poniedziałek, 14 listopada 2011

Pyrrusowe zwycięstwo prowokacji

tekst opublikowany najpierw na Frondzie
Polecam ten link ze względu na "historyczną" dyskusję o postmodernizmie, której pierwszą część opublikowałem również tutaj.
Jej pierwotna publikacja została opublikowana w czasopiśmie Humanistyka, który zginął z Internetu.

11 listopada 2011 roku. Przejdzie do historii, jako dzień - cezura.

Jako dzień zarysowania się wspólnoty…

Jak to się stało?

Rok temu wydawało się niektórym, zwłaszcza młodym, niedouczonym z wielkich miast, bliskim organizatorom blokady, że stoją naprzeciw siebie „antyfaszyści”, poruszeni impulsem moralnym, młodzi oburzeni.
Z drugiej strony,  „faszyści”, ekstremistyczna grupa. Niezbyt liczna, ale jednak, na tyle, że poczucie zagrożenia i bicie na alarm o niebezpieczeństwie odradzania się przedwojennych upiorów „faszyzmu” jest usprawiedliwione.

W tym roku, dzięki doświadczeniu z roku poprzedniego i dłuższemu przygotowaniu się strony „antyfaszystowskiej”, „osiągnięto więcej”. Do akcji ściągnięto posiłki spośród pożytecznych idiotów z kraju oraz zaprawionych bojówkarzy z Niemiec. 

Zapewniono logistykę, bazy wypadowe, fachową konsultację prawną, przygotowano staranniejszy scenariusz i narrację. I zameldowano się w Ratuszu z wnioskiem z miesięcznym, maksymalnie dozwolonym wyprzedzeniem. Sukces organizacyjny.

Najprawdopodobniej przygotowano również prowokację z podpaleniem wozu transmisyjnego -przesłaniem dla zagranicy. Stosownie do europejskich standardów, zadyma, którą warto pokazać w telewizji,  zaczyna się dopiero wtedy, gdy coś się porządnie pali. Zabawy w berka z policją na ulicach, to jakaś żenada. A tu musi być mocny przekaz: w Polsce odradza się faszyzm!
No to trzeba było im to dać.

Zwróćmy uwagę: Minęło wiele dni i nie słychać jakoś o sprawcach tego oburzającego wybryku.
Senator Zbigniew Romaszewski pisze w Naszym Dzienniku:

„Jak na placu, na którym było zgromadzonych już co najmniej 200 policjantów, kilku, najwyżej kilkunastu  s z c z e n i a k ó w (podkreślenie moje) mogło dokonać podpalenia samochodu? W odległości 20-30 m od samochodu stał oddział 20-30 policjantów prewencji i co? I nic. Czekano na straż pożarną.”
Koniec cytatu.

Ja bym tu podstawił inne słowo. Na literę p. Jedno z najstarszych słów świata. Prowokator.

Pamiętam pierwsze miesiące stanu wojennego.
Gazety i czasopisma pod ścisła kontrolą. Wychodzą jakieś całkowicie apolityczne i niegroźne dla władzy. „Niewidomy spółdzielca”. „Mówią wieki”.  Takie się kupowało w kiosku.

W „Mówią wieki” duże, historyczne opracowanie o prowokatorach. Każdy mógł czytać między wierszami.
Mieliśmy wówczas w pamięci działających podczas nielegalnych demonstracji prowokatorów. Tych obecnych i tych dawniejszych.

Z demonstracji pod Politechniką Warszawską w marcu 68 –mego. Nawołujących: Idziemy pod KC!
Albo aranżujących „dyskusję” pod płotem. Na szczęście tak nieudolnie, że ludzie szybko się od nich odsuwali. Śmierdziało ubecją na kilometr.

Teraz ktoś widział na stacji Metro Centrum policjantów w cywilu zorganizowanych w tajną grupę uderzeniową. W momencie ujawnienia się jakichś lewackich zadymiarzy, szybko założyli kamizelki odblaskowe z napisem „Policja” i spacyfikowali zadymiarzy. Działali profesjonalnie i pro publico bono. A więc można.

Podobna grupa jest sfilmowana komórką na którejś z uliczek Śródmieścia. Tyle, że atakuje spokojnie idących ludzi. zmierzających w stronę Marszu Niepodległości. Jeden z atakujących, ten, który „nie zdążył” założyć kamizelki, pryska gazem w twarz nie stawiającego oporu młodego człowieka. Każe mu się położyć na ziemię, po czym kopie kilkakrotnie w twarz. Obok, jego koledzy w kamizelkach. Sprawa staje się głośna. Pobity dostaje 3 miesiące bezwarunkowego aresztu.

Przypadek ze skopanym po twarzy jest podręcznikowy. Z podręcznika prowokatora.
Zofia Romaszewska, kierowniczka Biura Interwencyjnego KOR na szkoleniu dla działaczy Solidarności na jesieni 80-tego tłumaczyła scenariusz zatargu z milicją.

„Jeśli policja kogoś pobije i poszkodowany poskarży się, regułą bezwzględną jest oskarżenie go o pobicie policjanta”.

Używała wówczas uparcie określenia „policja”.  Dzisiaj to określenie stało się prorocze.

Takiej grupy nie było w najbardziej newralgicznym punkcie „faszystowskiej” demonstracji? Ażeby od razu spacyfikować podpalaczy?

W programie u Pospieszalskiego zapytany wprost o incydent z pożarem wozu transmisyjnego rzecznik policji, wyraźnie sprawę zbagatelizował.

