czwartek, 19 grudnia 2013

Błogosławiona Udręka Życia (część 2)

1 część eseju

Źródło zdjęcia

*** Sypialnia jako kosmodrom


Jona (Gajos) „budzi się z krzykiem” i postanawia się zbuntować. Kryzys.
Na tle świateł wielkiego miasta. Symbolu tego świata. Taka nowoczesna, wirtualna scenografia. Mega telewizor HD jako wirtualny i niemy chór grecki. 

Za chwilę zrzuci swoją  śpiącą żonę wraz z pościelą z łóżka na podłogę, bo jest zazdrosny o jej sny. A w ogóle, to ma już wszystkiego dosyć, porzuca ją, za chwilę wychodzi i chciał się pożegnać.

Tak zaczyna się ta sztuka *.
Rozgrywa się w sypialni małżeńskiej. Małżonkowie prawie cały czas, aż do finału, kiedy pod gwiaździstym niebem, wyświetlanym na tym samym ekranie, wysłuchujemy czegoś w rodzaju medytacji eschatologicznej, pozostają w szlafrokach.

Przypomnijmy antropologię przestrzeni Halla (patrz cz.1).

Są w sypialni i w szlafrokach. Jest noc. Jaką aktywność można przejawiać, przebywając w nocy, w sypialni? Albo się śpi, śniąc, albo …

No właśnie. A jeszcze później, ta dziwna wizyta przyjaciela - Gunkla. Przyjmują go również w sypialni. Ciągle w szlafrokach. A pani domu, zwykle chyba bardziej uważa na swój wygląd, nawet w nocy? Czy przyjmując nawet najbliższego przyjaciela, przyjmuje się go w sypialni? Czy to „nowoczesna” degrengolada obyczajów izraelskich mieszczan?

Ta jedność miejsca i akcji – sypialnia, czy raczej – Sypialnia? Czy to tylko pusta, awangardowa  sztuczka scenograficzna, oszczędności budżetowe, czy też może jakiś zaszyfrowany komunikat?

Uff. Czy awangardowa sztuka naprawdę musi przypominać rebus? To nawet ciekawe, takie rozszyfrowywanie, ale czy mam szansę dociec prawdy?

Muszę ryzykować. Ta zaaranżowana sypialniana sytuacja, to coś w rodzaju psychodramy, wypranej z obyczajowych realiów. To dramatyczna medytacja, jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało.

Sypialniane realia mają nam pomóc skoncentrować się na sprawach „nie z tego świata”, zaaranżować sytuację szczerej rozmowy. 
W normalnym życiu,  potrzebna do tego jest noc (jest – to raz!), nastrój frustracji, porażki (jest – to już dwa - blisko!).
Hmm... Jeszcze coś …dużo alkoholu (nie ma, nie będziemy powtarzać wynalazków innych dramaturgów) …trzeba substytutu, … może szaleńczego buntu w sypialni, w bieliźnie? Mamy. Tak mi wyszło.

** Everyman bez swojej historii

Ale jak prowadzić rozmowę, nie opierając się na realiach własnego życia? Tego typu refleksje, naturalną koleją rzeczy, są zakorzenione w historii bohaterów. I nie tylko. Na ich formacji duchowej, wyznawanych wartościach, „przejściach”, jakie były ich udziałem. To mogłoby być pasjonujące. Medytacja moralna i eschatologiczna na przykładzie.

Niestety. Niewiele się dowiadujemy. Jeden leczący doktor. Ostatnia nadzieja. Dzieci, które już dorosły. Nic szczególnego. Zdradza ich tylko, a właściwie Jonę bardziej niż Lewiwę – żonę jego, przedmiot tęsknoty, udręki, powód buntu.

Mąż czuje zbliżającą się śmierć. I nie – chce. Nie! Dosyć!!! Bunt.
Główny powód tego nie – chcenia: „Nie wszystkiego zaznałem”, „Coś mnie ominęło”. „Moja egzystencja była taka zwyczajna, nijaka”, „To nie do zniesienia”. Pozostaje ostatnia nadzieja, zrobić coś, zanim nie jest za późno. 

Ten motyw zdradza Jonę, jako człowieka tej epoki. Epoki „samorealizacji”. Jeśli nie czegoś gorszego. Epoki „wiecznej zabawy w wykwitnych dekoracjach”. „Tak, jak na to zasługuję”.

Ale Lewiwę też. Ją zdradza nie bunt, tylko sposób perswadowania go. Ona tylko dlatego się nie buntuje, bo pogodziła się z sytuacją. W gruncie rzeczy zgadza się z oceną Jony.

Nie mówi – 
nie masz racji, że się buntujesz, nie dostrzegasz sensu? Błąd. Sens jest. Tylko nie potrafisz go dostrzec. Szukasz sensu? Nie znajdziesz go. To on (a właściwie On - przyp.KR ) może ciebie znaleźć. Tylko musisz mu (Mu) na to pozwolić.
Mówi znanym tekstem ludzi małodusznych: 
„To nic nie da. Będziesz miał jeszcze gorzej. Ja jestem twoją mniej złą alternatywą. Bla bla bla.”.
Wokół „buntowniczego planu” Męża, analizy jego konsekwencji, szukania argumentów za i przeciw osnuta jest „intryga” sztuki.


** Odsłanianie sensu w udręce. Prostaczek z parasolem

Sens „dorobku” pary Małżonków ukazuje, na swój sposób, przyjaciel obojga – Gunkel. To kluczowa postać.
Zjawienie się przyjaciela jest cokolwiek tajemnicze, wyjaśnienia jego powodu nieco podejrzane. No i ta zmiana wirtualnej scenografii.
Z pojawieniem się Gunkla, niby prestigitatora z parasolem, przez zamknięte drzwi, światła wielkiego miasta zmieniają się w niebo gwiaździste. Czytelna aluzja do sławnego wersu Kanta. 
Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”.
Kontekst tego świata kończy się. Zaczyna się kontekst inny. 
Gunkela sposób „szukania sensu” jest zanurzony właściwie w tej samej aksjologii. No ba. Ależ to jest (jedyny?) sposób nawiązania porozumienia. 
Do Murzynów – po Murzyńsku”.
Ale nie wyklucza innej. To ciekawe - promować jedną aksjologię w przebraniu innej. „Samorealizacja” maską dla niezgrabnej apoteozy Miłości?

Wypowiedzi Gunkla ślizgają się po powierzchni, ale we właściwych miejscach, daleko od mielizn. Ta bezczelna wymówka, że nie dostaje gorącej herbaty, właśnie z powodu jej bezczelności, jest uderzającym paradoksem. Nieproszony gość, który nie tyle sprytnie, co bardzo a propos, daje przykłady ważnych, pozornie standardowych odruchów?

Powściągliwość autora w obliczu Ostateczności, który zamiast epatować wielkimi słowami woli zostawiać delikatne tropy?

Zastanawiająca jest również zdziwiona, wręcz niechętna, reakcja państwa Jonów.
O czym on mówi?
Ta reakcja od razu mnie uderza. To jest reakcja kogoś, kto słyszy rzeczy niesłychane, do których nigdy „nie miał głowy”.

A jak dokonano afirmacji życia państwa Jonów? Ujawniając zazdrość samotnego Gunkela. Jego skłonność do podstarzałej i nieatrakcyjnej już dla starego Jony – Leliwy. To zmienia perspektywę niedoszłego buntownika.
Przysługa przyjaciela? Zwykły przypadek ujawnionej, nocą, bo noc sprzyja otwarciu się, erotomanii? Zrządzenie opatrzności?

Widz zaś ciągle patrzy nieufnie i myśli: „Obcy”, czy „swój”? „Swój” czy „Obcy”?
Co za czasy! A może to zwykła starcza paranoja?

Minęło ćwierć wieku od napisania sztuki. Może nie jest arcydziełem. Ale wytrzymała próbę czasu. Klasyka dramatu (bez)sensu istnienia.

Jeśli dobrze odczytałem tę filozoficzną symbolikę scenografii, nawet jeśli to tylko pomysł inscenizatorów, to pocieszające, że sztuka została zagrana, jako „manifest moralnego niepokoju”. 

Żeglujemy od świata - poza świat – w kierunku tych gwiazd? Wizja tego przejścia jest mroczna, jest ostatecznym, nie - chcianym kresem.

Czy Jona (Gajos) zdołał rozwiązać swój problem? Nie wiem. Nie wiem nawet, czy autor sztuki wiedział, jak mu pomóc. Ale, trzeba przyznać, uczciwie go opisał.

Chociaż to, jak go opisał, jest mniej pocieszające.
Jaki jest świat Jony, który się jawi na podstawie tej, jeszcze jednej, rozgrywki małżeńskiej a la Edward Albee (Kto się boi Wirginii Woolf), albo Françoise Sagan (Zamek w Szwecji)
Zresztą rozgrywki nie sięgającej poziomu tamtych. Zwłaszcza arcydzieła dialogu - małżeńskiej, uzdrawiającej wiwisekcji - w kreacji Albee’ego.

W ujęciu Henocha Lewina jest oszczędnie, czy ubogo? 
Jest ... inaczej. Zamiast akcentu na konflikt i między-małżeńskie pretensje, akcent na sens życia lub jego brak. Może kiedyś sensu nie podważano?

A więc, jaki jest, ten świat Jony? 
Ojojoj!
Taki (trochę) wzbudzający obrzydzenie, że za bardzo zwyczajny i już się przejadł. Obiecujący, a właściwie łudzący, że zaraz się to uczucie skończy i zacznie się wspaniała uczta. Ale musisz być zawsze przygotowany, przyzwyczajony, że to uczucie obrzydzenia znów wróci! Póki co jednak wciąż budzisz się z krzykiem i widzisz, że masz jeszcze mniej czasu na oczekiwanie.

Czy Jona wie, że uczta (ciągle nie ta, ale kto to wie, kiedy się zaczyna, skoro się trafia, trzeba próbować!), gdy nadchodzi, wymaga umiejętności wywoływania wymiotów? Bo nie można jeść bez przerwy. A świecka uczta na tym polega. Jeść bez przerwy. Drażnić zakończenia nerwów smakowych i innych. Drażnienie. Łechtanie. No i co jakiś czas trzeba iść do ogrodu, gdzie stoją takie duże wazony czy misy. Nie wiem. Nigdy nie byłem na uczcie u Nerona. Ale pamiętam, że szczury, gdy im badacze umożliwili drażnienie bez ograniczeń ośrodka rozkoszy, załechtywały się na śmierć.

Obawiam się, że Jona nie zdaje sobie z tego sprawy. No i nie dotarł eksperymentalnie, na szczęście, do takiego punktu. 

** Błogosławiona udręka życia.

Jona nie ma tak dobrze, jak szczury. Ani tak dobrze, jak Rzymianie na chwilę przed upadkiem ich Imperium (pod warunkiem, że nie podpadli Neronowi, czy innemu Kaliguli). Nie ma swobodnego dostępu do łechtania. Istnieją pewne ograniczenia. Musi żyć tym nijakim życiem, trwać, z poczucia starodawnej przyzwoitości, przy ciągle tej samej, starej już żonie. Nie ma siły się buntować.

Chyba, że teraz. Teraz, albo nigdy!

Tak, smutny los Jony, smutny los praktycznej i bardziej pogodzonej z losem Lewiwy. Smutny los zazdroszczącego im tego, co mają a nie doceniają, bo się przejadło, Gunkela.

Współczujemy. Ale – nie oni jedni. I nie są bynajmniej pierwsi.
Pamiętacie straszny los Felicjana Dulskiego i jego żony? Tego filistra, który kiedyś nie był filistrem (Wajda w Z biegiem lat, z biegiem dni genialnie odtworzył los tego Wielkiego Nieznanego polskiej literatury i dramaturgii, protoplasty wszystkich współczesnych Miauczyńskich) – ale filistrem został, poddał się i skupił na tym, żeby sobie pożyć. Życiem filistra.

Felicjan żył jeszcze w świecie, który oferował Zasady, Sens i Cel. Wymagał jednak męstwa, wytrwałości i roztropności. Ponieważ mu nie dostawało żadnej z tych cnót, przegrał. Walczył, ale przegrał. Wiedział, że przegrał już na długo przed śmiercią. Umarł pogodzony, może nawet z ulgą. Sens był w tej walce. W zasadach, których przestrzegał, nawet, jako przegrany. A Cel? Czy zwątpił w niego?

A gdyby tak potraktować tę symboliczną, na poły somnambuliczną scenę w sypialni, pod rozgwieżdżonym, plazmowym niebem, jak odtworzenie ostatniej rozmowy państwa Dulskich? Tej, której nigdy nie było?
Oj była, musiała być i po niej dopiero Dulski zamilkł!

Szok pani Anieli, gdyby została nocą wyrzucona z łóżka, byłby większy, byłby dopiero kolosalny! I może by przeważył szalę. Zawiniła kindersztuba Felicjana. Albo brak ikry. Wszystko jedno. A  Dulski, buntując się, czy miałby te same powody? Wątpię.

Dulski, mały filister, przegrany, jak Jona. Ale, proszę wybaczyć, o wiele sympatyczniejszy. Na pewno nie mówiłby, że „coś go ominęło”. Mówiłby, że chciałby mieć wreszcie jakiś głos w sprawach, które źle się teraz toczą w jego domu. Że jest mężczyzną. Namawiałby swoją żonę, żeby nie próbowała nieudolnie pełnić jego roli, bo to źle się skończy. To już jednak inna historia.

Nasi bohaterowie, Jona i Leliwa, pozbawieni poczucia sensu swego istnienia, a nieuchronnie tęskniący właśnie do niego, mogą się tylko zdobywać, od czasu do czasu, na bezsensowny bunt. Wyrazić swoje rozpaczliwe, wbrew nadziei, marzenie. Wołają o kogoś, kto im ten sens odda.

Nie powiem kogo. Nie spalę zręcznej pointy. Jestem recenzentem lojalnym. Musicie zobaczyć sztukę. Autor trafia w serce, bo potrafił znaleźć formułę, która łączy współczesnych we wspólnotę tęsknoty. 
Jest zaszyfrowany komunikat. Każdy go sobie rozszyfrowuje, tak, jak tam potrafi. Coś w rodzaju apelu – metafory. Trzeba mieć - albo elementarne wyczucie poezji, albo ..modlitwy.

Nieco deprymujące jest jednak, że wirtualny "chór grecki" właśnie w finale powraca do kontekstu "tego świata" i znów rozbłyska światłami wielkiego miasta. 
Wielkie miasto. Wieki Szpan. Wielki obciach.
Starzy, zagubieni z wielkich miast
Czy to tylko moja gorzka ironia? Czy też to ... zawoalowana pointa? 

W PRLu, artyści, walcząc z cenzurą, posługiwali się aluzją. Plazmowa aluzja? Chyba to nie jest jeszcze ten przypadek. Ale kto wie. Jesteśmy już blisko. Niedługo aluzje będą ukryte nawet przed niektórymi, nie budzącymi zaufania, członkami trupy teatralnej ...
Walka Postu z karnawałem się nasila. Ale bądźmy poważni. Kończmy.

Bardziej prawdopodobny wariant - "mały realizm" rozwiązania problemu? 
"Wróć na ziemię"? 
Uff. Próżne nadzieje na taki realizm. Ale to "tylko moja opinia". 
W takim wypadku mamy za to poważny niepokój o interpretację "gwiaździstego nieba". 
Bujanie w obłokach???
Czyli przyznanie racji Leliwie z jej nieco przyciasnym pragmatyzmem?

*** Pytania bez odpowiedzi

Komunikat - metafora. Sens w nim zaszyfrowany (czy mimowolnie wyrażony?) przez Hanocha Levina jest zadziwiająco bliski Odwiecznej Prawdzie. Bohaterowie (zwłaszcza pesymista - Jona), przy wielkiej do niego tęsknocie, chyba nie potrafią uwierzyć w jego istnienie.
A w to właśnie wierzyli bohaterowie dawnych epok. I w jego (Jego) imię ginęli albo żyli szczęśliwi.

Bohaterowie nowożytni, pozbawieni tej wiary, odczuwali, odczuwają nadal i, jak sądzę, zawsze będą odczuwać tę dojmująca tęsknotę.

Moim ulubionym jej wyrazicielem jest pewien bohater Gogola, Piotr Iwanowicz Bobczyński.

Niekłamany tragizm, dotarcie do dna, które najwidoczniej wyzwalało się owacją publiczności w Narodowym.

Bo dopóki ta tęsknota dręczy, nie wszystko jest stracone. Tęsknota, która żywi nadzieję. Wbrew beznadziei. 

Błogosławiona udręka życia.
--------------------------------------------

Udręka Życia: Hanoch Levin (Izrael)
Autor przekładu: Agnieszka Olek

reżyseria: Jan Englert 

Obsada:
Jerzy Gajos            – Jona - mąż
Anna Seniuk          – Lewiwa - żona
Włodzimierz Press - Gunkel - przyjaciel

scenografia 
Barbara Hanicka

muzyka
Stanisław Radwan

światło 
Wojciech Puś

animacja artystyczna
Michał Jankowski

4 komentarze:

  1. Recenzja...brawurowa, porywająca, analizujesz spektakl sensownie, wnikliwie, erudycyjnie, sporo w Twoim eseju, KONTEKSTU, sporego sztafażu odniesień kulturowych, literackich, etc- brakuje mi trochę.Ciebie, Twoich refleksji. I nie tyle na tematy ontologiczno- eschatologiczne, co np. o tym,, dlaczego i kiedy związki dwojga ludzi tracą sens, nie spełniają roli, która powinny: najprostszych funkcji: wspierania się, przyjaźni, czemu małżonkowie nie niosą sobie pociechy, pomocy w rozumieniu świata. Czemu w obliczu starości, śmierci zostajemy tacy samotni? Czego brakuje? W końcówce eseju znajduję wprawdzie sugestię odpowiedzi, a może nie wszystkie sensy odczytałam właściwie?. Co możliwie, bo styl Twój wielce esencjonalny:)
    Sztuki , niestety, nie mam możliwości zobaczyć, ale sobie tu i ówdzie doczytam, bom nią wielce ( dzięki Tobie) zainteresowana.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Elfi:
    "Recenzja...brawurowa,... "
    Dzięki za aż tak miłe słowa. Dawno nie otrzymałem takich komplementów. A przymiotnika "brawurowy" - chyba nigdy.

    Dziękuję!

    Ale to był zapewne wstęp na osłodę :)

    Co do życzeń:
    To dość zaskakujące sformułowanie:
    "brakuje mi trochę.Ciebie, Twoich refleksji."
    Mnie się akurat wydawało, że "mnie" jest za dużo...

    Nie jestem fachowym recenzentem. Nie przebrnąłem, mimo wielu prób, przez sito moderatorów Filmwebu. I nie wszystko można tłumaczyć moją "niepoprawnością ideową". Mam raczej nieczyste sumienie.

    Nawet ja odczuwam, że moje recenzje są "zbyt" subiektywne.
    Właśnie - są osobistymi refleksjami z niedostatecznym, nieczytelnym uzasadnieniem tez.

    Czy i tu - nie jest raczej tak, a nie tak, jak sugerujesz?

    Twoje pytania dodatkowe, Droga Elfi, są fundamentalne i inspirujące, ale chyba wybiegają poza materię sztuki, tak, jak ją postrzegam.

    "dlaczego i kiedy związki dwojga ludzi tracą sens, nie spełniają roli, którą powinny..."
    Ta sztuka nie tylko nie daje odpowiedzi na takie pytanie, ale nawet nie dostarcza materiału do rekonstrukcji tego.

    Po prostu za mało "mięsa". Za dużo rozważań ogólnych.
    Za dużo filozofii, za mało dramaturgii.
    Temu przekonaniu zresztą dałem wyraz w tekście. Odpowiedź więc by musiała być albo traktatem moralnym, albo ogólną, domorosłą spekulacją recenzenta. Starałem się trzymać swoje przekonania na wodzy i trochę uciekałem w aluzje. Czy to widoczne? Jeśli tak – to dobrze – tak miało być.

    cdn.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Elfi

    Zainspirowałaś mnie natomiast do następujących uwag ogólnych co do sztuki:
    Dostrzegam ogólną niemoc twórczą niektórych współczesnych pisarzy i to nie od dzisiaj.
    Nie umieją konstruować postaci. Za dużo oglądają filmów, za mało rozmawiają z przyjaciółmi i wrogami. SŁOWO jest lekceważone. Obrazki je zabijają. Również w dramacie.
    Wychodzą skecze.

    Ta sztuka jednak zgrabnie unika tych trudności, starając się dać coś w rodzaju sytuacyjnego "snapshot’u". Migawka wyrwana z kontekstu, jakbyśmy stali się nagle przypadkowymi świadkami jakiejś sceny u nieznajomych. Resztę musimy sobie dośpiewać.

    To jest zręczne - a nawet sprytne zagranie, bo uwalnia autora od żmudnego budowania sytuacji i postaci, Wywikłuje go z "realiów" i pozwala szybko "odfrunąć" do gwiazd.

    Ale ja nie jestem entuzjastą takiego konstruowania dramatu. To nie jest już wprawdzie "skecz", ale taka dramatyzowana publicystyka filozoficzna z elementami medytacji poetyckiej.

    Kiedyś byłem w Sopocie na sztuce „Charlie bokserem”. Dwa akty. Jeden zbudowany na tradycyjnym, z wielkim pietyzmem i talentem, mimicznym zrekonstruowaniu prostej sceny Chaplina, zmuszonego do stanięcia do walki na ringu.

    Majstersztyk. Patrzyłem, jak urzeczony i śmiałem się jak dziecko. Uczta teatralna.
    Brawurowo odegrana. Potrafią ci aktorzy, jak mają materiał i myśl!

    Drugi akt – jakieś mętne filozofowanie. Przysypiałem.

    Całość miała przesłanie o niemożności porozumienia z bohaterami dawnych czasów. Przesłanie – sensowne. Wykonanie – beznadziejne.
    Ale może tak miało być? :)

    Mięsiste, jednoznaczne postaci przedwojennej sztuki filmowej, dopiero raczkującej przecież. I jakieś mimozy snujące się z reklamówkami zakupów po muzeach. Z całym sztafażem środków audiowizualnych. Bezskutecznie!
    Nuda i nawet nie rozpacz. Senność.

    Tutaj przynajmniej było „trochę” interesująco. W końcu sztuka „eksportowa”!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie, sztuka niedostępna na stronach TVP.
    Ach ta "polska" niezgułowata bezduszność!
    Ani za 5 zł. Ani spiratować. Pies ogrodnika.
    Mam nagrane. Ale trzeba mieć odtwarzacz z pendrive'a określonego typu.
    Coś okropnego.
    "Głowy myślą". Ale nie o ludziach, tylko o czubku swojego nosa.

    Szkoda, że nie mogłaś w poniedziałek :)

    OdpowiedzUsuń