poniedziałek, 10 czerwca 2013

Intercity, relacja Wrocław - Warszawa, Dzień, gdy zalało Trasę Toruńską w okolicach Kaskady. Tory pod Katowicami były suche.

Motto:
Pasażer pierwszy:
Konduktorze łaskawy, zawieź nas do Warszawy.
Konduktor:
Zawiozę, ale proszę pokazać ten bilet kupiony w Internecie i widoczny na ekranie smartfona. O tutaj, tylko spojrzę...
Piii, pii, (czerwone światełko laseru(?))
Dziękuję uprzejmie.
Pasażer drugi:
(Podaje kartkę papieru z takim samym biletem).
Nie wiedziałem, że nie muszę nawet drukować...
Ale też nie stałem w kolejce.
Konduktor:
O tak! Nawet ze smartfona lepiej wchodzi.
Piii, pii
O, świetnie, weszło! 
Dziekuję uprzejmie. Szczęśliwej podróży.
(Ludowe)

Popijam sobie piwo w przedziale I klasy, miło pogadując z pewnym „słoikiem”. To określenie nie moje, tylko jego, co od razu na wstępie zdradza u towarzysza podróży bliską sercu autoironię i inteligencję. 

Podróż jest długa, ale bywało gorzej. Wprawdzie trwa ponad sześć godzin, co daje niezbyt imponującą średnią prędkość - osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, ale są i plusy. Miłe towarzystwo (bonus!), przedział z gniazdkami prądowymi 220V ( nie korzystam, próbuję czytać, ale świadomość, że mogę doładować komórkę daje poczucie bezpieczeństwa), regulowana, co do stopnia, klimatyzacja no i ... obsługa hostess oferujących łagodne używki, na których wdzięki (hostess - nie używek) obaj jesteśmy wrażliwi.

Każdy to wyraża na swój sposób. Ja przyjmuję ofertę na wafelek i kawę, chociaż właściwie zostało mi jeszcze kilka łyków piwa w otwartej puszce i mógłbym sobie darować.

To się nazywa profesjonalna perswazja przy pomocy naturalnych atutów. Ale o tym dowiem się dopiero w Warszawie z komentarza do mojej opowieści autorstwa rodzinnego kierowcy w spódnicy.

Na razie do przedziału zagląda barczysty funkcjonariusz  SOK w pomarańczowej kamizelce. 
SOK – Służba Ochrony Kolei - kopę lat! 
Ostatni raz, w latach siedemdziesiątych XX wieku, kojarzyłem ich z granatowymi, sukiennymi mundurami, koalicyjkami, raportówkami na notes oraz pistoletami Walter w kaburze, na niemieckiej licencji z polskiej fabryki „Łucznik”, znanej bardziej z produkcji maszyn do szycia.

SOK kojarzył mi się bardziej z granatową policją niż z milicją. Nigdy jednak nie miałem bezpośredniego kontaktu.
Pomarańczowy Sokista:
- Pan schowa to piwo… może pan mieć nieprzyjemności. W pociągu obowiązuje zakaz picia piwa poza wagonem restauracyjnym. – tłumaczy przyjaźnie i prawie przepraszająco. Jest jednym z funkcjonariuszy korytarzowego patrolu, uzbrojonego w pałki, z kajdankami za pasem.

- Matko! To już mamy taki faszyzm?


Wypowiadam tę kwestię, zupełnie naturalnie, tonem głosu i mową ciała okazując, jak mu współczuję a sam się obawiam. Tak, jakby on mnie przestrzegał przed jakąś bandą faszystów grasującą w okolicy.

On podejmuje mój ton i dodaje.
           -No… ja tego nie wymyśliłem. Pan wie, że gdyby pan je rozlał i sobie wysiadł, to  j a  mógłbym  
             mieć nieprzyjemności. Miałem już taki wypadek. Życzę szczęśliwej podróży.

Zostajemy znów sami i zgadzamy się obaj, że „to dobrze, że patrolują”. 
Pewnie, że dobrze. Raz mnie już okradli i odtąd nie czuję się całkowicie bezpiecznie w pociągu, zwłaszcza, gdy jadę sam. Boję się zasnąć.

Na stronie zaś, snuję refleksję, jakie błogosławione trudności ma efektywne wdrożenie porządnego faszyzmu w Polsce.

Ach ci polscy funkcjonariusze! 
Niektórzy, niektórzy. Nie mówię o zdeklarowanych nosorożcach na służbie. Ja mam szczęście i rzadko takich spotykam. Mówię o całej reszcie. Ich polskość emanuje z każdego zdania, wypowiadanego w majestacie swojej pieskiej służby
Poruszają się w śmierdzącym kisielu zwanym w polskiej konstytucji demokratycznym państwem prawnym. Ale nie urządzają żadnych włoskich strajków, wynalezionych przez i dla funkcjonariuszy na służbie. We Włoszech skromnie zwanych (przez autorów), strajkiem białym. Polegających na dosłownym wykonywaniu wszystkich przepisów. Natychmiast paraliżującym działanie państwa w miejscu strajkowej akcji.

Polak w mundurze nie jest służbistą. Wyraża resztki słabnącego coraz bardziej ducha rozsądku. Wykonuje rozkazy, jakby szukał sprawiedliwości i racji w najbardziej absurdalnym przepisie. I skwapliwie zgadzając się na zastosowanie amnestii od jego litery w odpowiednich wypadkach. Nierzadko stawia bierny opór, gdy te rozkazy są wyjątkowo wredne i głupie.
Taki strajk polski.

 Wprawdzie energii zużytej na bierny opór może zabraknąć na coś pożytecznego (na przykład na łapanie bandytów) , ale przynajmniej starszy pan, pasażer ekskluzywnego pociągu Intercity nie jest zbyt często rzucany na podłogę i skuwany kajdankami za picie piwa w przedziale I klasy.

3 komentarze:

  1. Świetny felieton Krisie, taki Prusowski, tylko że AD 2013. I coś z Kisiela ma, z jego niestrudzoną pochwałą zdrowego rozsądku.

    Swoją drogą to trochę zdumiewa, że ci Polacy tak chętnie zamykani w stereotypie "romantyków" mają jeszcze tyle trzeźwości w myśleniu. Wyobrażasz sobie co by było, gdyby nagle cała Warszawa zaczęła jeździć 50 km./h, jak to próbują wymusić te bezduszne szpicle-radary? Toż nikt by nigdzie na czas nie dojechał!

    Ale i coś z ducha ślepej służbistości też niestety można spotkać. Przynajmniej mnie się zdarza dość często. Mam np. zwyczaj, jadąc w dzień, gasić światła w samochodzie, gdy ślimaczę się w korku 5 km./h. Samochody stoją za sobą prawie zderzak w zderzak, więc po co akumulator marnować i żarówki (i tak je wymieniam dwa razy częściej niż dawniej). Przecież z odległości 1 metra widać mnie dobrze, zarówno z tyłu, jak i z przodu. Tymczasem już mi się parę razy zdarzyło, że mi inni "korkowicze" zwracają uwagę, bym światła zaświecił. Albo mi taki awaryjnymi mruga, albo rękami wymownie gestykuluje. Co znamienne są to zwykle młodzi, dobrze ubrani, w tzw. wypasionych "brykach". Niby doświadczenie uczy, że młodzi powinni być raczej zbuntowani, a tu proszę - praworządni aż do nierządu mózgu. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. @Romeus

    Dziękuję za motywującą pochwałę. Nie szafujesz nimi, więc traktuję ją poważnie :)

    "Ale i coś z ducha ślepej służbistości też niestety można spotkać."
    Ba. Ja staram się rozdmuchiwać tlące się płomyczki dobra...
    Powiem coś na obronę tych nadgorliwych ostrzegaczy.
    Ja czasem też ostrzegam. Z czystej życzliwości, ponieważ złapanie przez policję na tym mega - wykroczeniu, jest kosztowne. Nawet punkty karne.

    Kiedyś mnie złapało dwóch MŁODYCH funkcjonariuszy w cywilu. Wiozłem córkę (lat dwa - do lekarza).
    Było to zaraz po wprowadzeniu przepisu.
    Groził mi mandat i spóźnienie się na terapię. A oni nie odpuszczali. Dopiero córka wygrała, bo zaczęła się drzeć. Nie pamiętam, czy żona ją uszczypnęła :)

    Więc jednak okazali się Polakami (bądź Pan Polakiem! = urządź Pan strajk polski, prooooszę!).

    Oczywiście w korku, to już przesada.
    I chyba ja bym nie ostrzegał. Ale wiadomo? Może ci młodzi z czystej życzliwości, nie z potrzeby zdyscyplinowania Cię? Chcę wierzyć :)

    Zaintrygowała mnie ta gestykulacja u któregoś. Wyczułeś osobiste zaangażowanie po stronie upaństwowionego absurdu, jak tępego ORMOWCA?

    A teraz na pewno po tym rozpoznam Romeusa :)

    Zdrowy rozsądek ma swoje punkty sporne.

    Nie wiem, jak teraz, ale kiedyś słowo "służbista" było synonimem tępaka, który nie stosował strajku włoskiego. On "pracował strajkiem włoskim" i trzeba go było omijać szerokim łukiem.

    Ostatnio spotkałem takiego w Stacji Kontroli Pojazdów. Ponieważ był to pojazd sprowadzony, wysłał mnie do Ministerstwa Transportu, żebym sobie załatwiał homologację.
    Podobno numer był wybity nietrwale. W Ameryce, jak wiadomo, nie umieją produkować porządnych samochodów.

    Poszukałem innego. Prawie wszystko było w porządku. Czepiał się do czegoś innego. Bez interwencji
    Ministerstwa. Coś trzeba było przerobić w światłach. Podobno jeszcze inny nawet tego nie wymaga. Ale udało się. Bez strajku polskiego. Omijając tępaka. Alleluja i do przodu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawstydziłeś mnie Krisie, nie po raz pierwszy zresztą. Widzisz, ja byłem tak zszokowany zachowaniem tych "ostrzegaczy" w korku, że ani mi przez myśl nie przeszło, że oni tak z dobrego serca. I nawet zawstydzony wciąż "przypuszczam, że wątpię". Ale kto wie, może to rzeczywiście przynajmniej czasem były odruchy miłosierdzia, a nie instynkt samozwańczego ormowca-ochotnika.

    PS
    Ja też ostrzegam, ale nie w kroku, tylko jak patrol minę. I jak mnie ostrzegają w analogicznej sytuacji - jestem wdzięczny, bo dziś jak nawet o 5 km. przekroczysz prędkość to możesz być skazany na reperowanie policyjnego budżetu, który mimo naszych podatków oczywiście jest dziurawy (podobnie jak budżety wszystkich innych państwowych instytucji).

    OdpowiedzUsuń