poniedziałek, 16 listopada 2009

Tryptyk listopadowy (2)

Święto

Nazajutrz (…) trzeba żwawo się zbierać. Dwa cmentarze warszawskie trzeba nawiedzić.


Dziś Powązki. Na Powązkach dziadkowie Szewca po mieczu i rodzice. Dzień pracowity, Święto wielkie.

Już przed dziesiątą ruszają swym rzęchem, niby pychówką mazowiecką, obładowani zniczami z hipermarketu i kwiatami od przydrożnych ogrodników. Szewc ma plan dojazdu: Najpierw za Wisłę, póki korki mniejsze, na Powązki. Wykorzystując swoją znajomość starych ulic Koła, Szewc jeszcze przed południem skręca z Trasy Toruńskiej w osiedle obok parku na Moczydle i wyjeżdża na Obozową.

(…)

Większą część chodnika obok narożnej, południowo-zachodniej, VII bramy Powązek, mającej najwyżej 80 lat, otwartej wyjątkowo tylko we Wszystkich Świętych, zajmują stragany.

(…)

Leżą w najmłodszej części cmentarza. W chwili zakupu kwatery, zaraz po I Wojnie, gdy umarł dziadek, na tyfus, trzeba było zapłacić równowartość 40-tu rubli – czwartą część tego, ile kosztowała kwatera w okolicach I bramy, naprzeciwko katakumb. Dzisiaj Szewc jest dumnym, jednym ze stosunkowo nielicznych, posiadaczem wiekowego grobu dziadków, przodków klanu „*skich”.

(…)

Babcia, żona warszawskiego sklepikarza o nazwisku nie kończącym się jeszcze na „ski”, przeżyła męża o epokę, umarła długo po Drugiej, ze starości.



Jego syn, wobec braku ojca, wcześnie musiał pomagać matce i zajął się z pewnym sukcesem szewstwem, i jako Szewc-Ojciec dał początek najkrótszej dynastii szewców na Starym Mieście.

Urodzony, według periodyzacji wielu historyków, jeszcze w dziewiętnastym, bo przed Pierwszą Wojną, dożyłby dwudziestego pierwszego. Jeśliby redaktor pewnej poważnej gazety, który w Sylwestra 1999 ogłosił nadejście Nowego Wieku, miał rację.

W każdym razie, na płycie granitowej, pod którą leżą Szewcostwo-Rodzice figurują okrągłe lata urodzin i śmierci Szewca-Ojca.



Jako sygnał awansu, wraz ze swoim bratem dobrali sobie owo „ski” do nazwiska. Ten fakt uzyskania „herbu” długo Szewcowi nie był znany. W młodości, jeszcze nieświadom swojej rodzinnej tajemnicy, spotkał się z podobnym przypadkiem w swoim otoczeniu.



Jego dobry kolega nosił sympatyczne, jak on sam, nazwisko Płaz. Po usamodzielnieniu się i przed ożenkiem, zmienił swoje nazwisko na Płaziński. Szewc się dziwił. Nazwisko takie sympatyczne. A zmienione, takie pretensjonalne. No i kolega wydał się od razu tak samo pretensjonalny. No i mało sympatyczny. Nieprzystępny jakiś. Humor miał bardziej posępny. Gniewał się o pytania o nazwisko. Nie śmiał się, jak dawniej.



(…)

No, czas już na nich. Płyta granitowa umyta, wieniec ułożony. Znicze zapalone.

Wspólna modlitwa. Wracają.

Na Powązkach, nawet w tym dalekim rogu, odległym od najznamienitszych pomników, tych Pałacyków Duchów, tłok, jak w hipermarkecie.





















Całe, wielopokoleniowe rodziny stoją przy grobach, starsi przycupnęli na ławeczce sąsiada. Jedni się modlą, inni sprzątają, zapalają znicze, jeszcze inni rozmawiają z sąsiadami, których może widzą pierwszy raz w życiu.

Bo sąsiadami są właściwie ich przodkowie. Oni są po prostu rodakami, ziomkami.



Podobno nawet turyści japońscy przychodzą w tych dniach na Powązki, jako na miejsce jedyne w swoim rodzaju. Niektórych to gorszy. Szewc patrzy na to inaczej.

To nasz narodowy świąteczny dzień. Chyba niewiele narodów tak świętuje. I tak zgodnie.



To zwyczaj niezależny od wyznania, od zapatrywań politycznych, od stanu i zawodu. Kościółkowi i roczniacy, co to tylko na pasterkę przyjdą i stówkę wrzucą wykupnego.

Ateiści i bigoci. Konserwatyści i oszalali z miłości do moderny. Błogosławieni i wyklęci.

Żonaci i partnerujący. Abstynenci i alkoholicy.

W te dni wylegają z domów, stają w korkach, tłoczą się tramwajach i autobusach. Dźwigają znicze i kwiaty. Dają utrzymanie całemu cmentarnemu przemysłowi i handlowi. Zapalają znicze. Modlą się lub trwają w zamyśleniu, nie wiedząc, że Bóg słucha najlżejszego czystego drgnienia duszy. Ktoś im każe? Na coś liczą? Coś zyskują? Chyba tylko katar, albo otarcie na parkingu. Idą tam powodowani może ostatnim wspólnym porywem serca. Ostatnim poczuciem wspólnoty z przodkami bliższymi i dalszymi. Poczuciem wspólnoty z Narodem.



A Japończycy niech patrzą. Szewc nie wie dokładnie, jak Japończycy czczą swych przodków. Ale wie przypadkiem, jak się czci przodków we Włoszech, w Stanach. Nie mówiąc o krajach, których w ten Święty Dzień lepiej nie wspominać. Krajach jeszcze niedawno baaardzo katolickich.

Użycie zniczy niemożliwe. Kwiaty niewskazane. Ludzi we Wszystkich Świętych mało. We Włoszech cmentarze podłączone do prądu. Iluminacja, jak wszystkich innych zabytków.

W Stanach po prostu: cisza i spokój. W dzień powszedni kosiarki jeżdżą cicho i sprawnie. Wszystko schludnie skoszone i wysprzątane. W święto można pójść. Ale nie bardzo jest po co…

Córka, jak to harcerka, zapala jeszcze na jakimś opuszczonym grobie znicz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz