wtorek, 17 listopada 2009

Tryptyk listopadowy (3)

Zaduszki

Na Bródnie wszystkie chodniki w odległości kilometra od cmentarza zastawione straganami. Furgonetki z chryzantemami, stoliki harcerzy ze zniczami. Stragany okazjonalnych przekupniów, korzystających z koniunktury. I profesjonalistów, te bliżej bram, zbierających duże żniwo, zamiast żmudnego łapania deszczówki z ciągle, przez cały rok, mżącego kapuśniaczku nawiedzających groby.



Północna brama przy Odrowąża otwarta jest przez cały rok, w każdy weekend. To efekt presji energicznego lobby właścicieli nowych grobów przy tej bramie. Jeszcze kilka lat temu, gdy ten kraniec cmentarza był rezerwowym, zaniedbanym nieużytkiem, brama była otwarta tylko w wielkie święta. Boże Narodzenie, Wielkanoc, Wszystkich Świętych.



Ale po zagospodarowaniu tej rezerwy przez bogate, granitowe i marmurowe groby, brama zaczęła być otwierana w każdą sobotę. W każdą niedzielę.

No i przybliżył się znacznie grób rodzinny Szewca. Kilka minut od bramy.



Szewc w latach dziecinnych chodził z babcią od głównej bramy. Pół godziny. Nieważne, czy od Świętego Wincentego, czy od Odrowąża. Do Św.Wincentego dochodziła Jedynka, do Odrowąża Dwójka.

Bródno, to był właściwie tylko cmentarz i bieda-domki. Babcia mówiła kilkuletniemu wnukowi: Który tramwaj wcześniej podjedzie, tym jedziemy. Droga do kwatery taka sama. I brzdącowi wydawało się, że idzie na niekończącą się wyprawę. Ośmioletnie nóżki bolały!



Największy cmentarz w Europie. Prawie trzykrotnie większy od państwa Watykan. Trzeba było dojść do połowy głównej alei. A potem w bok, na nieparzystą stronę.
















Źródło: Cmentarz bródnowski



Babcia tam miała swego męża, który sobie umarł w najlepszym momencie, niedługo po Piłsudskim, w 36-tym, nomem omen 22-go lipca. Kiedy 18-letnia Nowa Polska już rozkwitała a chmury dopiero się zbierały. Zostawił żonę z pięciorgiem dzieci, na szczęście już odchowanymi. Żonę ustawioną w prosperującym sklepie i z ogródkiem działkowym przy Zanna. Wszystkie dzieci wykształcić zdołali. Inteligencja w pierwszym pokoleniu. Cztery dziewczyny, jak maliny i jeden chłopak, jak iskra.



Oj, łatwo nie było. Chłop spod Nałęczowa przybył w czasach Wokulskiego do zapyziałej nieco Warszawy – stolicy Prywiślińskiego Kraju. Miał wysokie kwalifikacje woźnicy i po uporczywych staraniach załapał się na woźnicę w Tramwajach Konnych. Poznał obrotną dziewczynę pochodzącą z wioski pod Siedlcami, usługującą u Państwa. Pobrali się u progu nowego, rokującego wielkie nadzieje, dwudziestego wieku.



Wiek pary i elektryczności zdołał jeszcze przekształcić Tramwaje Konne w elektryczne Tramwaje Warszawskie a woźnicę w motorniczego, wtedy już ojca dwojga dzieci. To już był ktoś. Można było utrzymać rodzinę. Dzieci rodziły się w tym wspaniałym, niewinnym, pełnym nadziei fin de siecle’u. Ostatnia, najmłodsza, mama Szewca, przed samą Wielką Wojną.



Lata tłuste i szczęśliwe trwały dłużej, niż siedem lat.

Potem były lata chude. Wojna, głód. Tramwaje też cienko przędły. Wypłaty czasem w ogóle nie było. Polska Marka szybowała w dół a dna nie było widać. No i wypłata starczała czasem na zapałki.

Obrotna Matka pięciorga dzieci, której sufrażystki nie zdołały zbuntować,

dała się zbuntować biedzie. Matka Szewca, Helenka, opowiadała, że w domu było cienko, kiedy do chleba było tylko masło. Ale kanapki z masłem były wydzielane skąpo. Prawie wszystkie siostry zjadały od razu. A jedna, najstarsza, Małgorzata, najbardziej zapobiegliwa, chowała na szafie, na później. No i młodsza Joasia, najbardziej sprytna, wypatrzywszy, podjadała. A jaka awantura później!



Ale taka awantura o kromkę chleba, to już było dla biednej matki za dużo. Postanowiła się zakręcić za czymś, żeby dzieciska miały do gęby włożyć coś więcej, niż parę kromek z masłem. No i sklepik otworzyła. Z początku ostrożnie na parterze swojego mieszkania przy Wilczej.

Przez okno sprzedawała, co popadnie. Ale wiadomo, że najlepsza praca to gorsza, jak najgorszy handel. No i chłopka spod Siedlec weszła na rynek. Jak jaka Wokulska dla ubogich.



Potem Wojna się skończyła, ni z tego, ni z owego, tu Polska na pierwszego, bolszewików pogonili, Grabski złotego wprowadził i wreszcie kryzys minął.

Sklepik wyrósł na sklep porządny, dochodowy jak się patrzy.

Dotrwał aż do zakończenia wojny. Jeszcze w czasie powstania wujek zamaskował przed szabrownikami, dekorację rozszabrowanego sklepu sprytnie umyślając. Dopiero Bitwy o Handel pana ministra Minca nie przetrzymał.



Dzieciaki porośnięte do szkół można było posyłać. I wszystkie dziewczyny maturę skończyły. Przedwojenną!

A chłopak do Dęblina się dostał i jako pilot kampanię wrześniową i Bitwę o Anglię odbył. Wojnę przeżył i w RAFie służył jeszcze w latach pięćdziesiątych. Żonę Angielkę sobie wziął. Niestety, szybko umarł, chyba ze zgryzoty. I leży teraz w dalekiej Anglii, na angielskim cmentarzu, w angielskiej kwaterze. Umarł jeszcze przed odwilżą. Na pogrzeb nie było mowy, nawet pisać listów nie bardzo można było.



Tylko jego w tym rodzinnym grobie na Bródnie brakuje. (…)

Teraz potomkowie klanu na ten rodzinny grób z piaskowca przychodzą.

(…)

A we Wszystkich Świętych albo w Zaduszki, z całym klanem, dziećmi wszystkich ciotek i ich dziećmi się spotkać.



Boć to taka nasza polska Tradycja jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz