środa, 24 listopada 2010

Po wyborach ... felieton bynajmniej nie agitacyjny

No i po wyborach.

Jeśli wierzyć oświadczeniom kandydatów, wszyscy wygrali.
Nawet Ci, którzy nie zdobyli stanowisk, o które się ubiegali.
Nawet Ci, którzy zdobyli mniejsze poparcie, niż poprzednio. Bo przecież mogli zdobyć jeszcze mniejsze.
.
Ci, którzy zdobyli nieco większe, uważają to wręcz za oszałamiający sukces.
Przyznanie się do porażki? Nawet, jeśli uważamy, że jest niezasłużona?
Że wyborcy nas nie doceniają?
Proszę? Czy Pan się dobrze czuje?
Ktoś skrytykował nas "konstruktywnie", to znaczy wytknął nam błędy, które, jego zdaniem przyczyniły się do porażki?
.
To nielojalny zwolennik lub wróg.
.
Demokratyczny język. Taka demokratyczna nowomowa.

W prywatnej rozmowie może (nie wiem, dywaguję) mówimy do współpracownika, głupcze, zmarnowałeś mi kampanię. A w publicznej wypowiedzi chwalimy się sukcesem.
.
Wiadomo, kampanie są obliczone na najgłupszego wyborcę. Takiego, który sam nie trafi do urny i trzeba go do niej doprowadzić. Który ledwo znajdzie miejsce na kartce, gdzie trzeba postawić krzyżyk.
.
Sprzedajemy kandydata, jak proszek do prania. Mowy nie ma o ostrzeżeniach nawet małym druczkiem, że używanie może spowodować uczulenie, albo nie wszystkie plamy dadzą się wywabić.

Czy ta eskalacja obietnic nie dla "nie dla idiotów"  tylko dla tych, którym wprawdzie schlebiamy, ale którymi pogardzamy, jak mięsem armatnim, prowadzi nas w dobra stronę?

Na tym blogu już się zdemaskowałem. Już nigdy nie będzie apolityczny.
Tylko zwolennicy partii rządzącej mogą sobie pozwolić na apolityczność.


Tylko oni  mogą powiedzieć, że od polityki to mają Tuska. Albo Komorowskiego.
Tak, jak mój śp. Brat mawiał o Wałęsie. Powołując się na przedwojenne powiedzenie:
"Od polityki to ja mam Piłsudskiego".

Oni jednak ryzykują, że za późno zorientują się, iż ich dyżurny polityk - będzie prowadził swoją politykę - nie dla nich, tylko dla siebie.
Ja się boję. Tak, jak się okazało z Mazowieckim, Bieleckim, Suchocką, Millerem i Oleksym.

Swojego przedstawiciela ostatnio miałem w Sejmie w roku 1992. Lech Pruchno Wróblewski. Nieżyjący już restaurator z ulicy Freta na warszawskim Starym Mieście. Głosowałem na niego, bo kandydował z mojego okręgu. I dostał się do Sejmu. Jakież to uczucie! Nigdy później już nie miałem. Obserwować, jak Twój przedstawiciel przemawia. I jak mówi w Twoim imieniu. Tak, jak Ty byś powiedział. Tylko lepiej.
Nie miałem pretensji, że Sejm przegłosowywał akurat ustawy, które mój poseł odrzucał, a odrzucał te, które Pan Lech popierał.

Trzyosobowe koło UPR, którego częścią był pan Lech, zawiązywało koalicję, czasami głosowało przeciw samotnie. ale liczyło się, czy zachowywało tak, jak ja bym chciał..
Nie zawsze dokładnie tak było.

Jego ostra krytyka poczynań jedynego niepodległościowego i w miarę odważnego rządu w latach dziewiędziesiątych uważałem za słuszną, ale nieco przesadzoną.

Zachowanie koła w momencie jego obalania trochę mnie zniesmaczyło. Uważałem je za nielojalne. I do dzisiaj pamiętam Januszowi Korwin-Mikkemu, jego  błyskotliwe przemówienie.Jako akt nielojalności.
W momencie ataku koalicji antylustracyjnej należało wznieść się ponad ideowa różnice. I stanąć po stronie brutalnie obalanego rządu.

Tłumaczyłem sobie, że UPR zachował się pryncypialnie z punktu widzenia swojego programu. Że przyjdzie moment, kiedy wróci silniejszy i znajdzie okazję do współdecydowania z bliższym ideowo rządem.
Niestety, to był ostatni epizod sejmowy UPR.
Nie był to nawet błąd taktyczny, ponieważ koalicja Nocnej Zmiany i tak dysponowała siłą dostateczną, by 3 głosy dodatkowo nie wystarczyły.


To była tylko rysa na wizerunku.moich posłów.
Wszystkie inne działania wówczas i po upadku rządu Olszewskiego były dokładnie zgodne z ich deklaracjami i programem.
Porównajmy to z dzisiejszymi politykami rządu. i partii, na którą miałem kiedyś głosować, bo wydawało mi się, że zaczyna być mi ideowo stosunkowo bliska a UPR i Mikke "nie mają szans".
Na szczęście nie popełniłem tego błędu i nie muszę się rumienić.


Ja wtedy mogłem mówić "Od polityki to mam Pruchno Wróblewskiego".
Utyskiwania na "tych posłów" kwitowałem wzruszaniem ramionami i uwagą: "mój poseł jest bez zarzutu".
To były czasy.


Minęło 18 lat. Zamiast dojrzałego społeczeństwa obywatelskiego, wybierającego świadomie na kolorowym rynku idei,.mamy kibiców, widzów politycznego mordobicia i politycznych parodii teatralnych, w których jeśli partia rządząca mówi, że coś zrobi, to - tak, jak w teatrze - na niby.
Było kilka rządów, które realizowały jakiś program przywracania normalności. Tak, jak go pojmowały. Nie oceniam teraz, czy to zmiany we właściwym kierunku. Ale woli zmian nie sposób odmówić.
Rząd Mazowieckiego, Olszewskiego, Buzka i Kaczyńskiego.

Pozostałe coś markowały, coś robiły.
Od trzech lat mamy zjawisko niebywałe, rząd który nic nie robi, poza występowaniem w mediach, jako krytyk opozycji i bajarz o sukcesach ma prawie niezmienne poparcie i wygrywa w cuglach swoje.
Jego obietnicami można teraz tapetować ściany, jak polską marką przed reformą Grabskiego.

I jest nietykalny. Jakie jeszcze podłości w sprawie Katastrofy musi popełnić? Jakie jeszcze służalcze gesty musi wykonać? Jakie afery muszą zostać ujawnione, żeby ludzie oprzytomnieli? Ile razy nie uda mu się zlikwidować jednego absurdu, żeby nie wprowadzić następnego?
Ilu dziennikarzy trzeba zamienić na funkcjonariuszy partyjnych, którzy obejmą funkcje niezależnych komentatorów?

Jeśli nie działa zdrowy mechanizm wyborczego wahadła, a partia rządząca korumpuje się tak błyskawicznie i tak bezczelnie, to jaki wstrząs nas czeka?
Czy czekają nas rządy nad pół - pokoleniem? I dopiero następne pół-pokolenie, tak, jak w PRL wyzwoli następny oby bezkrwawy, zamach stanu?
I do władzy znów dojdzie ekipa zapasowa, pod hasłami odnowy?

Aha, a teraz znów dostał "wielkie poparcie". Ale nie przesadzajmy. Parę pocieszających porażek jednak poniósł. Parę dowodów na przytomność umysłu niektórych obywateli. Czy tylko szczęśliwy, wizerunkowy przypadek?
Bo Mirosław nomen omen Sekuła, Rycerz Afery Hazardowej poniósł sromotną porażkę. Nie będzie rządził Zabrzem.
Teraz poczekajmy, kto mu wynagrodzi ponurą rolę demoralizatora politycznego. Bezrobocie? Hahaha!


Mój kandydat przegrał, ale przynajmniej nie kłamał.
Dostał trochę więcej, ale i tak został skrytykowany i zaklasyfikowany, jako kabareciarz.

Mówienie serio. nie kłamanie - to, w tym najlepszym świecie, w XXI wieku,  - kabaret?
Ja nie mówię, że jest bez wad. Nie wiem, czy jest najlepszy. Po prostu tego nie wykluczam.
.
Jedyny kandydat, który istnieje w polityce od trzydziestu pięciu lat i nikt go nie złapał na ściemnianiu, jest uważany za kandydata niepoważnego. Nigdy nie zmienił poglądów. Nigdy nie odwołał swoich twierdzeń.
Nie musiał.
Wiele jego postulatów, obwołanych kiedyś, jako oszołomstwo, "poważne" partie, nie powołując się na autora, wprowadziły w życie.
Inne obiecały wprowadzić, a potem się z tego wycofały. Zawsze po cichu.

Wiele jego prognoz się sprawdziło, ale nikt go nie przeprosił. On ma tylko swoje prawo starej ciotki: "a nie mówiłem?"


Taki mały, symptomatyczny, szczegół.
Kabareciarz. Pięć procent poparcia.

listopad roku pańskiego dwa tysiące dziesiątego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz