poniedziałek, 30 listopada 2009

Epilog Tryptyku

Epilog

Niedługo potem wypadło 11 listopada, Święto Niepodległości.

Dwie jedynki. Jakby dwa razy Wszystkich Świętych po polsku.

Święto MŁODE obchodzone przed wojną tylko dwa razy.



Potem dzięki najodważniejszym, żyjącym Żołnierzom Niepodległości, przez ponad dwadzieścia lat nielegalnie. Przywrócone przez ostatni „sejm” komunistyczny. Jako pożegnalny prezent.



Dzisiaj obchodzone uroczyście.

Prezydent, Premier, Marszałkowie, Ministrowie, Przywódcy Partii.

Mieszkańcy zawsze tłumnie dopisują. Uroczysta odprawa wart.

Szwadron Kawalerii Wojska Polskiego. Ułani ze stowarzyszeń przyjaciół kawalerii polskiej.

Prezydent wygłasza przemówienie.



Uroczysty apel poległych.



Tych, którzy oddali życie za tę dziwną, „coraz bardziej oczywistą” wartość. Pewnie dlatego coraz bardziej nieistotną?



Tych, co wygrali.

Pod Grunwaldem, pod Chocimiem, pod Wiedniem, na Jasnej Górze.

Pod Racławicami.

Pod Moskwą wraz z najwaleczniejszym z walecznych, Michałem Neyem, marszałkiem Francji i księciem Moskwy.



Pod Berezyną, zapewniając „zwycięski odwrót” – chociaż na parę lat. Oprócz francuskich i polskich saperów Eblego – 9 tysięcy polskich żołnierzy pod dowództwem generałów Zajączka, Kniaziewicza i Dąbrowskiego obroniło przeprawę kosztem jednej trzeciej stanu.

Niechby młodzi wiedzieli, co to za ulice w Warszawie i dlaczego.















Julian Fałat: Bitwa pod Berezyną



W Powstaniu Wielkopolskim, którego system organizacyjny był tak świetnie zakonspirowany, że do dzisiaj nieznane są szczegóły.

W Powstaniach Śląskich.

A te powstania były o granice. I granice nieco powiększono. Między innymi o Księstwo Poznańskie. Które Niemcy uważali za swoje.



Pod Warszawą, kiedy zatrzymano pochód bolszewizmu na dwadzieścia lat. Za cenę Katynia. Bo Stalin nie darował.



W Bitwie o Anglię. Kiedy mowa polska w eterze budziła popłoch wśród Niemców, którzy z takimi wariatami w powietrzu woleli nie mieć do czynienia.

Pod Falaise pod najwspanialszym „ślusarzem” II Rzeczypospolitej, w nagrodę po wojnie piastującym zaszczytną funkcję barmana.

Pod Berlinem, w braterstwie broni z jednym z wrogów przeciwko drugiemu.



Tych co przegrali…

Ale oddane życie, rzucone na szaniec Ojczyzny, w przegranej sprawie liczy się tak samo, jak w wygranej. Leonidas jest we wdzięcznej pamięci Greków przez tysiące lat.



Pod Cecorą.

Pod gruzami zamku Kamienia Podolskiego.

W Okopach Świętej Trójcy nieopodal, gdzie Rosjanie wymordowali wszystkich rannych konfederatów.

Pod Maciejowicami, kiedy ranny Naczelnik wieszczył Finis Poloniae.

Na Pradze podczas rzezi urządzonej przez wielkiego Suworowa.

W Wielkim Odwrocie ze Wschodu, w ucieczce przed Generałem Zimą, gdzie polscy gwardziści, tak, jak francuscy, oddawali tornister i karabin tylko razem z życiem, a o jedną zgubioną rogatywkę szarżowali do skutku na Kozaków.

Pod Lipskiem, znów w ariergardzie, gdy w nurtach Elstery honor Polaków oddawał Bogu książę Poniatowski, jedyny cudzoziemski marszałek Francji, jeden z sześciu Polaków, których imiona wykute są pod Łukiem Tryumfalnym w Paryżu. Oprócz już wymienionych generałów – Józef Sułkowski. Szóstego nie będę wspominał.



W Powstaniu Listopadowym, kiedy wygrana była na wyciągnięcie ręki.

W Styczniowym, wielkiej improwizacji.



We Wrześniu, dając czas sojusznikom i osłabiając potęgę najeźdźcy – dla mocarstwa, które atakowane tylko z jednej strony i mające skuteczną pomoc sojuszników, broniło się niewiele dłużej.

Kapitan Raginis, którego Polakom musieli przypominać szwedzcy rockmani, zafascynowani analogią do Termopil.

Pułkownik Dąbek, broniący Gdyni, jak Pułkownik Wołodyjowski, do końca.



W Warszawskim, gdzie ginęła ludność cywilna tysiącami, nie tylko od bomb i strzałów z daleka, ale mordowana na podwórzach Woli. Czy za te rozstrzeliwania też ponosi odpowiedzialność Bór-Komorowski?

Gdzie ginęli polscy i alianccy lotnicy, bo nie mogli liczyć na pomoc „sojusznika”. Też z winy Bora zapewne.



W kazamatach i w obławach UB. Mały, cichy Katyń.

Nie tylko wyjątkowy bohater rotmistrz Pilecki, czy jeden z nielicznych ocalałych generałów – Nil-Fieldorf.

Jan Rodowicz – Anoda, bohater spod Arsenału.

Łupaszka, wspaniały, lojalny dowódca. Inka, wspaniały, lojalny jego żołnierz, która cieszyła się, że nikogo nie zdradziła.

Wielu. Najwybitniejszych z ocalałych. Zamordowanych przez „swoich”. Niektórzy o nieznanych miejscach pochówku.

Zamordowanych przez nieznanych do dziś sprawców. Jak ksiądz Popiełuszko, ksiądz Niedzielak.

………..

Kiedy czcić te Kamienie? Czy listopad nie jest najlepszym czasem?



Święto jedności Polaków wobec ich Świętej Miłości Kochanej Ojczyzny?



Francuzi i Amerykanie mają w lipcu.

A nasze jest podobno w złym czasie. Listopad. Plucha, niepogoda, nastraja smutno.

Beznadziejnie.

Wprawdzie mamy kilka ważnych świąt w ciepłe dni, ale to za mało. Nie można tańczyć na powietrzu.



Prezydent też się nie popisał.

Ma dziewiętnastowieczne poglądy. Tak radio podało. Nazajutrz. Informacyjne.

A w ogóle jest za niski.



Gilbert Chesterton napisał w roku 1925:

„Przepełnia ich nastrój właściwy dla reakcjonistów: dąsy, przekora i obrzydliwe krytykanctwo.”

A ja myślałem, że to duch tych czasów. Oj, długo trwa. Jest starszy od naszego nieudanego Święta Niepodległości.



No i listopad dobiegł końca.

Nadszedł adwent. Czas czuwania. Czas oczekiwania na nadejście Pana. Dziecięce, radosne oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, by zasiąść do Stołu, a potem (czemu nie?) radośnie otwierać prezenty.



Coż nam robić? Nam, prostym zjadaczom chleba, mającym swoją szarą, czasem wcale nie prostą historię. Nam, członkom Narodu, mającego takie piękne karty, czasem nieznane nawet „autorytetom” i w dobrej wierze (miejmy nadzieję) wygadującym bzdury?



Zwrócić się w przyszłość.

Pamiętając o przeszłości. Swojej – rodzinnej. I swojej – narodowej.

Zwrócić się w przyszłość z uzasadnioną dumą z przeszłości. Z uzasadnionym wstydem z ciemnych kart historii. Nie czarnej propagandy wrogów.



Czuwanie to nie gnuśne oczekiwanie. W poczuciu, że ode ,mnie nic nie zależy”. Bo „oni” już wszystko przegrali. Bo Unia, bo rząd, bo prezydent, bo ksiądz, biskup, bo gdyby…

Bo gdzie mnie do tych bohaterów. Co ja mogę?

A tak! Co ja mogę, jeżeli nic nie umiem, bo nie chce mi się uczyć? Nie chce mi się ćwiczyć? Nie lubię cierpieć, unikam trudności?

Nie takie trudności jeszcze cię czekają! Historia wcale się jeszcze nie skończyła.

Jeszcze Polska nie zginęła, ale ciągle nie ma gwarancji.

Tylko Bóg gwarantuje swoim dzieciom niebo, pod warunkami. Najpierw muszą i o Polskę zabiegać. Czwarte przykazanie. Jak o matkę.



Czuwanie to forma pielgrzymowania. Rozważanie Pisma. Ćwiczenie się w cnotach. Zaczynanie od siebie. Działanie. Działanie na rzecz Dobra, poczynając od najdrobniejszego.

Zacznij od otarcia łzy dziecku. Potem już jakoś poleci.



Uff.

Za dużo patosu?



Dobrze, zakończę historyjką ewangeliczną w sztafażu komunistycznym.

Niech to będzie morał tej historii.



W pewnym kołchozie miało się odbyć zebranie.

Porządek dzienny:

1) Budowa nowej stodoły

2) Budowa komunizmu


Zaczyna się zebranie. Wchodzi Przewodniczący. Rozpoczyna od krótkiego ogłoszenia.

- Towarzysze. Z powodu braku desek, przechodzimy od razu do punktu drugiego.




Życzę wszystkim, aby nigdy im nie zabrakło desek. Albo żeby umieli o deski zadbać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz