niedziela, 28 lipca 2013

Bez próby otwarcia ukladu

Z cyklu „Współżycie z potworem”
......
rozsądni mówią
że można współżyć
z potworem

należy tylko unikać
gwałtownych ruchów
gwałtownej mowy

w przypadku zagrożenia
przyjąć formę
kamienia albo liścia

słuchać mądrej Natury
która zaleca mimetyzm
oddychać płytko
udawać że nas nie ma

Pan Cogito jednak
nie lubi życia na niby ...
            Zbigniew Herbert, Potwór Pana Cogito 

Zastanówmy wobec tego ...
Jak kontakt z potworem "zwykłego zjadacza chleba" może skutkować przemianą?
czyli ... „Układ Zamknięty”

Oświadczenie
Film, jak na polski - jest przyzwoity, nie zakłamuje rzeczywistości. Nie zajmuje się miauczeniem i nie wydziwia nad ciemnym, katolickim ludem.
Koniec oświadczenia dla wielbicieli filmu.

Recenzja
"Układ Zamknięty" zawiera, to prawda, "dowód" na istnienie Potwora.
A także udowadnia, że Poeta miał rację, ostrzegając ludzi rozsądnych, żeby nie wykonywali gwałtownych ruchów bo Potwór tylko czeka, żeby upolować kogoś, kto go irytuje bezczelnym życiem na swobodzie.

Dowód w sensie Herberta.
"Dowodem na istnienie potwora, są jego ofiary"

Tyle można by o Potworze. Bugajski na tym nie poprzestał.
Przyznaję, czasem, zwłaszcza, że niektórzy myślą, że żyjemy w "normalnym kraju",  można i porządnie Go opisać: geneza, gleba, mechanizm, katalizatory, napęd.
Czyli: jak Potwór działa. Niech młodzież się uczy i przygotowuje do walki.

A nie, jak to zrobili scenarzyści i reżyser. I Gajos i Kaczor.
No i ten Żołądkowicz - prokurator, młody, ambitny, cyniczny oportunista. Z "pogłębioną" drogą do ostatecznego złajdaczenia się. Kandydat chyba na nowego Ojca Chrzestnego.
Psychologizowanie, jak, nie przymierzając, Koterski z Kondratem.

Mnie by bardziej interesowało, i to jest chyba prawdziwa misja prawdziwej sztuki (jeśli się nie mylę), jak prawdziwy bohater dramatu reaguje na uaktywnienie się Potwora.

Od tysięcy lat reakcja na zło - jest źródłem konstytuowania się Bohatera. W sztuce przez duże S.
Czasem, bohatera mimo woli. Ale ja wolę, gdy jest to Bohater z powołania.

  Poszukiwacz przygód w drodze po ostateczną nagrodę. Mission impossible z happy endem. Nawet, gdy ginie i nieruchomieje w pomnik.

Ale powołanie to tajemnica. A kontakt z tajemnicą - to przywilej Twórcy.
Niech już będzie mimo woli. Byle był to prawdziwy bohater, a nie marionetka!

Bugajski przemianę bohatera pokazał kiedyś!
Odegrała go Janda w "Przesłuchaniu".
Ryzykowna "podmianka" wprawdzie pachniała podejrzanie amerykanizacją scenariusza. Właśnie na modłę "bohatera mimo woli".

Na domowym pokazie w latach osiemdziesiątych, kiedy Bugajski już był na emigracji, "kupiłem" to. Wówczas wydawało się mocne.

Teraz, kiedy wiem więcej o historii, i kiedy inni artyści, chociaż ciągle nieliczni, mieli szansę też opowiedzieć "swoją historię", już niezupełnie.

Na przykład Wojciech Tomczyk przebił to "Inką 1946" o klasę. O wiele oszczędniejszymi środkami.

Nie pokazywał upartej idiotki, trzymającej, o dziwo, pion moralny. Tylko bohaterkę - giganta, mającą poczucie sensu walki i siłę moralną promieniującą nawet na oprawców.

A do tego kontekst, zakorzenienie, tragizm. Lojalność, wierność, waleczność. Kryształowa czystość i miłość. E tam, o klasę! Dwie klasy!

Minęły dekady. "Wolna Polska".
Czas balangi i ciepłej wody w kranach.
Ale Bugajski chyba "jeszcze dojrzalszy"?
Ma przecież za sobą świetnego Generała Nila.

A teraz ?
Stawski et consortes: Bohaterowie pozytywni czy statyści? Całkiem inna przemiana, taka "pożal się Boże". Stosownie do ducha czasu.
Nie wiem, czy to celowe, czy nieświadome?

Ludzie z serialu "Galeria", którzy zaplątali się w tryby machiny.
W pewnym sensie genialne!
Czy to emanacja podświadomości twórcy, czy dojrzała kreacja twórcza?
Ktoś może wie?
Bo jeśli to zarzut, to nie do obrazu czasów i typów (bo jest odpychająco wierny), tylko do rysunku postaci.

Chyba jednak celowe. Trop zostawia Bugajski przez demonstracyjną schematyczność postaci.

Postaci, jak ze szkicownika za 5 złotych w 15 minut na Starym Mieście. Albo, jak z rozmowy z pociągu.

Zróbmy sobie recenzję w poetyce scenariusza filmowego:
Wychodzimy z kina i jakbyśmy wysiedli z Intercity po paru godzinach podróży biznesowej. Ktoś nam się zwierzył z niewiarygodnych perypetii...

To Stawski(postać) - Sadowski(aktor). Nie wiecie, który to?
Właśnie.
Taki, trochę podobny do Dorocińskiego (jakoś nie mam pamięci do tych współczesnych aktorów), tylko gładko wygolony.
Prawda, że to plastykowa postać? Jakby go tu określić?
Nie miał wielkiego pola do popisu. Scena łóżkowa w fałszywej delegacji sponsorowana przez operatora telefonii komórkowej. Cienkie, ale charakterystyczne.
Z tego powodu nie przejdzie do historii.  Łapiecie już?

Pozostałych nie zapamiętałem. Nazwiska nic mi nie mówią. A ja do nazwisk i tak nie mam pamięci. Ale nawet Filmweb nie podaje na liście głównych bohaterów - jednej z trójki ofiar. Wiecie której? No właśnie.

Sadowskiego pomyliłem z Dorocińskim. Zatrzymałem się na Kondrat-cie (Marku) i Gajosie- prokuratorze. Nie na Janku Kosie, o nie.
Gajos się rozwinął. Nie osiągnął legendy Kreczmara, Holoubka, Świderskiego,Łomnickiego, Dziewońskiego i im podobnych, których można by spisać na wołowej skórze, ale jest wybitnym aktorem.
Tylko obawiam się, że grozi mu zmanierowanie, jak zagra jeszcze jednego ubeka. Od Kondrata i Gajosa - zaczynają się moi aktorzy "młodego pokolenia". A ci tutaj - niech już uwodzą młodszych. Statystują...

-----------------------

Ten, co go Filmweb zlekceważył, przetrwał, bo pod celą odmawiał różaniec. Ale... czy to różaniec pomógł, czy też po prostu od razu oddał akcje, żeby uniknąć najgorszego?

Młodego, który trochę chojrakował. przecwelowali, żeby wreszcie szczeniak oddał te akcje. W tym Intercity - siedział w kącie, wrak człowieka wpatrzony w okno.Pokazywano na niego dyskretnie ze współczuciem.Teatralny szept:

Sprzęt mu zniszczyli. Już nie uprawia joggingu! Tsss.
O jego ponurym dramacie lepiej nie opowiadać. Niebezpiecznie.

Nie wyśmiewam się z tragedii. Jestem zniesmaczony wizją ludzi sukcesu, którzy tak nieodwołalnie chowają dudy w miech na pierwszym zakręcie.

Żadnej walki o sprawiedliwość, żadnej próby wyrwania się ze szklanej pułapki.
Polski Bruce?
Skąd się ma wziąć, kiedy przedostani jeździec znikąd się zastrzelił a ostatni się powiesił?

Ich kobiety? Dajcie spokój. Nowe Matki Polki. Mężowie w ciupie, a my wpadamy w depresję!

Psychodrama krzywdy. Geneza traumy. Nieuleczalnej.
Dobrze, że nie dopuścili Koterskiego, żeby zrobił dokrętkę z Kondratem.

Przyjaciele? Wspólnicy zza granicy? Społeczność obywatelska? Media? BIAŁORUŚ.
No nie, żeby nie było po białorusku, wykreowano jakiegoś faceta z Marsa, który pracował w mediach. I mu coś podobno puszczą. Ale już w następnym filmie.

Niby w ponurej grotesce z Becketa, nie ma bohatera pozytywnego. Nikogo, kto działa tak, że nadaje sens istnieniu, przeciwstawiając się Potworowi. Kto trzyma świat w równowadze i nie pozwala mu osunąć się w otchłań piekła.

Nie ma, bo naprawdę nie ma, czy nie ma, bo już jest NIE DO POMYŚLENIA?

Jedyny wyraz dumy i pogardy, filmowe zgaszenie niedopałka w szklance mleka, przez gwiazdę estrady, żyjącą na księżycu, darujmy sobie. Numer z filmów klasy B. Ale amerykańskich!
No dobra, koniec mojego scenariusza.
------------------------------------------------------
Pax.Pax.
Nie psujmy zabawy mniej wybrednym, którym wystarcza, że "pokazali", jak działa "to Państwo".
Co to? Komuna? I wystarcza mała aluzja, parę mrugnięć do siebie i - dobrze im przywalili?
Komu???
Pokazali bezwzględnych łajdaków, którzy czują swoją bezkarność, ponieważ widzą na wylot przezroczystych, plastykowych ludzików???
Znów nie wytrzymałem. A miałem już spokojnie i rzeczowo.

OK. Wziąłem relanium. Kończę.


Czy to są moje zarzuty w stosunku do ostatniego filmu Ryszarda Bugajskiego?
Hmmm.

Jeśli już, to jako forma okazania szacunku dla jego potencjału.  Bo przecież to dobra publicystyka antykorupcyjna i jakiś szkic do diagnozy stanu "tego kraju". A właściwie tego, co pozwoliliśmy sobie z niego zrobić.

A obraz "nas"?
Może jednak Bugajski jest wielkim artystą i naprawdę nakręcił przewrotną satyrę na nas - sprawiedliwych patałachów?

Zastanówmy się więc:
Czy naprawdę jesteśmy tacy plastykowi? Tacy naiwni i tacy słabi, że palcem nas wystarczy popchnąć? Grzeczni chłopcy? I płaczliwe baby?

Kiedyś żyli jeszcze ludzie rozpoznający prawdziwego człowieka. Po wielkości zamawianego kufla piwa, albo po tym, czy patrzy prosto w oczy, wszystko jedno.
Czy teraz takich nie ma?
Dlaczego kręcą ciągle filmy o jakichś mimozach?

Czy dlatego, że próbują z nas przerobić na swoją modłę?
Na wiecznie podrygujących, w tańcu lub podczas stosunku, playbojów z Wólki, mylących balangę z życiem?
Którzy myślą, że "jest demokracja" a gra biznesowa - to zajęcie dla bon - vivantów?

Gdzie są nasi "Maratończycy i inni ", szarzy ludzie z amerykańskich filmów?
Oni nie czekają, aż "Układ" się otworzy i .. będzie dobrze. Nie będzie!
Bo "Układ" to my stwarzamy.

Wybieramy tych, którzy już się zdemaskowali, tych plastykowych piłkarzyków i ministrów - katastrofa. Albo antypaństwowych marszałków.

Tolerujemy bezczelność w nieprawości.
Niesprawiedliwi sędziowie i prokuratorzy. "Łagodni"  albo też "surowi".
Zawsze odwrotnie. Bo odwrotnie - byle zgodnie z niesprawiedliwością - jest korzystnie.
"Sprawni" albo "nieudolni" komornicy i antyterroryści.
Najsprawniejsi - w pacyfikowaniu małych dziewczynek i wdowiego grosza.


Na tę zuchwałą nieprawość - bezradne pytanie leminga Stawskiego-Sadowskiego: 
"Dlaczego nie wysłaliście mi wezwania? Przecież bym przyszedł!"

Czy już zawsze będziemy skazani na pokłosie marnego życia bez pielęgnowania cnót i upartego wysiłku brnięcia w stronę dobra?

Bo dobro, to prawdziwe a nie to wymyślone przy komputerze, jak nowa, fajna gra, "za którą należy mi się kasa i fajno jest, lecę", zawsze wymaga prawdziwego męstwa.

Czy Bugajski albo ktoś inny(ktokolwiek!), jeszcze potrafi wykreować takiego człowieka na ekranie?
I da nam nadzieję i impuls, da ducha?!

Ducha!
----------------------------------------------------------------


Za to poetów mamy przynajmniej - pierwsza klasa! Taka cecha polskości. Niepraktyczni poeci dla piśmiennych.

Z braku wieszczy z kamerą. Bo z kamerą mamy nadmiar postmodernistycznych psychologów świadomości narodowej, układających swoje ponure hagady po polsku.

Herbert i Potwór Pana Cogito.
Czytany  w tych samych latach osiemdziesiątych. Kiedy oglądało się lepszego Bugajskiego i występy lepszego Teatru Ósmego Dnia.

