środa, 30 stycznia 2013

Nowa Mała Apokalipsa


 (Felieton. Pięć tysięcy znaków, ale jak na apokalipsę, to krótki!)


Józef Beck, który swoim wprowadzeniem honoru do polityki zaryzykował wojnę i klęskę Polaków, miał diabelską alternatywę. Kiedy rozważana była możliwość zgody na pomoc Sowietów w ewentualnej wojnie z Niemcami, stanowczo odmówił.

„Niemcy mogą nas zabić, ale Sowiety zabiorą nam duszę”

Wolał się bić na śmierć i życie z Niemcami. Ktoś zginie, ale inni będą ocaleni. I dusza Narodu zostanie ocalona. Może nie był dobrym politykiem, ale dobrze przewidywał, co się stanie, kiedy wkroczą Sowiety. 

I nie trzeba było być od razu jakimś filozofem. Wystarczyło być - prawdziwym Polakiem.
To była świadomość potoczna. Dusza Polska wiedziała dobrze, co przyniesie Czerwona Zaraza, która miała ją wybawić od Czarnej Śmierci.

Prawdziwy Polak. Już nam to określenie też zohydzili. Kto? Ktoś obcy, czy jakaś współczesna podróbka Gombrowicza?

No tak. To nie jest komfortowa sytuacja. Ale to taka mglista perspektywa. Jak tej pamiętnej nocy na Titanicu, kiedy kapitan zwiększył parę w kotłach, bo marzył mu się rekord trasy.

Czy jednak przyszły krach finansów, powódź wlewająca się dziurą budżetową.– albo, jak kto woli, zderzenie z lodową górą fałszywych pieniędzy, jak Mount Everest, to najgorsze, co nas czeka?

To jest coś, jakby grożąca nam inwazja Niemców. Pardon, nazistów. Bo mi jeszcze gdzieś nie wydrukują, a ja ciągle na to liczę.

Ja się martwię nie o tę katastrofę, o tę powódź. 

No cóż. Stracić oszczędności, emeryturę, może nawet majątek ruchomy i nieruchomy, doznać głodu i niedostatku. Pewnie, że to straszne, niewyobrażalne. 
Zwłaszcza, dla niektórych balangowiczów, gdy okaże się, że piwo nie tylko nie jest schłodzone, ale nawet go w ogóle nie ma. A nawet o chleb trudno. 
I nie trzeba już żadnych konsultantów, specjalistów od propagandy, pijaru i marketingu. 
Poszukiwani są rzemieślnicy. Producenci nakrętek, hydraulicy i piekarze. Kierowców nie trzeba. Każdy jeździ sam. Albo rzęchem, albo rowerem. Raczej rowerem. Benzyna na kartki, albo na czarnym rynku. Śmieciarze? Oferta pracy ograniczona. Śmieci mało, królują naturalny recykling i nurkowie.

Co po małej apokalipsie?

Wojna z Niemcami nie uchroniła nas od wkroczenia Sowietów. A po tej wieszczonej przeze mnie katastrofie mniejszej? Wkroczą?



Czy pociechą nam będzie, że jesteśmy wolni, mamy czyste sumienia i Bóg nas kocha?
Bo taka była nasza pociecha za Niemca, zanim nas "upokorzyli" kłamcy kieleccy, jedwabieńscy i pokłosieńscy.

Czy też będziemy pogrążeni w rozpaczy, niby przodkowie lemingów. Te rozpaczliwe ptaki z połamanymi skrzydłami z Nowego Yorku, spadające z okien wieżowców po krachu na giełdzie w 26-tym XX wieku.


Dzisiaj prawdziwych Sowietów już nie ma. Co najwyżej ich syny i wnuki.
Czy ocaliliśmy duszę?
Czy pamiętamy, kiedy "jeszcze Polska nie umarła"?
"Póki my żyjemy"!

Ale, czy wiemy, co to znaczy, "póki my żyjemy"?
Przecież nie to, że przetrwaliśmy, gotując zupę i czarną kawę.
Czy nam ta polska dusza zsowieciała, jak nie przymierzając major Płut z z ostatniego zajazdu na Litwie?


No jak? Czy ktoś już nam zabrał duszę, czy „Sowieci” dopiero wejdą po swoją własność?
Czy odpierając „inwazję Niemców, tzn. nazistów”, cerując dziurę, odbudowując kraj po tej powodzi, jaka nadejdzie i my ją znów przeżyjemy, zaczniemy budować Polskę z polską duszą?



Bo dusza – to jednak co innego, niż ciepła woda w kranach, autostrady z nieco grubszym, niż dzisiaj, asfaltem i zrównoważony budżet.

 Sokratejska metoda szukania duszy

Czy mamy w sobie szacunek do Tego, co zawsze było obdarzane szacunkiem, czy też to już przeszłość i teraz na szacunek zasługuje tylko ten, kto płaci i wymaga?

Czy mamy poczucie wspólnoty z tymi, którzy oddali za nas życie, czy uważamy, że „oni” głupio zginęli i już nie ma głupich?

Czy cenimy uczciwość, odwagę w dociekaniu prawdy  i rzeczowość, czy też: gadane, udowadniające, że białe jest czarne, wrzeszczące z rozpaczliwej uciechy w telewizorze?



Czy na naszych uniwersytetach kształcą Wolnych Polaków, spadkobierców Poległych za tę wolność, czy Nowych Ludzi, piękniejszych, mądrzejszych od telewizora i swobodniejszych w obejściu?


Czy mamy wytrwałość i pamięć, czy upodobanie do szybkiej wrzutki i siłę na machnięcie ręką?


Machnięcie ręką

Mówi to nam coś? 
Czy chodzimy jeszcze do Duchowego Teatru Polskiego, gdzie można się pośmiać i zadumać nad żałosnym okrzykiem? Pamiętną Kwestią – kluczem. Kwestią ludzi przegranych ale mających złudzenie wolności.

No? Jaka to kwestia? .
Podpowiedź? Kołtuneria.
Nic? Baaa...  To Teatr Zapomniany. To nie wodewil. Ani ponura awangarda. To Sztuka.

„A niech was wszyscy diabli!”
Kogo, nas?

Może i nas! W każdym razie kogoś, kto żyje chwilą i płacze po niewczasie. Bezwolny, jak marionetka. Dostosowany. Ryczący. Kopytka schowane w specjalnych ortopedycznych lakierkach.

Czy ja już się dostosowałem? Czy już przybrałem ochronny wygląd nosorożca?
Czy nosorożce mają duszę?

To pytam ja, Rumiński Kris, bloger z za dużymi pretensjami.

PS

A poeta Jarosław pyta zgryźliwie:
„Jak tak można – przelewać niepotrzebnie krew i ginąć za Polskę – kiedy można żyć wesoło i balować na salonach.”
I odpowiada POWAŻNIE:
                Trzeba krwi.
Nie zgadzają się z nim prawicowi konsultanci i prawicowi publicyści, którzy nie chcą wypaść z obiegu. Ja się zgadzam.

piątek, 25 stycznia 2013

Ćwiczenia z felietonistyki (3)


Dekalog felietonistów

Nienawiść to ciężka choroba nerwowa, która mąci nasze myśli, zatruwa uczucia, psuje i osłabia wolę. Człowiek, który pielęgnuje w sercu uczucie nienawiści, jest pod każdym względem słabszy od takiego, który rzeczy traktuje chłodno
Bolesław Prus

Ja, jako felietonista

Ćwiczenia, ćwiczeniami, ale trzeba od czasu do czasu napisać felieton. Jaki ma być ten mój felietonowy styl?

Wzorce?

Macieja Rybińskiego, fajerwerk skojarzeń z aktualnym wydarzeniem z genialną pointą, zostawiającą z rozdziawioną gębą? Pomarzyć…

Stanisława Michalkiewicza - pisanie jednego felietonu w odcinkach ukazujące głęboką wiedzę o mechanizmach działania Sił Wyższych, okraszone erudycyjnymi odniesieniami do lektur klasycznych i tych nieznanych, bo niepoprawnych?
Jaki temat wybrać i jak utrzymać napięcie przez lata? Odpada.

Rafała Ziemkiewicza – krótka polemika, jak mecz do jednej bramki, knockdown w trzy minuty, albo ryzyko impasu w czwartej?

A propos, czytaliście ostatni? Wszyscy zarzucali Tuskowi niekonsekwencję z tymi radarami. A on udowodnił konsekwencję! I w kilku słowach – nokaut. Tusk jest konsekwentny! Chodziło o to, żeby kontrolowali wszystkich (jak to rzekomo Kaczory robiły) z wyjątkiem członków siuchty i ich rodzin. Tylko zapomniał, kto mu robi klakę i Lisek się teraz boczy na niego. Bo nie ma „erki” i mandaty do niego przychodzą.

Uff! Udało mi się streścić Ziemkiewicza! Mam jednak ukryte rezerwy. No tak, ale co innego streszczenie, co innego samemu „dopaść Cartera”.
Impas - nieunikniony.

O innym moim (byłym) ulubionym – JKM – nie wspomnę. Trochę mi się przejadł. A jak on mnie, to co będzie za jakiś czas ze mną? Po miesiącu – jestem za burtą.

Referencje

Wówczas, w okresie euforii, że mnie czytają, kiedy pisałem, co mi w duszy grało i wychodziło przeważnie rozlewiście, udało mi się napisać kilka krótkich utworów, które można uznać za felietony.
Podam linki, może chociaż to będzie jakimś konkretem w tych ćwiczebnych pasażach andante na półnutach.

Apologia apologetyki (moje expose na ponad 4 tysiące znaków)


O oddalających się światach (niecałe 3 tysiące znaków  listu w sprawie mordobicia– hurra a jednak Polak potrafi!)

Silny Waclav i Słaby Lech. (Prawie 7 tys. Bez przypisów.)

To te wybrane na chybił trafił. Średnio nieco ponad cztery tysiące długości.
Te, co mi się upamiętniły. Ten ostatni, akurat najdłuższy, zwabił na moim blogu na Frondzie jakiegoś „fachowca”, który prawie mnie objechał, że marnuję talent. Nie tam, żeby chwalić. Upominał!
Ta dziwna pochwała jakoś mi zapadła, więc znów zmarnowałem ponad 300 znaków na prywatę.

Co to jest felieton?

To krótka forma osobistej wypowiedzi. Wiki dodaje, że charakterystyczne jest „prześlizgiwanie się po temacie”.
No właśnie – nie! Najlepsi dzisiejsi felietoniści, zwłaszcza ci, których jestem wielbicielem, wcale się nie prześlizgują! Prześlizgnął się ów – „poeta, prozaik itd.” Oni temat rozkładają na łopatki. I tak robił cesarz polskich felietonistów, Bolesław Prus w swoich Kronikach. No, … może zakładał do tego przedsięwzięcia, niemodne dzisiaj, białe rękawiczki.

Nie prześlizgiwał się po tematach. Atakował je i ukazywał nie tylko swój osobisty stosunek ale kontekst, kierunek ruchu i ideały, które nadawały sens wydarzeniom. Takie, jak choćby Jubileusz Straży Ogniowej i personę – strażaka honorowego – Feliksa Fryzego.

20 tomów kronik – to tytaniczna praca ducha i umysłu prowadzona przez trzydzieści siedem lat. Drogowskaz dla dzisiejszych reflektujących i „prześlizgujących się” nad tematem, zgodnie z trendami, felietonistów.

Wykorzystując pracę magisterską pani Joanny Miciak, o felietonach Joanny Szczepkowskiej, który to przypadek wejścia do grona felietonistów i to jeszcze analizowanych naukowo, też budzi moją nadzieję, wynotowałem sobie te zasady i zrekonstruowałem dziesięć przykazań felietonisty. Razem z własnym, 
dodanym z obawą.

Prusa dekalog felietonisty (z żabą w środku)


  1.       Pracę twórczą poprzedzić obserwacją „życia i natury”,
  2. Gromadzić najrozmaitsze fakta, notować je, uwzględniając wszystkie kategorie: byt, przestrzeń, czas, jakość, stosunek, sposób.
  3. W przedmiocie obserwacji ustalić cechy treściowe, wyróżniające go od innych
  4. Z zebranych faktów tworzyć konstrukcje dające efekt komizmu, operując przy tym kontrastem, dowcipem, wzniosłością i lekkością zarazem.
  5. Ustalić własny typ felietonu, swój znak rozpoznawczy i się tego trzymać. Albo od tego odchodzić. I ta linia rozwojowa razem też będzie stanowiła oryginalną markę. Prus nie jest ostatni,  jest prekursorem. Zostawił pole następcom. Legionom następców. Ale wszyscy oni powinni pamiętać o jego zaleceniach, co do cech dobrego felietonu. Nawet im się sprzeniewierzając. (przypis KR)
  6. Felieton winien przedstawiać rzeczy „historycznie i wyczerpująco” oraz być odpowiedzią na „najwybitniejsze potrzeby kraju”.
  7. Felietonista musi być merytorycznie przygotowany, sama obserwacja, nie gwarantuje właściwej formy jej opisu w formie felietonu. Wiedza z wielu, często bardzo od siebie różnych, dziedzin i systematyczna, dogłębna lektura  (Czytywać arcydzieła literatury bacząc na ich piękności) – to warunek konieczny udanego felietonu.
  8. Zalecane jest podejście bliskie naukowemu. Rzeczowość i fachowość wypowiedzi i bezstronność zawartych w niej sądów, co do których autorstwa nie powinno być wątpliwości
  9. Sąd powinien być poparty gruntowną wiedzą, bez jakiejkolwiek jednostronności w ocenie prezentowanych faktów i wynikać z wcześniejszej obserwacji, a nie z sympatii czy antypatii politycznych autora.
  10. Lepiej przyjąć postawę humorysty albo satyryka i apologety a nie bezlitosnego demaskatora ludzkich wad


10 przykazań. Biblia felietonistów.

Reszta to praca – szlifowanie talentu, kształtowanie stylu, budowanie głębi, zaplecza intelektualnego i duchowego.

Miron Białoszewski był bardzo sceptyczny wobec ambicji pisania wierszy przejawianej przez jego przyjaciółkę, niewidomą Jadwigę Stańczakową. To był ostry konflikt, który przemogła wielka wola wypowiedzenia się pani Jadwigi. Cierpliwe próby, wspomagane przez pisarza, zdradziły wrażliwość człowieka pozbawionego jednego zmysłu i wyposażonego wyostrzonymi -  pozostałymi. Talent docierania do małych sensów. I powolnego budowania sensu większego. Który rozkwitł w wieku 60-ciu lat.
Tyle energii.Niezmordowanej.

Tylko gdzie znaleźć takiego Białoszewskiego?

piątek, 18 stycznia 2013

Ćwiczenia z felietonistyki (2)


Powołanie. Moje.

W poprzednim, zaczynającym te ćwiczenia felietonie nawiązałem do jednego z Mistrzów.  Mimo próby wykorzystania jego wielkości do zdobycia taniej popularności, rezultat był mizerny. Kilkunastu czytelników, wśród których był jednak, być może, ten jedyny, na którym mi zależy. Bo ja piszę dla jednego czytelnika. Jeśli nawet jest on w kilku osobach. Taka wieloosobowa personifikacja targetu.
Ten początkowy akapit jest właśnie deklaracją intencji, odpowiedzią na skierowany do mnie zawoalowany postulat, bym nie rozmieniał się na drobne, tylko zaczął robić coś, do czego naprawdę jestem powołany. Intencje jak najbardziej szlachetne, postulat ze wszech miar słuszny.
Ale … łatwo powiedzieć.
Skąd ja mam wiedzieć, debiutant, który dopiero co, z „blogera”  awansował na „literata”?  Mówię to na odpowiedzialność kogoś z „branży”, kogo spytałem, na czym polega moja nowa sytuacja. Bo wydali mi pierwsze utwory w niszowym czasopiśmie. Ja mam wiedzieć, do czego jeszcze jestem powołany?  Oprócz oczywiście mojej, ciągle mnie nie puszczającej wolno, „kariery zawodowej”?
Trochę się rozglądam. Chcę stanąć na własnych nogach. Nie podczepiać się do żadnego pociągu. Pociągi zmieniają tabor, rozkłady jazdy i człowiek zostaje czasem w polu, w eleganckich, ale za ciasnych butach i z za ciężką walizką, którą nieść nieporęcznie a porzucić szkoda.
Postanowiłem więc zostać niezależnym felietonistą. Okres próbny. Wiadomo. Potem nie przedłużają umowy. I znów bezrobocie. Ale zawczasu można już dalej się rozglądać. Zresztą, ma się emeryturę i boki, to człowiek zawsze spadnie na … kawę i ciastko.
Co?
…. „wpadnie”, nie – „spadnie”?
Aaaa, coś mi się pomyliło. Ale chciałem koniecznie wejść do tej cukierni. Uzależniony jestem, więc proszę wybaczyć, że gdy muszę się napić kawy, mylą mi się porzekadła.

Tygodniki głównego nurtu


Moja ulubiona cukiernia, oprócz dobrej kawy i tortu tureckiego, który sobie dozuję (norma cukrowa już osiągnięta) - ma jedną dodatkową zaletę,
Prasę „lub czasopisma” kupuję równie  oszczędnie. To znaczy - według mnie. Mojej żony lepiej nie pytajcie, bo jej zdanie jest dokładnie odwrotne. Mam jednak pewien dowód materialny w ewentualnym procesie o trwonienie majątku: nie kupuję pewnego tygodnika głównego nurtu na literę „w”.
Natomiast owa cukiernia oferuje całą paletę tygodników na dobrym papierze, podobnych w charakterze do owego w–tygodnika. Ani jednego zaś z tych, które ja kupuję, nie oferuje.  To pewnie taki plan marketingowy:

„Napijesz się  u nas kawy i przejrzysz tygodniki, których byś w życiu nie kupił!”

Oryginalne, nie? Ja w każdym razie nie wpadł bym na to. W cenie kawy i ewentualnie kawałka tortu, mam paletę tygodników i wszystkie felietony głównego nurtu. I jakie nazwiska!
Skorzystajmy więc z okazji i zorientujmy się jak sobie radzą owi felietoniści głównego nurtu. Czy można się od nich czegoś nauczyć?

Felietoniści głównego nurtu


…. od razu felietoniści. Warsztat mam swój. Jeśli nawet przypomina raczej austriackie gadanie niż felietonowe fajerwerki.  W niniejszym, drugim podejściu żadnych 3 tys. znaków nie będzie, na pewno zauważyliście. Jestem długodystansowcem. I tylko czasem coś mi skapnie w formie kropli większej. Zwykle jednak - rozcieńczam w wiadrze.
Stąd wynalazek:  tryptyk felietonowy. Ten rozdział to ostatni element tryptyku. Będzie pointa, zostańcie Państwo ze mną.

Tygodnik na „w” zamieścił myśl Alec’a Baldwina, która mi się spodobała, jest a propos,  ale to nie jest pointa. To motto tego tekstu, umieszczone w środku. Brak marketingowego wyczucia? Powiedzmy, że to premia dla wytrwałych. Cytuję z pamięci oddając sens:

Są dwa okresy w życiu, kiedy człowiek nie pędzi, tylko medytuje. To studia i … emerytura. Pogoń rodzi frustrację, mętlik i nieuzasadnioną wyniosłość. Zraża.

Ja bym dyskutował, czy to główne źródła frustracji. Bo medytacja na niektóre aktualne tematy publiczne rodzi nie mniejszą frustrację i wyniosłość. Zraża tych, którzy medytują o czym innym. Każdy przecież czym innym się bulwersuje. Jeden tym, że mu państwo się rozpada na jego oczach, drugi tym, że inni uważają, że się rozpada, a przecież wszystko gra. Czy to nie jest o wiele większe źródło frustracji?
Jeszcze inny może uważać, będąc życzliwy temu pierwszemu, że on niepotrzebnie się tym bulwersuje, marnując czas. I tak nie mamy na to wpływu, po co te nerwy?
Ja tak nie uważam. Ale mogę się mylić.

Załatwmy jednak tych felietonistów. Ostatnia szansa, żeby tryptyk zmieścił się w formule felietonu a nie wiadra wody.

Bo tygodnik na „w” publikuje felietony: „poety, prozaika, eseisty i krytyka literackiego”.  Przepisałem do notesiku jego felietonowe cv. Imponujące, prawda? Zdobyć felietonistę z takim cv! 

Gdzie ja? Z czym do gości? Znam go, ale nie będę mu robił reklamy. Jeszcze czego.
Wara mu od moich dziesięciu czytelników!

Na moje oko, felietonik jeszcze cieńszy, niż moje ćwiczenie. Jest tam groch z kapustą: streszczenie całego roku w pogrzebach znajomych, spointowane ryzykowną metaforą człowieka – dmuchawca, który nie wiadomo przez kogo został rozdmuchany. To było wytworniej ujęte, ale ja tak zapamiętałem. Uprzedzony jestem. Ale fakt - nic bulwersującego.

Koniec jest natomiast bardziej znamienny. Przytaczając dwa przypadki ze swego otoczenia – jednego człowieka międzynarodowego sukcesu i drugiego - starego, sfrustrowanego, wygłaszającego „oszołomskie”, „idiotyczne” – opinie, nasz felietonista pointuje.

„Starzy – zardzewiałą śrubą przytwierdzeni do ziemi, kiedy młodzi fruną często za wysoko”.

Bo felietonowy „szwagier” trzyma sto srok za ogon.

Te zardzewiałe śruby mnie zainteresowały. Ten niepokój, że „Niemcy wykupią Polskę, nawet Ursus zmarnowano”.
Zardzewiała śruba.  No i z drugiej strony te sto srok.

I w środku, okupant złotego środka, fruwający na właściwej wysokości, nie tam, gdzie „orły, sokoły”, tylko mniej więcej na wysokości płotu, czyli tyle, co uleci przestraszona kura.
„Poeta, prozaik, eseista, reporter i krytyk literacki”. Trzyma jedną srokę. Tylko którą?

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Ćwiczenia z felietonistyki (1)



Felietonistyka. Ha. To prawie niedostępny dla mnie rodzaj twórczości. Zmieścić w 3 tys znaków jakąś myśl, tak, żeby została zapamiętana? Kiedy po drodze spotkamy trzy piękne Dygresje i siedmiu nudziarzy rodzaju nijakiego imieniem Uzasadnienie?

Pomarzyć.

Albo poćwiczyć. Uczmy się od największych.

Na przykład od Macieja Rybińskiego, który już zastygł w posąg papieża polskiej felietonistyki, ale posąg stoi odwrócony teraz do ściany, w kącie, z etykietką „felietonista pisiorski”. 

Mimo, że jeden z najlepszych jego felietonów broni Michnika przed Giertychem. Z zagajeniem o honorze i pointą o infamii. W międzyczasie panowie się pogodzili, zaczynają już u siebie bywać, ale panu Maciejowi to nie pomogło.

Znacie? Nie? Oj, to macie braki w zakresie felietonologii. Proszę sobie kupić tomik. Nie powiem, gdzie, bo nie chcę uchodzić za pisiora, a poza tym Sakiewicz mi nie płaci za reklamę jego księgarni na rogu Dzielnej i Aleji Jana Pawła Drugiego. W Warszawie, oczywiście.

Tak sobie pogaworzyłem i jedna trzecia normy stracona. Ad rem. O czym to ja?

Aaa. Felietony Rybińskiego.

W tomiku nie mogłem znaleźć innego pamiętnego felietonu Rybińskiego, o incydencie z odwożeniem córki do szkoły. W piżamie, bo pan Maciej zaspał. Było to w Anglii. Zatrzymała go policja drogowa. Puścili go, bo zapytał policjanta: „Czy jak pan zaśpi i odwozi pan córkę do szkoły w pidżamie (in pyjamas - pan Maciej wyrażał się po angielsku), to pamięta pan o dokumentach?”.

Tezę felietonu pominę, bo mimo, że uważam felieton za świetny, to historyjkę - za wymyśloną (ale nie mam przecież dowodu) a tezę – za naciąganą.

Mnie się zdarzyło dwa razy, że policja puściła mnie wolno, mimo, że nie miałem przy sobie dokumentów. A zawsze byłem kompletnie ubrany. Raz nawet w ciepłej, zimowej kurtce.

Raz, kiedy byłem ubrany „do figury”, jak mawiała moja mama, (to pierwsza, napotkana dystyngowana,Dygresja), a było to we Włoszech, zatrzymał mnie strażnik miejski, bo go o mało nie przejechałem. Było piękne słońce a on był, jak to włoski strażnik – vigile, ubrany na biało.

Kiedy tylko ochłonął po ujściu z życiem i po akcencie zorientował się, z kim ma do czynienia, puścił mnie wolno i wrócił do swoich niebezpiecznych obowiązków.

Drugi raz było to w Polsce, zimą. Wracałem z delegacji. W mojej rodzinnej miejscowości zatrzymano mnie do kontroli. Okazało się, że zrobiłem trzysta kilometrów bez dokumentów. I polski policjant TEŻ mnie puścił. Powody mogły być trzy.

Po pierwsze był sam, więc nie musiał się wykazywać służbistością.

Po drugie, skojarzył mnie, jako miejscowego. A miejscowy – to swojak, niegroźny.

Po trzecie, jak opuściłem szybę, usłyszał zapewne znajomy sygnał pewnego radia, które w głównym nurcie „narracji” kojarzy się z nienawiścią, zapiekłością  i antysemityzmem, ale widocznie policji kojarzy się z nieszkodliwymi dziwakami, zapominającymi czasem dokumentów.

Zostało mi jeszcze nieco ponad sto znaków. Pointa?
Policjanci są różni, ale żeby puścili kogoś wolno, musi on wzbudzać ich zaufanie.
Do słowa „zaufanie” zostało jeszcze 5 znaków do trzech tysięcy. Jak oceniacie moje ćwiczenie?


piątek, 11 stycznia 2013

List do musztrowanego Polaka


Jedwabne. Wiesz, o czym mówię?  No pewnie…. Wiemy już wszystko. Kto chce wiedzieć. Było tam wielu (za wielu) polskich pomocników. Pewnie, że lepiej, nie tylko, żeby nie było polskich, ale w ogóle żadnych pomocników.
Niech by Niemcy sami musieli dokonać tej ohydnej zbrodni.
Ale wtedy … widzisz…. nikt by o niej nie słyszał.

A tak...
Przepraszało za nią dwóch polskich prezydentów.
Słyszał o tym cały świat. Przedstawia się ją, jako hańbę całego polskiego narodu.
Narodu współsprawców.
No i już.

Ale to jeszcze nie koniec. Ja piszę jednak ten list dalej. 
Po coś. 
Będziesz miał jeszcze głowę, żeby doczytać?

Musztrują cię tym Jedwabnem. Ostatnio mamy pokłosie Jedwabnego. Niemcy strasznie nas musztrują w swoich poważnych, jak cholera, gazetach. 
Na pewno im to dalej przedrukują. Końca nie widać. A mieliśmy się rozliczyć (z nieswoich win ale niech tam!) i żyć spokojnie. I co?

A ty? A co Ty wiesz o polskich ofiarach?

Mam nadzieję, że wiesz więcej, niż pewien zdolny aktor, po dwóch fakultetach, syn innego wybitnego aktora. No cóż. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. I dotyczy to nie tylko zdolności aktorskich. Ale więcej od niego, to za mało. O wiele za mało.
Chcesz się porównywać z wiedzą tego skompromitowanego wykształciucha? 
Porozmawiajmy poważnie.

Czy znasz nazwiska milionów bezimiennych ofiar polskich obywateli?
Ajaj. Co za nudy! No i to niemożliwe.
No dobrze. Fakt. To niemożliwe. Za dużo. To dużo, o wiele za dużo. To więcej, niż jedna stodoła.
Co to za temat do refleksji? A może jednak, zamiast „miliony ofiar” pomyślmy - „tysiące stodół”?
Przeginam?
Nie!
To ty nie znasz historii własnego narodu!

Nie będę teraz wypominał Ukraińcom tysięcy niewinnych ofiar.
A ich ofiary zginęły tylko za to, że byli Polakami żyjącymi w niewłaściwym miejscu. Lebensraum po ukraińsku. Cyt.
Zostawmy, przynajmniej na potrzeby tego tekstu, dawne kresy wschodnie, gdzie skala zbrodni niemieckich, ukraińskich, sowieckich, nawet żydowskich i innych jest wielka i ... ciągle niezbadana. No i niepoprawna politycznie. Bo uraża uczucia naszych braci Słowian, nie mogących się dotąd uporać ze zbrodniczą częścią swojej historii.
Nie otwierajmy wszystkich frontów. Ukraińcy mają teraz sytuację jeszcze trudniejszą, niż my. Chociaż, czy ja wiem? Trudniejszą? Może i trudniejszą, ale jaśniejszą. Wóz albo przewóz. Że obywatele polscy z banderowskimi korzeniami dokazują teraz w Sejmie? To mały szczegół. Na pochyłe drzewo wszystkie kozy, nawet te banderowskie, skaczą.

A my, Polacy i Ukraińcy, prawdziwi patrioci, tak, czy inaczej, powinniśmy się trzymać razem.

Do rzeczy, czyli do tych stodół. 

Może jednak myślenie tysiącem stodół będzie łatwiejsze, niż myślenie milionami ofiar?
Mirosław Kokoszkiewicz w świetnym, jak zwykle, tekście: „Polska głupota, czy świadoma polityka”, zwrócił moją uwagę, że znana jest precyzyjnie skala zbrodni niemieckich na polskich mieszkańcach z terenów wiejskich, obejmujących dzisiejsze granice Polski.

W czasach strasznego, minionego ustroju, który zapanował zaraz po niemieckiej apokalipsie skutkującej polską i żydowską hekatombą, badanie „zbrodni niemieckich na ziemiach polskich” było dozwolone a nawet zalecane. No i badano. „Do znudzenia”. 

Wiesz coś o tym?
Okupant niemiecki, z różnymi pomagierami, (o jednych z nich nie wspomnę z wyżej wspomnianych powodów), spacyfikował 817 miejscowości.

„Jednym ze sposobów mordowania ludzi, było spędzanie ludzi do stodół i wrzucanie tam granatów bądź oblewanie benzyną i podpalanie.” (M.Kokoszkiewicz)

Modus operandi  niemieckiego Państwa. Niemieckich funkcjonariuszy, czyniących swą bandycką sprawiedliwość w majestacie swojego bandyckiego prawa. Albo nawet je przekraczających. Bo przecież bandyta nie uznaje żadnych praw, nawet ustanowionych przez siebie.

Tu nie ma wątpliwości, kto za tym stał. Nie – żadni polscy bandyci, lub mityczni „sąsiedzi” wyjęci spod polskiego prawa, karani podobno za rzadko przez polskie podziemie. Tu stała za nimi cała potęga państwa rozpartego pysznie między Loarą a podmoskiewskimi błoniami. Między Atlantykiem a Adriatykiem. Między Bałtykiem a Morzem Sródziemnym.

Taki właśnie modus operandi miało to państwo!

Coś ci to przypomina, zaszczuty przez nawałę medialną, biedny, zawstydzony Polaku?

Ile to było stodół?
Dodajmy jedną stodołę z rdzennych Niemiec. Tam żaden Polak na pewno nie miał szans zostać pomagierem. Pomagał najwyżej, bardzo ochotniczo, Volksturm. Tam zginęło akurat, nie tak, jak w Jedwabnem, ponad tysiąc ludzi. W tym wielu Polaków i Żydów. Podobno nawet zaplątał się jeden Meksykanin.
Gardelegen. Mówi ci to coś?

No i teraz najważniejsze. Kto na ochotnika wymieni te 817 miejscowości? No nie, nie wszystkie. Dajcie spokój. Nie róbmy nowego apelu poległych – tasiemca. Katyński Apel Poległych. Pamiętasz jeszcze? Bo w Internecie będziesz długo szukał. Ja się poddałem. Ale pamiętam. Wymieniono wszystkich zamordowanych w Katyniu znanych z nazwiska. Na Kremlu to na pewno zapamiętano.

Takie to pomysły były za prezydenta Kaczyńskiego. On nawet próbował liczyć, centuś jeden, jakie straty materialne ponieśliśmy, przez działania nie mające nic wspólnego z wojną. Po prostu: państwowa zbrodnia na siedemsetletnim mieście na rozkaz najwyższej władzy. Może i dlatego zginął?  Kto będzie teraz miał takie pomysły?

817 na razie nie. Ale może trzy?
Borów? Gdzie to jest? Był jakiś film? Jakiś oscarowy, to gdzieżby tam, takie kwasy? O Borowie? Ale chociaż na kanale Historia. Widziałeś? Ja, niestety nie. Wstyd mi. Ale może jednak zrobili?

Szczecyn? Tego nie tylko Amerykanin, ale nawet Ukrainiec, w geście solidarności nie wymówi, bo za trudne.

Łążek Zaklikowski? Za długie. I te polskie głoski! Język można połamać. Ach ci Polacy. Nie dość, że dawali się zabijać milionami, to jeszcze mają taki okropny język. Shakespeare city. To jakieś łatwiejsze. I wiadomo, gdzie leży. 

Nikt tam nie podpalał stodół. A angielskie damy mówiły, że i tak Niemcy nie mają szans, „jak tu przyjdą, bo w razie czego – nic się im nie sprzeda”.

Zajrzałeś chociaż do Wikipedii? Można poczytać. Potrafisz się odwinąć rodakowi, który tak się przejął antypolską propagandą, że pluje na swój naród słowami „wstydzę się, że jestem Polakiem” ?

A nie zna nawet tego, co jest w zasięgu ręki – w Wiki?

Ale gdzie jest lista poległych? Ile tysięcy niewinnych ofiar? Często całymi wsiami, za domniemaną pomoc partyzantom, za pomoc Żydom, za wygląd, za nieoddawanie kontyngentu, bo głód, albo przehandlowano nieostrożnie, dając pożyć miastu. Albo na skutek donosu.  

W Łazach pod Krakowem kilku chłopców z lasu musiało przejść przez próbę męstwa przed męczeńską śmiercią. Wskutek donosu renegata, agenta, realisty. Który nie chciał, ale musiał. Donosić. I skończył, jak renegat. Wyrok podziemnej sprawiedliwości. Wolna, podziemna Polska starała się, jak umiała, czynić sprawiedliwość.

Nie łudź się, że to sprawy przebrzmiałe. W te wakacje, właśnie na podkrakowskiej wsi Łazy przekonałem się, jak wierna jest ludzka pamięć. Świeże kwiaty na pomniku. Przystające po mszy stare kobiety i ich wnuczęta. Pamiętają rodziny i sąsiedzi. Chcesz im kazać zapomnieć?
Niech prędzej wymrą, bo zawadzają? Za długo pamiętają?

A Cegłów, niedaleko Mińska Mazowieckiego? We wrześniu 39 z rąk niemieckich zginęło „tylko” czterech mieszkańców. Ale zbrodnie trwały przez całą okupację. W 43’ zamordowano humanitarnie, przez rozstrzelanie,  czterdziestu mieszkańców ze wsi Cisie. Za pomoc Żydom. Żydów rozstrzelano też. Solidarność ofiar. Wybawców i wybawianych. Jeszcze jedna pacyfikacja. Jeszcze jeden kawałek stodoły.
Zastanów się, czy masz się wstydzić, czy raczej skupić się, by pamiętać, skąd pochodzisz i kto za ciebie również, za twoją tak teraz musztrowaną polskość, umierał.

Trzym się. Nie daj się zaszczuć!