czwartek, 11 października 2012

Wieko mego serca

Rozważam sobie teraz pewien problemat wagi ciężkiej, zadany mi przez Czcigodną Redakcję Humanistyki, który ma być tematem przyszłego numeru: "Pycha, próżność i fałszywi prorocy". 

(Niestety do dzisiaj nie doszło do opublikowania numeru. Redakcja Frondy też się nie zainteresowała tekstem. Tekst opublikuję niebawem na niniejszym blogu. Przyp. KR 28 czerwca 2013)

A ja jestem wagi muszej. A właściwie pchlej. Waga pchły na końcu ogona pewnego profesora Lisa. Ale wiadomo, jestem pchłą powołanąa z powołaniem się nie dyskutuje!

Mam coś napisane, coś przemyślane, ale ciągle brakuje mi klucza. Ba! Mieć klucz do problemu prorockiego! Wioskowy głupek, który na nic się nie przydaje, zaczepia zapracowanych ludzi, pytając ich: „Czym jest mądrość?”.
Ale pytać – to nie jest głupota. Zastanawiać się nad pytaniem – też nie. No i postanowiłem Was zapytać.Może to coś da, kto wie?



Inspiracja


Wydawało mi się, że problem „otwartości Kościoła” już przemyślałem. Już o tym pisałem, że się pokuszę o autoreklamę. :) Polecam komentarze. Jest tam nawet pewien niewierzący. Czyli udało mi się popraktykować coś w rodzaju prowincjonalnego, otwartego kościółka.

Skąd ten powrót emocji i nowe refleksje? Pewien wpis frondowy.  Ale po przemyśleniu, a właściwie pojawieniu się nowych impulsów rzeczywistości, oddaliłem się na tyle od źródła inspiracji, że nie podam linka. Niech to będzie dedykacja in pectoreImpulsy rzeczywistości, hmm … trochę nie byłem pewny tego skojarzenia. Nie wiedziałem, czy nie zostanie przez czytelników potraktowany tak, jak woalna kobieta stworzona przez Leśnego Ludka i zakwestionowana przez pewnego znawcę poezji…

Najpierw spróbowałem zrobić parafrazę ludkowego fragmentu, żeby znawcę (i moją córkę, lokalny poetycki autorytet), zadowolić.

Zamiast:

Ani ryby w wodzie, ani w niebie ptaka,
mgiełka jeszcze dzieckiem, rodzajem nijaka.

Nie wiadomo jak to, kto sprawił i gdzie to…
że spływa już z lasu woalną kobietą...

Jako parafraza drugiej zwrotki wyszedł mi dziwoląg następujący.

Kto sprawił, że z dziecka, tu, z koron i ninie,
że spływa już z lasu - kobietą w muślinie?


Lepsze jest wrogiem dobrego, prawda? Pilnuj szewcze kopyta!
…. no więc, w sprawie impulsów rzeczywistości, dla pewności zapytałem wujka G.
Oczywiście, impulsy rzeczywistości ? Banał! Już ktoś to wymyślił. Jakiś poznaniak, mój rówieśnik, fotograf artystyczny, pan Antoni Rut.

źródło zdjęcia

Jego artystyczne zdjęcie, skojarzyło mi się właśnie z autorem opisu ciszy nad jeziorem, Leśnym Ludkiem. Może tak Ludek by wyglądał, gdyby zapuścił brodę?


W Wordzie udało mi się dorobić odbicie w wodzie, która nie zdążyła jeszcze ścierpnąć z ciszy, ale na blogerze, mimo różnych bajerów, nie ma takiej możliwości. Szkoda więc, że państwo tego nie widzą, jak mawiał klasyk reporterów radiowych.

Co ważniejsze, poczułem nagle, że mam chyba coś w rodzaju klucza do tekstu o „prorokach”. Ale to się dopiero okaże, jak go skończę. I jeśli :)

W każdym razie, urządzam sobie coś w rodzaju warsztatu. Szkicu do portretu.

Portret prorokaI szkic tła. Otwartość, tło portretu proroka.

Bo otwartość jest teraz terminem 
k o n t r o w e r s y j n y m. 

Wspólnota narodowa, rozszczepiona na części, używa tego terminu, jako pałki na ksenofobów (to część pierwsza) albo też, jako obelgi (część druga, ta „lepsza, nasza”). Mój Boże, co za wielkie słowa! Wspólnota narodowa!

Lisa obuwają, a pchła nogę podstawia. No dobrze. Zacznijmy od czegoś mniejszego, na miarę pchły a co najwyżej lisa. A potem się zobaczy. Metoda pars pro toto.

A nasza mała wspólnota frondowa?

Przecież wiele dyskusji - to dyskusje o słowa.
Ignorujemy fakt, że coraz więcej słów – to w gruncie rzeczy homonimy. I musimy uważać na kontekst, który dopiero, mniej lub bardziej dokładnie, określa, które znaczenie homonimu rozmówca wziął pod uwagę, żeby zinterpretować odpowiedź.


Otwartość – próba analizy


Otwartość, cóż bez ludzi …czym cnota bez ludzi
Ludek może i będzie urażony, że mu grzebię w jego dusznej krwawicy, za to wieszcz Adam nawet nie drgnie…. Całe szczęście, że to tylko blog. I pod presją chóralnego śmiechu można wytrzeć szybko gumką dzieło już opublikowane…
Ale nie mogłem się powstrzymać. Bo Moja Inspiracja, która skłoniła mnie do zapoznania się z różnymi faktami dodatkowymi, związanymi ze sławnym zebraniem w  łagiewnickim kościele, doprowadziła mnie do stanięcia przed następującym dylematem:

Czy traktować poważnie ludzi głoszących „Kościół Otwarty”? Mających dziś ciągle „większościowe” poparcie? "Kościół Otwarty", który, jeśli zastosuje się do ich postulatów, prawdopodobnie stanie się stopniowo kościołem pustym i potem trzeba go będzie tak czy owak, zamknąć?

Czy też pozostawać spokojnie (a może „zaciekle”?) w „naszej” wspólnocie ludzi zwalczających to określenie? I pozostając wśród nieprzebranej, wiernej, pewnej swego i nie przejmującej się  wyzwiskami rzeszy, utracić całkowicie łączność z „ludźmi dobrej woli” z tamtej strony?

Odbyła się właśnie kilkuset-tysięczna demonstracja, w której nie zdeptano żadnego kwiatka na miejskim klombie. A która, nawet według polskich, safandułowatych standardów, powinna przynajmniej spalić trochę kukieł ludzi wyzutych z elementarnej przyzwoitości. Żeby zasłużyć sobie na miano groźnego, nieobliczalnego tłumu. Bo tylko takiego tłumu ludzie wyzuci trochę się boją.

Ci ludzie, których kukieł NIE spalono, sprowadzili polską politykę na takie niziny hipokryzji, prywaty, bezczelności i nieudolności, że określenie Piłsudskiego o „łajdackiej przewadze sprzedajnego elementu” wydaje się odnoszące właśnie do nich, a nie do czcigodnych, nobliwych sejmowych krzykaczy z lat dwudziestych ubiegłego wieku.

I taka demonstracja, przypominająca zgromadzenia papieskie z końca dwudziestego wieku, jest, według ludzi głoszących „Kościół Otwarty” manifestacją „alkoholików pośród śmietnika” i trzeba „z nimi nie walczyć, ale pomagać”.

Proszę się nie denerwować. To wszak tylko barwna metafora wyrwana z kontekstu uczonej i eleganckiej dyskusji otwartych katolików, pod egidą Łagiewnickiego Sanktuarium.

Oczywiście można ich nie traktować poważnie, strząsnąć pył z sandałów i „robić swoje”. Ale ja, na ten przykład, nie żyję tylko wśród „nas”. Mam przyjaciół, ludzi, z grubsza pojmując, z „tamtej strony”. Którzy może trochę za bardzo bezrefleksyjnie, przyjmują te publicystyczne liczmany.

Chcą pomóc. Dajmy więc sobie pomóc.

Jednym ze sposobów reakcji na niesprawiedliwe, naszym zdaniem, sądy, oprócz modlitwy i postu, jest autorefleksja.
Twierdzą, że nie jesteśmy otwarci? Czyżby?

A cóż to jest, otwartość?


Nie będę wchodził zbyt głęboko w scholastyczne rozważania, i nie będę się wczytywał w nowomodnych psychologów, różnych Sullivanow, Frommów i Jourardów. To zresztą symptomatyczne, że Kościół próbują nam formować, albo raczej formatować, a nas ewangelizować różne mądrale, które naczytały się psychologów, ale teologów pewnie nie znają żadnych, chyba, że Bartosika, no ostatecznie jeszcze Tischnera, ale tylko tytuły rozdziałów, bo Tischnera się za trudno czyta.
Być może jest jeden problem, z katolikami, którzy przyjechali w sobotę, 8-go października, do Warszawy w liczbie kilkuset tysięcy, związany z otwartością. Ale to zostawmy sobie na deser. Na razie uporajmy się ze sprawami podstawowymi.

Spróbujmy tak zdroworozsądkowo: słowo otwartość jest rozumiane w dwóch podstawowych znaczeniach.

Pierwsze
to człowiek łatwy w kontaktach, prosty w obejściu, nie wynosi się ponad innych. Herbatą poczęstuje. Nie ocenia, umie słuchać, doradzi. Jak mówi, to jakby czytał z mądrej książki. I trafia prosto w serce. Można do niego przyjść z każdym problemem.

Drugie
to człowiek szczery i bezpośredni. Taki, co to – „co w sercu, to na języku”. Weredyk, nie owija w bawełnę. Amicus Plato sed magis amica veritas.

Jeśli chodzi o to drugie znaczenie, to chyba katolicy oskarżani o brak otwartości, czy też, używając tego potworka językowego, mającego rozłamać polski Kościół na dwa odłamy, „Kościół Nie – Otwarty” – (dalej KNO), nie ma problemu z jasnym i dobitnym wyrażaniem swojego stanowiska.
Mowa tak – tak, nie-nie, jest takim katolikom nawet bardziej bliska. Na aborcję mówią: zabijanie dzieci poczętych, na eutanazję i pomoc w popełnianiu samobójstwa – zabijanie starych i chorych. Podobnie z innymi przykazaniami: kłamstwo, kradzież, zabójstwo, cudzołóstwo są nazywane również bez ogródek, po imieniu.
Prawda o Smoleńsku jest badana bez oporów i jedynymi jej konsekwentnymi rzecznikami są ludzie związani z mediami Ojca Rydzyka oraz inne media, które do Kościoła Otwartego – (dalej KO) odnoszą się co najmniej z dystansem.

A KO? Jego sztandarowym przedstawicielem mógłby być Bronisław Geremek, o którym mówiono, że jak idzie po schodach, to nie wiadomo, czy wchodzi na nie, czy z nich schodzi. Symptomatyczna jest tu postawa pewnej partii, sympatyzującej z KO, też z „O” w nazwie, podczas głosowania nad „kompromisem aborcyjnym”. Naprawdę nie ma o czym gadać. Nie lubię kopać leżącego, więc kończę ten temat.

Jedyną rzeczą, jaką wyrażają bez ogródek, to fakt, że nie lubią KNO. Zresztą z wzajemnością. W tej sprawie obie grupy społeczne niewiele się różnią.
Zostawmy więc drugie znaczenie słowa otwartość. Niewiele wnosi do sprawy, całkowicie kompromituje tych, którzy nim szermują.

Zajmijmy się znaczeniem pierwszym. I tutaj już nie jest tak prosto.
Tym razem nie będę się pastwił nad KO. Pokazałem już, że potrafię. Co, mam iść na łatwiznę i pokazać, że oni są otwarci głównie na swoich akolitów, a innym pokazują pogardę i wyższość, tak? Bo to ich specjalność?

Na pewno?
Nie, ja i mój pies Pigas, nie pójdziemy tą drogą. Zamiast tego …

Proszę jeszcze raz zamyślić się nad moją, zdroworozsądkową listą cech określających człowieka otwartego. Teraz już autocytat:
… człowiek łatwy w kontaktach, prosty w obejściu, nie wynosi się ponad innych. Herbatą poczęstuje. Nie ocenia, umie słuchać, doradzi. Jak mówi, to jakby czytał z mądrej książki. I trafia prosto w serce.