Wydawało się, że te czasy przeminą, jak smrodliwy, trujący tuman.Wiersz zaś będzie można traktować, jak szum północnego, polskiego wiatru w szczelinach ruin starych twierdz Jury Krakowsko - Częstochowskiej.

Tymczasem to wiersz genialny i wieczny.
Nasi Poeci  – pierwsza klasa. Odseparowani od świata przez niemodny środek wyrazu i egzotyczny język.

A my?  Co z tego mamy?
Chyba nic... ale możemy mieć.
Możemy mieć świadomość życia prawdziwego. Czasy są takie, jak inne z naszej historii. Nie mamy czego zazdrościć przodkom.
Mamy szansę zrobić coś, żeby nasi potomkowie nam zazdrościli...
----------------------
Linki do recenzji filmu.
Mój "ulubiony" recenzent Ł.Muszyński O "Układzie"

Recenzja w jego stylu: Mieszanie polityki w najgorszy, możliwy sposób.
Wychodzi taki potworek, że PiS się czepia (?) i sam nakręcił zły film. :)
Ale Bugajski niewinny.

Że film nienajlepszy - to się zgadzam. Ale dlaczego, to na pewno bym się z panem Łukaszem nie zgodził.

Mam dwóch sąsiadów - recenzentów na blogspocie.
Ich recenzje swym profesjonalizmem są o lata świetlne od p. Ł.

Pierwszy sąsiad:
O układzie zamkniętym
Entuzjazm, którego nie podzielam, ale jest mi sympatyczny.
Przypomina mi czasy, kiedy cieszyło mnie każde "przywalenie komunie".
Niestety dzisiaj patrzę na to z dystansem, wiedząc, że to my pozwalamy, żeby komuna dalej się panoszyła.

Ostatnio w pewnej dyskusji (fachowej) zostałem przez skądinąd chamskiego, ale inteligentnego trolla zaatakowany, jako "wychowanek PRLu". To dopiero boli!

Zimno się robi. Ja? I co ja mu zrobiłem?
On nawet Układu Zamkniętego nie zrozumie dobrze.
Zna wszystko z telewizji. I z grepsów przy piwie.
A ja żądam, żeby nakręcić nie Układ, tylko Sagę o splątanym świecie i Jeźdźcu Znikąd, który pokaże drogę do rozplątania...

Drugi sąsiad:
O układzie zamkniętym
Profesjonalizm w opisie szczegółów i kontekstu realizacyjnego.
Dający w sumie optymistyczny obraz dobrego filmu. No fakt. Niezły. Jak na polski.
Optymizmu nie podzielam, ale trochę mi się udziela. Pocieszająca recenzja. Nie widzą tego smutnego, co ja, śledziennik jeden.

wtorek, 16 lipca 2013

Kłótnia o 4-rech śpiących. Sześć podręcznikowych błędów rozumowania

Wstęp

Sędzia Ewa Grabowska z Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Północ, po zweryfikowaniu czynu dwóch mieszkańców 

(którzy ... 17 września 2011 roku oblali czerwoną farbą i umieścili napisy „czerwona zaraza” na warszawskich pomnikach (tak o nich dotychczas mówiono), czyli „Braterstwa Broni” (nazywany „Czterema Śpiącymi) na pl. Wileńskim oraz „Wdzięczności Armii Radzieckiej” w Parku Skaryszewskim), 

orzekła, że umorzyła postępowanie, ponieważ …
„Oba obiekty wzbudzają wiele kontrowersji i emocji zarówno wśród historyków jak i mieszkańców Warszawy. Dla jednych są symbolem komunizmu, dla innych zakłamanym świadectwem w historii dziejów Polski, kiedy to armia sowiecka nie udzieliła pomocy Powstaniu Warszawskiemu”
Sędzia Grabowska – jak pisze portal tvp.info – kategorycznie stwierdziła, że oba „pomniki” powinny zostać rozebrane.

Opis zdarzenia za portalem Niezależna.pl

Zamieściłem linka do tego opisu na facebooku i tam wyrok został skrytykowany przez pewną polemistkę.
Jej argumentacja jest charakterystyczna i spotykana w dyskusjach na forach a nawet w "poważnych" publikacjach.
Dlatego ogłaszam jej analizę.

Fragment 1
(…) sędziowie wg własnych preferencji decydują o tym co jest a co nie jest pomnikiem i komu szacunek się należy a komu nie.
Jutro ktoś obleje farbą pomnik Mickiewicza, papieża, byłej pary prezydenckiej czy któregoś z żołnierzy wyklętych i inny sędzia też może uznać, że to nie pomnik, bo kontrowersyjny i zdania na jego temat są podzielone... a w ogóle to należy go usunąć...)
(…) burzenie wszystkiego co pozostało po poprzednim systemie w imię stereotypowego myślenia uważam za pozbawione sensu. 

Błąd 1. Stawianie zarzutu gołosłownego

A jednocześnie tajemnicze splątanie prawdy i fałszu.
Dyskutant odwołuje się do stereotypu „nieusuwalnej nieokreśloności sytuacji”. Czysty postmodernizm, czyli negowanie pojęcia prawdy i rozstrzygalności.
Rozsądny, oparty na przepisach prawa i na starannej analizie kontekstu społecznego wyrok kwituje się pozbawionym uzasadnienia stwierdzeniem „sędziowie wg własnych preferencji decydują…”.

Wszystko jest względne, nic nie jest pewne. Każdą rzecz można rozstrzygać „na obie strony”. 
Najgorsze jest to, że w tym coś jest.
Padają rzeczywiście, wbrew oczywistości, niesprawiedliwe, bezczelnie absurdalne wyroki. Przestępcy wychodzą na wolność z braku dowodów, niewinni siedzą miesiącami bez wyraźnych powodów, wręcz jako zakładnicy zagrożonej władzy. Bez żadnych powodów, poza „preferencjami” sędziów.

Ale tak nie powinno być. I to właśnie miałem na myśli, gdy pisałem:

Sąd na Pradze wydał "normalny" wyrok!Zanim jakiś Sędzia Apelacyjny zrobi z tym porządek, cieszmy się chwilą normalności.

Ironią losu jest, że porządnie opracowane, merytoryczne uzasadnienie – spotyka się z takim zarzutem!
Czy "preferencje sędziów" są złe, czy zdroworozsądkowe, oparte na prawie i poczuciu sprawiedliwości wyrokowanie?

Błąd 2.  Porównywanie nieporównywalnego
czyli pozornie podobnych obiektów, co pozwala na szantażowanie ponurą wizją.
Kiedy rozstrzyga się los jakiegoś rzeźbiarskiego, socrealistycznego gniota ilustrującego zakłamaną, abstrakcyjną ideę „dobrego, szarego, radzieckiego żołnierza”, straszy się widmem powszechnej destrukcji tradycji, dobra i ładu. 
                            Będą burzyć Pałac Kultury! Wezmą się za Mickiewicza i muzea!