- Całe szczęście, że mieliśmy do czynienia tylko ze szkodami materialnymi. Samochód, rzecz nabyta.

Taki był sens wypowiedzi.  Wyraźnie nie chodziło o to, by kogoś konkretnego „wkręcać” w tę aferę. Ta władza jest jednak łagodna. Niewinnych, jak nie musi, nie karze. Wystarczą migawki w telewizji. 

Fajerwerki na ulicach, żeby fotogenicznie wyglądały, muszą trochę kosztować.

Sukces bojówek i prowokatorów być może okaże się zwycięstwem pyrrusowym.

Nawet niektórzy pożyteczni idioci spostrzegli, że coś jest nie tak.

Ale ważniejsze jest to dziwne poczucie wspólnoty.
Zgodnie występują „narodowcy”, „korwinowcy”, „jurki”, „kaczorowcy” i „ziobryści”. Razem z „normalnymi, pragmatycznymi ludźmi”. Niektóre „ostrożne” szacunki sięgają 100 tysięcy manifestantów.
Wyłamują się tylko narodowcy od Paxu. Pan Engelgard. No tak. Narodowcy tak mają. Zawsze muszą coś skrytykować. Albo Powstanie Warszawskie w rocznicę, albo manifestację w Święto Niepodległości, albo demonstrację na Krakowskim w miesięcznicę Tragedii Smoleńskiej. Stosownie do kanapy, na której siedzą.

Ale trzeba oddać im sprawiedliwość. Osaczani przez lewaków i policję zdołali zgromadzić na manifestacji piłsudczyków, monarchistów, solidarnościowców, kibiców i … zwykłych, spokojnych ludzi, których zwykle nic nie rusza. Teraz ruszyło. I zrobiło się kilkadziesiąt tysięcy.
Inne patriotyczne organizacje też organizowały manifestacje. Ale żadna nie cieszyła się takim powodzeniem, jak ta – „faszystowska”.

W jednym szeregu idzie „pisior” z wymyślającym mu od wampirów lub  nekrofili „narodowym” publicystą.

Z tyłu - nieodróżniający dżumy od cholery Janusz Korwin Mikke pod rękę z pewnym profesorem prowincjonalnej uczelni, który nie dostał po gębie za podłe insynuacje od „kaczorysty”.  

Obok zwolennik Ziobry, wprowadzający w życie postulat jednoczenia prawicy. W wigilię jej podzielenia.
Wszyscy oni strasznie kręcą nosem na nieelegancję swoich towarzyszy z szeregu, którzy wprawdzie nie mają szalików, ale są „bezbłędnie” identyfikowani, jako „kibole”. 

No i za bardzo plugawią piękną mowę ojczystą. Pięknoduchowie nie pomną, że sami tak mówią, jak są w swoim gronie. Ale tak na ulicy? Nie wypada. J e s z c z e  nie wypada. „Kibole” są po prostu w awangardzie przemian językowych.

Cały ten tłum Polaków świetnie odróżnia renegatów zza kordonu.

Jaka jest najbardziej specyficzna cecha Polaków? MP. To mistrzowie paradoksów.
Oskard Wilde to mały pikuś. Potrzebują poczuć oddech jakichś „antyfaszystów”  na plecach.

Paradoksalna wspólnota. Polski paradoks.
Nic byśmy o tym nie wiedzieli, gdybyśmy mieli polegać na tradycyjnych środkach masowej perswazji. 
Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich ostro je skrytykowało.

Ale nie z nami te numery, Bruner ... w kominiarce!

W stanie wojennym nic nam Dziennik Telewizyjny nie wmówił, to nam wmówi „Na szkle zaciemniane”? 

Mamy swoje, prywatne, internetowe media. Jeszcze nie Chiny, jeszcze wolne!
 A pani Zofia znów organizuje Biuro Interwencji. Teraz pod egidą PiS. Narodowcy będą też wydziwiać?
Świat się kręci…

PS

Dodatek dla młodych, niedouczonych, z wielkich miast.

Polacy N I G D Y nie walczyli z faszyzmem. Ani z nazizmem. Walczyli z Niemcami i z Sowietami.
Odróżniali „dobrych Niemców” i Niemców. „Dobrych Rosjan” i Sowietów. Zdecydowanie więcej było dobrych Rosjan. Żaden Rosjanin, nawet „niedobry” nie okazywał nam pogardy. Co najwyżej zdradzał kompleks.

„Faszysta” i „Antyfaszysta” – to stalinowski wymysł, właściwie rusycyzm, żeby zakryć podobieństwo dwóch lewicowych, zbrodniczych, szatańskich reżymów.
Moje poprzednie pokolenie, dziadkowie, babcie, ciocie, wujkowie i rodzice, przeżyli wojnę. Na wschodzie i w centralnej Polsce. Znam to z ich opowiadań.

Terminy te mają prawo obywatelstwa we Włoszech, gdzie rządzili faszyści. A walczyli z nimi kawiarniani komuniści - antyfaszyści. Jedni i drudzy przy Niemcach i Sowietach jawili się, jak niegrzeczni chłopcy przy bandytach. Ja to jeszcze pamiętam. Jeszcze zdążyłem poznać Włochów, którzy przeżyli wojnę na froncie wschodnim. I włoskich komunistów.
Pozdrawiam Was, drodzy pożyteczni idioci. Życzę wam szybkiego oprzytomnienia.