślamazarne, a napięcie znikome. Aby podkręcić akcję, na ulice zostają wysłane czołgi i zomowcy z gumowymi pałami. Aż boję się pomyśleć, jakich gadżetów używają w sypialni członkowie ekipy filmowej, skoro tyle uwagi poświęcają narodowemu cierpieniu we wszystkich możliwych wydaniach”

Czy to zdanie wymaga komentarza? Wydaje się, że ono mówi samo za siebie. Wydaje się. Ale ja mam już doświadczenie.
Spodziewam się „spokojnych” reakcji. „O co się rozchodzi? Taki żarcik.”

Na wszelki wypadek skomentuję. Kto wie, o co chodzi, może opuścić ten fragment.
W recenzji filmu o męczenniku, nawet „likwidatorskiej”, przyjmijmy na chwilę, że faktycznie film marny, (a moim zdaniem bardzo dobry, jeśli nie wybitny), otóż w takiej recenzji, pan recenzent ma perwersyjne skojarzenia. Przypomina mi przysłowiowego szeregowego, któremu wszystko się kojarzy z d… Maryni.
Dzisiaj to takie modne… Patriotycznie nastawionym, powiedzmy, że zbyt egzaltowanym, niech im będzie, tym czujnym krytykom, a więc, powiedzmy, zbyt egzaltowanym poetom zarzuca się nekrofilię. Zupełnie wbrew właściwemu znaczeniu tego słowa. Prawicowi krytycy też się czasem do tego określenia przyłączają. Oni też nie wiedzą, co ono znaczy?
Historycznie prawdziwe i artystycznie uzasadnione dla pokazania ducha czasu, w którym żył ks. Jerzy, uliczne realia nasz recenzent kojarzy z seksualnymi zboczeniami realizatorów. Taki niewinny żarcik.
Rok przed Katastrofą Smoleńską – mamy wynalazcę tej poetyki. Jeszcze bez słowa - klucza. Szybko pisał, szybko kojarzył. Brak hamulców moralnych. Brak zwykłej, ludzkiej przyzwoitości.
Koniec komentarza.

Notka utrzymana w tym „szampańskim” nastroju jest ciągle oficjalnym stanowiskiem owego portalu.
Jednak, jakby nie była wredna i głupia, miała ta pożal się Boże recenzja jedną cechę, która ją broniła przed ostatecznym wyrokiem: Do kosza! To był niezależny pogląd wyrażony w nieskrępowany sposób o istniejącym produkcie filmowym. Takie miał zdanie pół anonimowy recenzent. Podpisujący się głupawym nickiem.
Mieliśmy do czynienia z sytuacją, w pewnym sensie tradycyjną: Ktoś nakręcił film. Ktoś wyraził opinię. Ja wyraziłem opinię o opinii.

Co w tej sytuacji jest nietradycyjne? Każdy miał to opublikowane tam, gdzie na to zasługiwał.
 Debata przez Rów Mariański.

Trzeba jednak trafu, że z okazji zbilżającego się Nowego Roku ów portal wysłał mi list. Podpisany przez naszego recenzenta. W tzw. międzyczasie zrobił on na tym portalu karierę i przemienił się z półanonimowego, wojewódzkiego pistoleta w oficjalnego przedstawiciela firmy, mającego nie tylko swoje imię i nazwisko, ale nawet fotkę.
Portal popiera młodych, niedouczonych, z wielkich, zatłoczonych miast i wyludnionych wsi, którzy mają szybkie pióro i właściwe skojarzenia. List krótki i jak zwykle, błyskotliwy. 864 znaki. Facet ciągle robi postępy.
I co ma mi do zaproponowania ów portal w osobie naszego recenzenta?
Zacytujmy kawałek. I skomentujmy. Teraz komentarz będzie konieczny.

„Wielkimi krokami zbliża się osławiony 2012 rok. …. (bla bla bla)….. w glorii chwały powróci Obcy, którego po ponad 30 latach znów spuści ze smyczy sam Ridley Scott. Hobbit wyruszy w "Niezwykłą podróż", a Jamesowi Bondowi niebo spadnie na głowę ("Skyfall"). Nie wspominając już o tym, że Andrzej Wajda przyrządzi nam "Wałęsę" w bogoojczyźnianym sosie własnym (podkreślenie moje). …(bla, bla bla…)… Czego Wam i sobie życzę.”

Recenzent pisze w znajomym tonie. Prawda? Czy okaże się przewidujący?
Ja bym nawet się przychylał do tego przewidywania, oczywiście z zupełnie innych pozycji.
Bądźmy spokojni. Nawet, jeśli Mistrz nakręci gniota, nasz nonkonformista nie odważy się na takie ryzykowne skojarzenia. Ale to nie (non)konformizm docenionego przez portal młodego talentu jest tu istotny.

Mamy nową sytuację: Pisze on o tematyce nieistniejącego jeszcze filmu: „Bogoojczyźniany sos własny”.
Zatrzymajmy się na chwilę nad tym zwrotem. Autor zdradza tu wyraźny absmak w stosunku do tematyki patriotycznej.

Bo przecież nie wiemy do końca, czy Wajda nie nakręci jednak „kolejnego arcydzieła”.
Każdego innego reżysera, Hoffmana, Zanussiego czy horribile dictu, Wieczyńskiego można by podejrzewać o przyrządzanie bogoojczyźnianego sosu, ale Wajdę?
Albo pan recenzent, teraz już oficjalny, nie zna historii kina i dorobku Mistrza, co wykluczam, albo…
Albo nasz bohater wyraża po prostu, z góry,  swój negatywny stosunek do każdego filmu o tematyce patriotycznej. W którym znajdzie się najsłabsza choćby afirmacja polskości, ofiary, walki o wolność...