A więc nic nie można zburzyć? Każda szmira i każdy fałsz, raz postawiony musi już tkwić w krajobrazie po wsze czasy???

Fragment 2
(…) nie widzę powodu, żeby w ten sposób traktować pomnik upamiętniający ludzi ginących za moją ojczyznę.
Ci ludzie dzielnie walczyli o moje rodzinne strony i pozostawili tam po sobie (wbrew ogólnopolskim stereotypom) dobre wspomnienia i prości mieszkańcy od lat (nie z przymusu a z szacunku) dbają o zbiorowa mogiłę tych co tam zostali. Świat nie jest czarno-biały, nie każdy Polak jest pijakiem i złodziejem i nie każdy żołnierz radziecki był potworem, gwałcicielem i enkawudzistą.

Błąd 3. Przypisywanie nieprawdziwych motywacji.
Ci ludzie nie ginęli za „moją” ojczyznę. Oni ginęli w wojnie, którą rozpętał jeden Antychryst do spółki z drugim. Najpierw zrobili spółkę. Na końcu było -  kto - kogo. Brało udział w tej wojnie wielu szarych ludzi, niewolników. Wielu „dobrych”. Niektórzy z nich może nawet oddali życie za inne życie. Nie można wykluczyć, że były i takie przypadki. I jeśli ktoś je zna, ma pełne prawo je upamiętnić. 

Bo tylko fakty heroicznego czynu dla ocalenia dobra są godne upamiętniania a nie – abstrakcyjne i mętne idee.
Ten pomnik był postawiony na fałszu „braterstwa broni”. Braterstwa Polaków, którzy nie mieli innej drogi, żeby się wyrwać z piekła nieludzkiej ziemi - z rabami, poganianymi przez enkawudzistów. Jedni niewiele z tego rozumieli i chcieli przeżyć i uczynić najmniej zła. Ale wielu było po prostu wiernymi janczarami systemu, dla którego Polska i Polacy były pionkiem w grze.
Takiemu fałszowi był poświęcony pomnik i nigdy nie cieszył się szacunkiem przeważającej części mieszkańców Warszawy. 

Nierozsądny wyrok?

Fragment 3
(…) nie rozumiem co ma wspólnego miejsce w którym stoi pomnik i decyzje władz radzieckich o nieudzieleniu pomocy powstańcom z pomnikiem upamiętniającym wspólną walkę polskich i rosyjskich żołnierzy?
Walkę, która jest przecież faktem i która pochłonęła wiele ofiar.

Błąd 4. Nieprawdziwe milczące założenie
Pomińmy niemal cyniczne a w każdym razie zbyt lekkie traktowanie problemu sąsiedztwa. „Co za różnica”?
Może argument, że „pomnik” cierpiący na chorobę słoniowacizny paraliżuje ruchliwe skrzyżowanie, będzie bardziej przekonywający?
Istotne jest nieprawdziwe milczące założenie, że jakiekolwiek upamiętnienie, jakiejkolwiek wspólnej walki jest poza dyskusją i przeciwstawianie się temu jest niesłuszne.

Według tej logiki, należy stawiać pomniki braterstwa żołnierzom sojuszniczych armii Niemców - Łotyszy, Litwinów, Ukraińców, Węgrów, Bułgarów, Chorwatów itp. Wszyscy oni walczyli przecież o wyzwolenie "swojego kraju". 
Dziesięciu Czuwającym. A może taki pomnik byłby właściwszy?
A jednak takie pomniki budzą nasz sprzeciw. I chyba rzadko są stawiane.

Fragment 4.
Możemy oczywiście nadgorliwie wszystko uznać za symbole komunizmu – tak jak kiedyś nadgorliwie wszystkich żołnierzy AK i partyzantów chciano uznać za bandytów. Tylko będzie to tak samo dalekie od prawdy historycznej.

To jest jeden z najbardziej bulwersujących fragmentów, zdradzający pomieszanie pojęć i brak podstawowej dyscypliny intelektualnej. Ale dość charakterystyczny w debacie, więc należy go wypunktować. Notabene takim rodzajem błędu w rozumowaniu, nie wiem, czy celowo, posługują się Ukraińcy w dyskusji o Zbrodni Wołyńskiej.

Błąd 5. Fałszywa symetria.

Usuwanie sowieckich pomników – to nadgorliwość. 
Już to jest stwierdzenie oczywiście niesłuszne i sędzia Ewa Grabowska, po wnikliwej, zdroworozsądkowej analizie, to wykazała. Próby dyskusji z jej argumentami nie było.

Ale sformułowanie, że kiedyś "nadgorliwie" wszystkich żołnierzy AK i partyzantów chciano uznać za bandytów  zapiera dech w piersiach.
Czy to brak wiedzy historycznej, jakie były mechanizmy zbrodni na elitach narodu w powojennej Polsce?

Oczernianie wszystkich żołnierzy AK i partyzantów posądzaniem o bandytyzm - to kontynuowanie metody niemieckiej z czasów wojny.  Nikczemna walka propagandowa komunistycznej hołoty z patriotami – bohaterami, w celu zdobycia rzędu dusz.
A nie żadna  nadgorliwość!

To pomieszanie z poplątaniem. Niedostrzeganie kolosalnej dysproporcji zła.
Jakiś jednostkowy, nieunikniony, w każdej większej społeczności, przypadek bandytyzmu, zresztą przeważnie ukarany przez przełożonych, urasta do gigantycznych rozmiarów - "rozstrzygającego argumentu".
Mówienie o bandytach z AK to nie nadgorliwość, tylko wołający o pomstę do nieba fałsz! 

Taka argumentacja dzisiaj, w "wolnej Polsce" powinna kompromitować każdego Polaka.
Ale nie kompromituje. Można chodzić w glorii "kontrowersyjnego dyskutanta", broniącego przez "nadgorliwymi burzycielami pomników".

Dixi.


Fragment 5
Oczywiście możemy zburzyć pomnik "czterech śpiących, kilka innych pomników, pałac kultury i na dokładkę jeszcze parę szkół, muzeów itp. zbudowanych u nas przez "ruskich" lub dla upamiętnienia ich walk w Polsce.


Tylko czy to zmieni naszą historię czy jednak tylko przyczyni się do jeszcze większej schematyczności myślenia? Sądzi Pan że Warszawiacy będą szczęśliwsi jeżeli ten pomnik zniknie? (...)
… ja bym wolała, żeby Warszawiacy nauczyli się historii i odróżniania faktów od propagandy (jakiejkolwiek) i żeby umieli pokazać zagranicznym turystom: "Patrz, tu jest pomnik postawiony na cześć braterstwa broni polskich i ruskich żołnierzy. I stoi tu nadal, bo umieliśmy docenić krew prostych ludzi przelaną za nasz kraj, chociaż historia wzajemnych relacji Polski i ZSRR pełna jest nadal białych plam i krwawych punktów na mapach, chociaż ta "przyjaźń" kosztowała życie wielu ludzi..."

Błąd 6. Chciejstwo 

(czyli leczenie dżumy cholerą i wyganianie diabła Belzebubem...)

Warszawiacy powinni się nauczyć lepiej historii. 
Ale jak??? 
Na fałszywych pomnikach, symbolizujących fałszywą historię?  Przecież właśnie to naukę im utrudnia. 
Schematyczność myślenia i błędy w rozumowaniu widać własnie w cytowanej argumentacji. Można by powiedzieć: Uczył Marcin Marcina.

A cudzoziemcom oferujemy lekcję na podstawie fałszywego pomnika i mętne tłumaczenie, że 


umieliśmy docenić krew prostych ludzi przelaną za nasz kraj, chociaż historia wzajemnych relacji Polski i ZSRR pełna jest nadal białych plam 
Uff. Białe plamy (w polskich duszach) - to ignorowanie wielkich zbrodni i morza nieuczczonej polskiej krwi a rozczulanie się nad swoim własnym pięknoduchostwem szukającym na siłę wyrazów hołdu dla "anonimowego prostego człowieka" w pomnikach imperialnej buty i sowieckiego zakłamania.
A chciejstwo - skutkuje zalewaniem sobie tych plam mętną wodą propagandy. Zwycięstwo zza grobu (?) propagandy sowieckiej.


A cudzoziemiec?
Dla niego sprawa jest prosta: ZSRR wyzwolił Polskę a my mamy jakieś idiotyczne pretensje.
Tymczasem prawda jest inna. ZSRR zniewolił nasz kraj a ci prości żołnierze byli tego zniewolenia „ślepym” mniej lub więcej, narzędziem.

Nie należy się pomnik!


poniedziałek, 1 lipca 2013

Pojednanie Polaków i Ukraińców cz.1

Przyjacielskie uwagi do tekstu i glossa do dyskusji pod nim…

Na początek…

Od autora dostałem zaszczytne zaproszenie do dyskusji. Postanowiłem dołączyć się do niej na swój sposób. Nieco z oddali, nieco powściągając emocje, reflektując dłużej, trochę rozmawiając „na boku”, żeby nie wyskoczyć, jak Filip z konopi, w delikatnej w końcu, nabrzmiałej kwestii i nie urazić głupio,  niezasłużenie internetowego przyjaciela, którego znam osobiście i cenię wysoko. Zaplanowałem wypowiedź na co najmniej dwie części. Najpierw fakty. Potem meritum.

Zaczynam, w Imię Boże.

Przede wszystkim chcę wyrazić szacunek dla wrażliwości Ukraińca, który w duchu prawdy i pojednania z Polakami prezentuje swój, ukraiński punkt widzenia.
Tak powinno być. Jasne stawianie sprawy, miłość własnego narodu, jego przeszłości i dążność do zapewnienia mu lepszej przyszłości, połączone z otwartością na dialog, budzi życzliwość i solidarność.
Nawet, jeśli nasze punkty widzenia nie są tożsame, czasem znacznie się różnią a zdarza się, że mogą być sprzeczne, znajdować się niejako - na kursie „kolizyjnym”.
Ten kolizyjny kurs nietrudno zauważyć w dyskusji pod wpisem. Ale jest rozmowa! Ostra, emocjonalna, czasem wręcz boleśnie raniąca przeciwników. Jak czasem dyskusja między braćmi.

Ja mam takie jedno wspomnienie ze stanu wojennego. W telewizji, w której nie wystąpił żaden przyzwoity aktor, wystąpił Ryszard Filipski, niezapomniany Hubal z filmu komunisty nacjonalisty Bohdana Poręby. Ach ten Poręba! Gdyby był byłym zupakiem z zardzewiałym naganem w kieszeni, ale dzisiaj by śpiewał w chórze byłych internacjonalistycznych łajdaków, którzy dzisiaj są normalnie – europejskimi człowiekami honoru, chodził by w chwale. A tak? Nacjonalista! Faszysta!
Ale ja nie o tym. Ja o Filipskim.
Zapamiętałem wówczas jego tekst, który miał być propagandą stanu wojennego.
Powiedział coś przejmującego, co mnie całkowicie rozbroiło i nigdy już nie miałem do niego pretensji o ten występ. W końcu Janusz Korwin Mikke, którego kiedyś uważałem za mędrca, (co mi nieco przeszło) też popierał stan wojenny.

Oto słowa Ryszarda Filipskiego w telewizji stanu wojennego:
            Wojsko… Wojsko jest jak matka. Godzi zwaśnionych braci…
Było to naiwne, może nawet zakłamane. Filipski był partyjny. Pewnie z grupy Poręby. I opromieniony wspaniałą rolą. Mógł się skompromitować wówczas, kiedy wszystko było jasne. Czarno białe. Moim zdaniem w tym szczególnym momencie - nie skompromitował się.

Jako jeden z nielicznych powiedział coś zastanawiającego. Nie mogłem odmówić tej myśli jakiejś tajemniczej głębi. Usprawiedliwienia dla wojskowych zamachów. Bo przecież różne zamachy wojskowe były usprawiedliwione. A ten zamach jeszcze był niewiadomą. Nikt nie znał przyszłości. Popiełuszko i większość ofiar stanu wojennego jeszcze żyła. Filipski dawał nadzieję. Czy świadomie usypiał? Jakoś nie wierzę. Raczej był naiwny. Ten tekst płynął z serca.
Ale jednak! Jeśli w takiej „beznadziejnej” sytuacji Filipskiemu się udało nie jątrzyć ani nie zostać od razu „nasz”, to nam ma się nie udać?

My teraz stoimy w sporze. Dajmy sobie szansę. W prawdzie. Nie bądźmy naiwni.

Nie walmy cepem – obelgą – „nacjonalizm, nacjonalista”. Ani my – ani oni.

Ktoś, kto naprawdę kocha swój kraj, tradycję, obrządek, lepiej zrozumie kogoś(przynajmniej powinien!) o innych wartościach tych cech, niż ktoś (tej samej krwi) o niejasnych poglądach, albo w ogóle pozbawiony wrażliwości na imponderabilia.
Jeśli będę więc polemizował, chcę wyraźnie zaznaczyć, że po pierwsze – to jest moja „płaszczyzna braterskiego dialogu”, po drugie, polemizuję z kimś, kto jest mi bliższy wiarą i wrażliwością od niejednego Polaka. Ale moje uwagi nie powinny być żadnym zarzewiem konfliktu narodowościowego. Co najwyżej szczerą rozmową braci o bolesnych, drażliwych sprawach.

Geoffrey jest w tej dyskusji osamotniony, a jego bracia – adwersarze nie mają dla niego względów: żadnej taryfy ulgowej. Jego męstwo budzi respekt. Dla mnie pewnym zaskoczeniem jest, że pierwszy raz widzę, jak Hrabia wyszedł z nerw. Oj – musiało naprawdę boleć.
Ale ten brak względów – to jednocześnie wyraz głębokiego szacunku, Hrabio!
Wymaga się od Ciebie najwyższych standardów intelektualnych i moralnych.
Pozwól, że wtrącę kilka swoich skromnych uwag.

Niniejszy tekst odniesie się do interpretacji faktów i będzie polemiką.

„Dżentelmeni o faktach nie dyskutują”. Ten angielski aforyzm jakoś się średnio sprawdza. Ale cóż. Tak widocznie musi być.

Mam nadzieję popełnić tekst o właściwym temacie wpisu Geoffa, , jak mniemam, o pojednaniu narodów.
Ale to się zobaczy.
Czy będzie zainteresowanie?

Zacznijmy więc:

Problem narzucania wersji historii

Geoffrey:
Problem polega na tym, że Polacy nie rozumieją, iż wraz ze słusznym żądaniem potępienia ukraińskich zbrodni, niejako „w pakiecie” wysuwają dodatkowe żądania, którymi zmuszają Ukraińców do przyjęcia polskiej wersji historii Ukrainy.

Nie jest to na pewno moim zamiarem narzucać komukolwiek swojej wersji historii.

Wątpię również, żeby ktokolwiek z Polaków miał taki zamiar. Jeśli by taki się znalazł, byłaby to postawa nierealistyczna i niemądra.
Ale należy rozszyfrować pojęcie – „historii”. Autor chyba ma na myśli raczej historiozofię ukraińską.

Tak, prawdopodobnie będą dwie historiozofie – polska i ukraińska. Czyli sens historycznych faktów wynikający z interesu, wrażliwości i dążeń oraz wyczucia wartości obu narodów. Dla każdego z dyskutantów, „niestety” w zależności od narodowej tożsamości, może działać inna optyka. Te same fakty będą miały dla każdego inny sens, znaczenie, wagę. Inaczej mogą być odtwarzane łańcuchy przyczynowo skutkowe. I to świetnie widać w tej pasjonującej dyskusji, która była merytoryczna i wbrew zniechęconych wypowiedzi, wiele wyjaśniła. Chociaż niewiele uzgodniono.

Ba! Nie tak prędko! To pierwszy wypadek, jaki znam!  
I kolejność była właściwa. Najpierw się z Geoffem poznaliśmy, zaprzyjaźniliśmy, uzgodniliśmy wspólną płaszczyznę wrażliwości na Boga, Miłość, Dobro, Prawdę i Piękno. Uważamy się za Braci. Potem zaczęliśmy robić rzeczy trudniejsze.
Trudne momenty dyskusji niektórzy dyskutanci przechodzili szczęśliwie odwołując się do historii internetowych stosunków, dobrych doświadczeń. Jesteśmy więc powiązani jakimiś mocnymi nićmi i nie wylecimy na pierwszym zakręcie, jak jakieś trolle, które sobie nawymyślały wskutek wzajemnych posądzeń o różne niefajne przywary.

Przypuśćmy, że adwersarz wypowiedział teraz pogląd niesłuszny, ale znamy cały wachlarz jego poglądów słusznych!
To piękne i budujące doświadczenie. Tak trzymać. I nie wolno się zniechęcać!

Może powinniśmy jednak dążyć do jednej wersji historii? Przynajmniej w świetle faktów („dżentelmeni nie dyskutują o faktach” ;) ) oraz ocen – co jest złem, co jest zbrodnią, co jest ludobójstwem. Czy może zatrzymamy się na etapie „kroniki”: listy dat i wydarzeń właściwie bez uzgodnienia ich i objaśnienia?
Czas pokaże, o optymizm jest trudno, ale kto powiedział, że ma być łatwo?

A może, jako „bonus” w naszym wspólnym interesie, trzeba by wyciągnąć wspólne wnioski z historii i ułożyć sobie wspólne życie w Europie Środkowej, z uwzględnieniem wspólnych interesów?
Ale cierpliwości!

Żeby jednak całkiem nie pofrunąć, trochę konkretnych uwag.

Problem terminu „Ludobójstwo”

Geoffrey:
Dobrą ilustracją niefrasobliwości polskich publicystów jest zamienne używanie określenia „rzeź wołyńska” i „ludobójstwo na Kresach”.
(…) używanie drugiego  sformułowania jest odczytywane przez Ukraińców jako akt wrogi.
Po pierwsze – wbrew prawdzie historycznej opisuje Wołyń jako ziemie polskie, po drugie – jednostronnie (podkr.KR) uznaje Zbrodnię Wołyńską za ludobójstwo, narzuca polski punkt widzenia (???? Pytanie moje).  Ukraińcy nie chcą się zgodzić na uznanie Zbrodni Wołyńskiej za ludobójstwo, ponieważ wciąż za ludobójstwo nie został uznany Wielki Głód, w którym zginęło 100 ( sto!) razy więcej ludzi. Czy życie Polaka jest (sto razy) więcej warte, niż życie Ukraińca?
Jest to fragment, który budzi mój sprzeciw.
Po pierwsze:
Zacznijmy od rzeczy najprostszej:
Nie będzie niespodzianką, że zgodzę się ze stanowiskiem Henryka Krzyżanowskiego, który, zdaje się, prawie przekonał Autora.
Ludobójstwo jest terminem encyklopedycznym (
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ludob%C3%B3jstwo) i wydarzenia mające swoją kulminację  „krwawą niedzielą” 43 roku tę definicję z Wikipedii w sposób oczywisty wyczerpują. Można oczywiście udawać lub łudzić się, że to jest tylko „polski punkt widzenia” a nie obiektywna prawda, ale czy to coś zmieni?

Czy jeśli nazwiemy masową rzeź ludności polskiej na wielkich obszarach Zachodniej Ukrainy, nie tylko na Wołyniu (albo, jak to wyrażają kresowianie – na polskich Kresach, bo taka jest polska, historyczna nazwa tych ziem, zgoda, polocentryczny punkt widzenia, ale dlaczego mamy go wymazywać?), jeśli więc tę rzeź pod hasłem „Śmierć Lachom” - nazwiemy anonimową „tragedią”, a nawet zbrodnią, to coś to zmieni, poza złudzeniami?

Czy nazywanie tej okrutnej zbrodni, mającej cechy orgii perwersyjnego okrucieństwa, którą politycznie zaplanowano i metodycznie realizowano na wielkim obszarze oraz karano śmiercią swoich rodaków za próby udzielenia pomocy zagrożonym Polakom, czy nazywanie tych strasznych wydarzeń – ludobójstwem – to naprawdę bujanie w obłokach upartych Polaków, którzy chcą narzucać swój błędny punkt widzenia?
No cóż, jeśli tak myślisz, Umiłowany Bracie, to pozwól sobie powiedzieć: Uważam, że się mylisz.
I dyskusja pod Twoim wpisem mnie w tym raczej umocniła.

Druga rzecz:
Iunctim: Ludobójstwo + Wołyń jako „ziemie polskie” = polski punkt widzenia narzucany Ukraińcom.

Faktem jest, z punktu widzenia formalno - prawnego, nie uznając agresji sowieckiej w 39 oraz przesunięcia granicy jurysdykcji niemieckiej po czerwcu 41, były to ziemie Państwa Polskiego, województwa wołyńskiego.
Ukraińcy mogli/mogą uważać, że owoce tych wrogich Państwu Polskiemu aktów – posłużyły „sprawiedliwości dziejowej”, z punktu widzenia Ukraińców i  - „wziąć zagrabione”/usprawiedliwiać postawę odzyskania dziedzictwa. Ja to rozumiem jako Ukraiński punkt widzenia. OK.

Można tę kwestię dyskutować bez końca,  ale, w pewnym sensie, raczej nie ma o czym.
Nikt z Polaków dzisiaj nie śni nawet o ustanowieniu Państwa Polskiego aż po Dniepr, więc to spór wyłącznie symboliczny. To trochę tak, jak dyskusja między Kartagińczykami i Grekami po ustanowieniu Cesarstwa Rzymskiego. To se ne vrati, panie Havranek. I trzeba czekać, aż Polacy przestaną tęsknie wspominać Kresy a Ukraińcy reagować urazowo na „polskich panów”, które to reakcje, są głownie, jak celnie zauważyła Elfi, pokłosiem bolszewickiej propagandy. Bazującej, jak z kolei celnie zauważył Autor, na rzeczywistych pretensjach Ukraińców do Polaków.
A może lepiej przestać mieć kompleksy i zacząć, jeśli nie wspólnie tęsknie wspominać Rzeczpospolitą Obojga Narodów – to tworzyć jakiś nowy wielobok  U-B-P-L-Ł-E?
Podczas zwiedzania dawniej – polskiego (nie – ukraińskiego – przyjacielu), wtedy - sowieckiego Lwowa, każda przewodniczka (pewnie Ukrainka, ale zawsze świetnie mówiąca po rosyjsku, więc dla mnie Sowietka), za punkt honoru musiała powiedzieć coś o „pańskiej Polszy”. Ale może później do tego wrócę, bo ukraiński kompleks ma swój odpowiednik w kompleksie polskim. I o tym – „warto rozmawiać”. Na razie jednak – FAKTY!

Jeśli jakiś Twój polski rozmówca tak się wyraża (tak uważa), to trwa w absurdzie. Ja nie znam nikogo takiego. Ale w dyskusji nic takiego nie padło, więc z kim, Drogi Hrabio, się spierasz, z cieniem?

Ale ….
Jeśli na dużym obszarze żyli/żyją od wieków dziesiątki tysięcy Polaków, to była/jest to też ich ziemia? Czy nie?

Podobnie dzisiaj, na ziemi powojennej Polski żyje w pokoju i względnym (ba, względnym! tak :) ) dobrobycie i spokoju, tysiące Ukraińców.

Jeśli któregoś dnia powstała by Polska Powstańcza Armia oraz nacjonalistyczna partia polska OPN (Boże uchowaj!), która zaplanowała by a potem metodycznie wykonała rzeź każdego Ukraińca, którego zdołała by dopaść a karała okrutną śmiercią każdego Polaka przyłapanego na pomocy Ukraińcom, to uznałbym to za ludobójstwo.

I według mojej nadziei, sam ryzykował bym życiem, żeby Ciebie, Drogi Bracie, ratować.
Mało tego, jestem przekonany, że Ty w odwrotnej sytuacji – robiłbyś to samo.
Skoro więc nie ma między nami sporu  w tej sprawie, to spieramy się wyłącznie o słowo. I jest to spór prawdziwy. Ale przyznając Ukraińcom prawo do zajmowania takiego stanowiska, uważam je za przeczące oczywistości.

Trzecia sprawa.
Argument o nieuznawaniu za ludobójstwa Rzezi na Polakach, ponieważ Wielki Głód nie zyskał jeszcze uznania za ludobójstwo uważam również za nietrafny. Byłą o tym mowa w dyskusji, a ja powtórzę, dla porządku, zgadzając się z przytoczonymi argumentami Henryka, Sociera i Matematyka.
Niepotrzebnie tylko, być może, niektórzy dyskutanci ulegali błędnemu wrażeniu, że Autor w jakikolwiek usprawiedliwiał zbrodnie UPA. On tylko tłumaczył mechanizmy narastania nienawiści.

Pomijam tu kwestie liczb i proporcji. Sto razy, czy pięćdziesiąt, czy trzydzieści. Nie o to chodzi.
Czy Polacy mają jakieś opory w tej sprawie? Nic o tym nie wiem. Natomiast fakt, że Ukraińcy mają takowe w sprawie Rzezi Wołyńskiej jest oczywisty. Jeśli by Ukraina poprzez swoich oficjalnych przedstawicieli zażądała tego aktu, w ramach wzajemności, nie sądzę, żeby były trudności.
Ale nawet, jeśli by były, to byłby z kolei problem z poczuciem rzeczywistości samych Polaków. Nie jest to takie niemożliwe, znając nasz polityczny groch z kapustą.

Geoffrey:
Ale wtedy każdą zbrodnię można nazwać ludobójstwem, na przykład polskie akcje odwetowe, w których ginęła tysiącami ukraińska ludność cywilna. Dlaczego nie? Bo były odpowiedzią na zbrodnie ukraińskie? Albo zgadzamy się, że mordowanie ludności cywilnej nie ma usprawiedliwienia, albo nie.
Znów argument nietrafny, również w dyskusji obalony przekonywająco:
Zgadzamy się, że mordowanie ludności cywilnej nie ma usprawiedliwienia. Koniec kropka.
Ale:
1)    akcje odwetowe na ludności cywilnej, są zbrodnią.
2)    Nie są ludobójstwem. Z definicji. Są zbrodniczymi akcjami odwetowymi. Spowodowanymi przez ludobójczą akcję UPA. Jak sama nazwa wskazuje. To też jest dla mnie oczywiste.

Sedno sporu „Drugie dno”

Dochodzimy wreszcie do tytułowego „Drugiego Dna”.

Geoffrey:
Polacy nie dostrzegają, że spór o Rzeź Wołyńską ma drugie dno. Za żądaniem potępienia ukraińskich zbrodni (które jest zrozumiałe i słuszne) idzie żądanie  aby  potępić w całości Ukraińską Powstańczą Armię, jej kilkunastoletnią walkę z sowietami i  cel, do którego dążyła -ideę niepodległej Ukrainy. Przekaz jest prosty: UPA to bandyci, zatem to my, Polacy mieliśmy w tej wojnie rację. To otwarta próba wymuszenia na Ukraińcach uznania, że walka Kresowiaków o polskość Ukrainy była moralnie uzasadniona. A na  to żaden Ukrainiec zgodzić się nie może.

Moim skromnym zdaniem, gdyby Mój Umiłowany Brat darował sobie bronienie tez nie do obrony i od razu przeszedł do SEDNA, byłoby o wiele łatwiej rozmawiać. Tymczasem mamy tu pootwieranych wiele drugorzędnych frontów. A to drugie dno rzeczywiście jest warte rozważenia.

Zajmijmy się więc sednem: drugim dnem.

Wielu publicystów po obu stronach nie potrafi oddzielić problemu ukraińskich zbrodni na polskiej ludności cywilnej, od słusznej walki Ukraińców o niepodległe państwo. Polacy  forsują pogląd, że Ukraińska Powstańcza Armia, która popełniała zbrodnie, z definicji nie mogła realizować dobrych celów ( jakby nie pamiętali, że AK także popełniała zbrodnie). Natomiast wielu Ukraińców uważa, że organizacja walcząca o wolność narodu nie mogła popełniać zbrodni i wypiera ze świadomości dobrze udokumentowane fakty.

Najpierw: Trochę to boleśnie małoduszne „wypominania źdźbła w oku bliźniego”
Porównywanie zbrodni UPA ze zbrodniami akcji odwetowych polskiej samoobrony i niektórych oddziałów AK na Kresach, jest niestety, łagodnie mówiąc, nieporozumieniem. Podobnym do mówienia, że „Antysemityzm AK”, lub antysemityzm Polaków jest analogiczny do antysemityzmu Niemców. Notabene nikt nie mówi o antysemityzmie Wermachtu a nawet SS. To jest widocznie znów polska specjalność. Wyssana z mlekiem matki…

Z tym jednym zastrzeżeniem właściwie mógłbym się zgodzić z resztą i dać jednocześnie obietnicę:
Poważnie i rzetelnie będę się starał, chociaż z trudem, oddzielać zbrodnie UPA od jej etosu bojownika o niepodległość Ukrainy.
Dla mnie jednak, pozwól to sobie powiedzieć, Drogi Bracie, już zawsze będzie to Bojownik zdeterminowany wywalczyć tę niepodległość nawet po trupach niemowląt, ciężarnych kobiet i duchownych, oraz własnych, miłosiernych rodaków.
Podkreślam: wszystkich niemowląt, wszystkich ciężarnych kobiet i chyba wszystkich księży. Oraz wszystkich miłosiernych Ukraińców, jakich po rzuceniu hasła „Śmierć Lachom” zdołano dopaść.
Jak rozumiem, tylko na połowie obszaru działania UPA. To dla mnie nowa informacja. Cieszę się z tej dobrej wiadomości.

Ale i tak - mam wątpliwości, czy taki „narodowy mit” przyniesie dostatecznie dobroczynne owoce samemu narodowi ukraińskiemu.
Podobnie, jak nie wróżę dobroczynnych owoców narodowi niemieckiemu, któremu wahadło pokory z powodu zbrodni przeszło na stronę zakłamania, wypierania ze świadomości i przerzucania odpowiedzialności - na Polaków. Zresztą przy okazji i na Ukraińców również.
Czy to Cię nie zastanawia, Drogi Bracie?

W każdym razie - pogodzenie tego etosu i rzeczywistości – to problem ukraiński.

Koniec części pierwszej, wstęp do drugiej

Dalsza część wywodu Autora prezentuje uprawniony, ukraiński punkt widzenia oraz zupełnie sensowne prognozy szans i pożytków z pojednania dwóch narodów.

Ja nie jestem od razu gotów kompetentnie się w tej sprawie wypowiadać. Muszę pomyśleć. No i już dochodzę do 20tys.znaków. Nikt tu nie dobrnie. Halo! Jesteś tu? Stawiam kawę!
Pragnę tylko zapewnić o dwóch rzeczach.

Po pierwsze ja na pewno, ale chyba nikt z Polaków a w każdym razie nikt z wypowiadających się w dyskusji (mimo emocjonalnych uogólnień typu „wy-my”), nie obwinia o to ludobójstwo ani Państwa Ukraińskiego, ani całego narodu.
To była pewna istotna, zorganizowana mniejszość, gotowa posunąć się aż do zbrodni na swoich „wrogach” – Polakach. Jest ponurą ironią, że Polacy – sąsiedzi, byli dla tej mniejszości – czymś w rodzaju insektów, które trzeba wytępić, mając przy tym jakąś piekielną, opętańczą zabawę. Zaś Niemcy – „normalni” zbrodniarze i najeźdźcy – sojusznikami. A jednocześnie - wówczas, tam na Wołyniu i bliżej na Zachodzie – byli dla ściganych Polaków jedyną szansą ocalenia. I czasem naprawdę byli wybawicielami.
Fakty są, jakie są. Odczucia – to już inna sprawa. Uczciwie chcę to zakomunikować, Drogi Bracie.

Ukraińcy (czy wszyscy?) są gotowi uczynić tę mniejszość kimś w rodzaju Ojców Założycieli Niepodległej Ukrainy. Nie mają innych? Rozumiem. Reszta jest milczeniem.

Po drugie, szczerze pragnę pojednania w prawdzie. Z Geoffreyem – osobiście – nie mam żadnego „sporu o Wołyń”. Ale może nie dotarliśmy wspólnie do tego „drugiego dna”? Zresztą z nikim ze znanych mi Ukraińców. Jestem chyba strasznym szczęściarzem, bo mam samych znajomych „stamtąd” – budzących sympatię. Nawet Władysław Frasyniuk (no – jego znam, ale on mnie nie zna), miał u mnie plusa. A jeśli teraz trochę stracił, to nie z powodu narodowości :)
I dlatego nie jestem pewien, co to znaczy?

Po trzecie, pragnę wierzyć, że perspektywy są niezłe. I ta dyskusja, tuszę, te pespektywy nieco przybliża.

Serdecznie Cię pozdrawiam.
Twój Brat - Kris.