Czy państwo domyślają się już, do czego prowadzę? Niech Was herbata nie myli.
No?
Czyje to cechy? Naprawdę nic Wam nie przychodzi do głowy?

O! Pani – przy tym komputerku ze srebrną pokrywą, IP chyba z południa Polski, tak, dobrze! Na Południu ludzie czasem kojarzą… to są cechy  ...
p r o r o k a.
Nawet bł. Jan Paweł zauważył, że do Polski chyba trzeba przybywać od Południa. A był chyba wtedy trochę na Polaków wkurzony.

Tak właśnie można było opisać i „naszego papieża” i bł. Ks. Jerzego. A ksiądz Jerzy nawet do inwigilujących go ubeków, w zimną jesienną noc wylatywał z gorącą herbatą.

Być może na fałszywych proroków KO jest za mało prawdziwych proroków, którzy kontynuują dzieło tych, którzy odeszli?

Może za dużo zajmujemy się sobą, a za mało robimy coś dla innych?

Może sprawnie i na poziomie dyskutujemy między sobą, tyle, że zbyt często,  o  n i c z y m,  a za mało staramy się oddziaływać na ludzi z „tamtej strony”?
Umiemy rozłożyć na łopatki kolegę (koleżankę) o prawie identycznej postawie i poglądach a z trolloidalnym lemingiem nie chce nam się rozmawiać?
Bo ma uwagi „poniżej poziomu”. Najlepiej go zbanować. Usuwając jego wszystkie komentarze, nawet te ciekawe, „niesłuszne”, ale warte równie ciekawej i wymagającej  c z a s u  i  o t w a r t o ś c i, odpowiedzi. Niech idzie na onet, między inne żałosne indywidua, niech idzie do piekła.

W mechanice jest znane zjawisko „mocy krążącej”. Niewielką energią można poruszać układ, wewnątrz którego będzie krążyła moc wielokrotnie większa. Ale całkowicie bezużyteczna. Nawet ciepło w tym układzie może się wytworzyć tylko równe tej niewielkiej, napędzającej energii. Zasada zachowania energii jest nieubłagana.

Podstawiam sobie, przedstawiam nam, teraz, przed oczy, ten obraz:
Piekielne moce wewnątrz. 
Niewielka napędzająca energia. I jedyny produkt: ciepło. Ciepło, które ani ogrzeje, ani oparzy. 
To rzeczywisty model mechaniki układu mocy krążącej. Całkowicie zgodny z prawami fizyki.

Ale ta analogia ma swoje ograniczenia.
I uwaga. To nie jest żadna krytyka. Spytajcie kogoś, kto mnie dobrze zna. Powie, że to mój autoportret.

Pochylałem się długo nad poezją Ludka.To jedyne, co mam na swoją obronę. Demonstrowałem otwartość. Mam nadzieję, że chociaż to. Otwartość człowieka przyziemnego na czystą, prawie nieosiągalną dla niego, poezję. Otwartość na coś, co nas przerasta.

Otwartość to co innego, niż konkurowanie grafomaństwem - z talentem. Pseudoteologią z Pismem. Żałosnym psychologizowaniem z Patrystyką. Co innego, niż empatia. Co innego, niż prorokowanie.
To poświęcanie czasu komuś, (lub czemuś), kto (lub co) na pewno na to zasługuje. Próba przyjęcia dobra, które jest nam ofiarowane.
 Ten tekst – to jednocześnie próba apologii sponiewieranego pojęcia. Oddajcie go! To nie wasze!


Kończę ...


tym autocytatem … człowiek łatwy w kontaktach, prosty w obejściu …
To jest modus operandi proroka. Słuchały ich tłumy i wynikało z tego wielkie dobro.
Trafiać w serce i odwalać ciężkie jego wieko. Wyzwalać tęsknotę za Dobrem. Wyzwalać do działania na Jego rzecz.

Tekst opublikowany na Frondzie w październiku 2012.
Warto tam zajrzeć, bo wspaniała uzupełniająca dyskusja...