Bingo! Oto okaz postmodernisty!
Proszę sobie oglądać, na razie wstęp wolny, w ramach promocji. Jedyny koszt: musicie dalej słuchać mojego marudzenia.
Zawsze marzyłem, żeby zostać przewodnikiem po ZOO.
Proszę o uwagę, Drodzy Zwiedzający!
Opis postmodernizmu w dyskusji moich gości doprowadził do pewnego konsensu:
Określono go (również), jako stan umysłu człowieka, który utracił wiarę w Boga, tę starą, tradycyjną wiarę Ojców, w szczególności, Ojców – Wolnych Polaków, którzy walczyli za Boga, Honor i Ojczyznę i ginęli z Jego imieniem na ustach. I zachowali nadzieję na spotkanie Go. Zachowali honor. Ale utracili Ojczyznę.
A później utracił on, ten biedny człowiek, wiarę drugi raz: wiarę w świetlaną przyszłość, jako realizację lewicowych idei, które okazały się okupionymi strasznymi ofiarami obłąkańczymi marksowskimi mirażami. Mirażami nie na pustyni lecz w wielkim obozie koncentracyjnym, pełnym zbrodni, kłamstwa i upodlenia.
Ci, co się nie nawrócili na Starą Wiarę błądzą teraz po manowcach postmodernizmu.
Och, jak świetnie się mają w tym błądzeniu!  
Och, jak im współczuję!
Objęli rząd dusz nad innymi rozczarowanymi i zepchnęli tych „nawróconych” na margines.
Albo raczej dali objąć rząd dusz tym, co zawsze w historii byli ochotnikami: ludzi gotowych na wszystko, zdolnych, inteligentnych, odważnych, bezwzględnych. Bo żądnych władzy i płynących z tego profitów: pieniędzy i rozrywki.

Rozrywka. Balanga.

To jest wspólny mianownik wszystkich błąkających się bez celu, owiec bez pasterza.
Zagłuszyć strach przed jutrem, przed rozpaczą, przed brakiem nadziei, miłości.
Trzymać się, nie jestem byle śmieciem, jakich widzę na mieście!
Zdyscyplinowana praca ponad siły. Zdyscyplinowana na tyle, żeby się utrzymać w głównym nurcie. Żadnych eksperymentów! Żadnych niepewnych inwestycji. Maksimum 3 tys znaków. Skojarzenia modne i niezbyt głębokie. Bo głębia to już ryzyko samo w sobie.
Szybka kariera.
Zasady? Pewnie. Tak bezpieczniej. Ale bez przesady.
Ryzyko? Tylko ściśle skalkulowane. Każde inne – to zbrodnicza fanfaronada.
Ale potem: balanga!
Używki miękkie lub twarde, najlepiej dozwolone, ale jak nie, to trudno, trzeba coś mieć z życia. Łatwe kobiety (lub mężczyźni, zróbmy tu ukłon w stronę parytetów), głośna muzyka. Żadnych zobowiązań. Bo kariera.
I tak w kółko. Week. Łyk-end. Week. Łyk-end.
Bóg, Honor, Ojczyzna – to przebrzmiałe, śmieszne, nikomu niepotrzebne bredzenie.
Opowieści o Wolnych Polakach? Zbutwiałe, nieczytelne księgi.
Filmy o patriotach, o świętych, o męczennikach „sprawy”? Obciachowe jasełka. Nawet na wagary nie warto iść, żeby je zobaczyć.
Rozrywka! Obcy, Niebo na głowę, w ostateczności Hobbit. Ale żadnych sosów!

Oj, oj, oj.
Ale się rozpędziłem. Skąd mi to???
A wy? Jeszcze jesteście, czy już machnęliście ręką i poszliście sobie?
Dla tych, co zostali, bonus. Rozdaję duże długopisy z napisem BALANGA.
A propos.

Postmodernizm to zbyt szacowne określenie. Postmoderniści mogą być nawet z niego dumni.
A ja bym nie dawał im nawet takiej satysfakcji. Zawziąłem się.
Proponuję inne terminy. Mniej neutralne a bardziej wyjaśniające istotę rzeczy. Nie spodobają się, to proszę zaproponować lepszy. Urządzam konkurs.
Imprezjonizm vel Imprezonizm. To – kierunek filozoficzny. Wyznawcy: imprezoniści.
Balangolizm (zupełnie, jak mongolizm) to stan ducha.

Linki do wypowiedzi Panelu o postmodernizmie:
Włóczęga:

DUCH CZASU, CZYLI O POSTMODERNIZMIE RAZ JESZCZE

Ciekawe rozważanie o naszym bohaterze, czyli imprezjonizmie, na gruncie Królowej Nauk: Teologii.
Muszę przemyśleć. Będę dyskutował. Zapraszam do dyskusji.
Chcący:

MUZYKA REWOLUCJI OBYCZAJOWEJ LAT 60

Kultura lat sześćdziesiątych. Znów może się pokłócę. Ale na razie posiedzę cicho.



Niniejszy tekst ukazał się pierwotnie na portalu Fronda. Wisiał dwa dni na komentarzu dnia oraz pewien czas, jako wizytówka blogowiska, na pierwszym miejscu, na głównej stronie Frondy.
Przepraszam, że się tak przechwalam.