Pewnego jesiennego wieczora, kilka lat po wojnie, w poniemieckiej Jeleniej Górze, czteroletni Ancymonek wybierał się z mamą, ciotką i kuzynami do teatru kukiełkowego.
Mama bardzo chciała, żeby ciotka zabrała ich do tego teatru, bo w miasteczku, gdzie mieszkał Ancymonek z rodziną, teatru nie było.
No i ciotka załatwiła cudem bilety.
Ancymonek był dorastającym chłopcem. Dorastał mianowicie akurat teraz - do zawiązywania sobie własnoręcznie bucików.
Szło mu to jeszcze opornie. Sukces osiągał ze zmiennym szczęściem. A był ambitny.
Synek ciotki, młodszy o rok kuzyn Zbysio nie miał o tym jeszcze pojęcia.
A Ancymonek dostrzegł szansę. Ćwiczył zawzięcie, chociaż czasem niezdarne paluszki zdawały się go wcale nie słuchać.
Jaka cudowna zabawa w przemianę dwóch smętnych końców sznurowadeł ze skuwkami w czarodziejską kokardkę!
O mamo!
Mama to umiała. Mama zawsze umie.
Przemienić coś w kokardkę. A kokardka trzyma buciki na nogach. Gdy się pociągnie ten jeden koniec, znika! A na jej miejsce znów są te smętki.
Wtedy można było zdjąć buciki. Lub znów zawiązać kokardkę.
Było późno. Z powodu pośpiechu mama pomogła Ancymonkowi zawiązać buciki. Przyjął to z rezygnacją, nieco urażony, bo Zbysio zdawał się patrzeć na niego kpiąco.
- Wcale nie jesteś taki duży, jak się przechwalasz!
Do teatru mieli niedaleko. Piechotą ulicą Wojska Polskiego do pałacyku Domu Kultury, na skrzyżowaniu z Czerwonej Armii, kilka minut drogi. Dzieci dreptały dzielnie.
Zaczęło się przedstawienie. Ancymonek uwielbiał kukiełki. Ale teraz wszystko jakieś niemrawe. Nic się nie dzieje. Nie można się doczekać, aż przestaną śpiewać. Może „coś” się wreszcie wydarzy?
Nie mógł się wciągnąć i „wejść na scenę”.
- Dlaczego przed wyjściem do teatru, kokardka nie chciała się zacisnąć?
- Te końcówki pokazywały swoje skuwki, jak złośliwy kolega język!
Postanowił na chwilę zostawić swoich bohaterów z nogami jak patyki a nosami jak marchewki, którzy śpiewali piosenkę na przywitanie dzieci. I sprawdzić, co to za figle robią mu smętki ze skuwkami.
Zsunął się z krzesła, nie robiąc hałasu z siedzeniem fotela i usiadł na podłodze. Sznurowadła były pięknie zawiązane. Pociągnął za jeden koniec. Kokardka znikła.
Tam na górze co chwilę rozlegały się piski i śmiechy dzieci, czasem oklaski. Akcja rozwinęła się już w najlepsze.
- Co tam się dzieje?
- Ach te sznurrrrowadła!
Bo kokardka już, już, prawie wyczarowana. Ale czary jeszcze za słabe. Paluszki niedostatecznie wyćwiczone. Jeszcze ten raz sprrrróbuję.
- Oj. Znów się rozwiązało. …….Nie rozpłaczę się. Zacisnę zęby.
- Jak to mama zręcznie i szybko robi!
Najpierw – trzymając końce sznurowadeł, skrzyżować i jeden okręcić wokół drugiego.
Potem z prawego zrobić pętelkę i trzymać cała piąstką. Dalej lewy koniec owinąć wokół pętelki drugą rączką, włożyć paluszek wskazujący do utworzonego otworu, złapać za napięty koniec sznurowadła w jego połowie i przewlec przez otwór drugą pętelkę. Teraz chwycić te dwie pętelki i ciągnąć w przeciwne strony tak, żeby kokardka się zacisnęła. Jeśli to zrobimy dobrze, buciki nie spadną, a końce sznurowadeł nie będą podcinać nóżek. Będziemy bardziej dorośli.
Pętelki już są. Ciągniemy!
- Ale dlaczego nie chcą się zacisnąć?! Już było dobrze.
- Mamo!
- Tsss!
-Tak, tak. Cicho. Nic. Nic. Muszę i tak sam.
- Ojej! Tam te kukiełki. Ale jeszcze czas. Zdążę dołączyć do zabawy.
- Kokardka. Jeszcze jedna próba.
I tak Ancymonek prawie całe przedstawienie przesiedział pod teatralnym fotelem. Nie wszedł w świat kukiełkowej bajki. Nie zdążył.
Ale buciki zawiązał. Nauka na całe życie. Trochę mu szkoda, bo podobno piękne przedstawienie, co zgodnie twierdzili – i mama, i ciocia i kuzyni, zaśmiewając się jeszcze po drodze z zabawnych przygód sierotki i jej przyjaciela. Przeleciało mu koło nosa. I do dzisiaj nie wie, o czym było.
Fragment rozważań o święcie pt. "Przemieniony dzień powszedni", zamieszczony w numerze jesiennym Humanistyki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz