Czyli między jasełkami a balangą
Panel o postmodernizmie
Laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki Niels Bohr mawiał, że nie ma nic bardziej praktycznego, niż dobra teoria.
A ja właśnie miałem okazję przysłuchiwać się dyskusji teoretycznej o postmodernizmie.
I nawet pierwsze sprawozdanie opublikowałem. Na forum Kwartalnika „Humanistyka”.
Może będą jeszcze następne. Inni dyskutanci niech się już boją, co uczynię z ich wypowiedziami.
Już nie napiszę o postmodernizmie: „Cokolwiek to znaczy”. Mam teraz porządną informację: Co do genezy, analogii do innych systemów ideowych, stanów ducha związanych z nim.
Co do cech immanentnych i cech drugorzędnych. Ojcowskich i macierzystych systemów ideologicznych.
Długich i wyczerpujących list charakterystyk. Ojców założycieli. Demaskatorów i diagnostów. Autorów najkrótszych formuł.
Taki dar otrzymałem. Ni z tego ni z owego na dwa tysiące dwunastego. Około Nowego Roku.
Już mi się przydarzały takie dary. Ale pierwszy raz zdobyłem się na opracowanie dyskusji i wtrącenie swoich, niezbyt mądrych uwag.
Dziękuję! Dziękuję, Włóczęgo, Ewagriuszu i Elfi.
No i innym komentatorom. Którzy też brali udział w części bardziej praktycznej.
No właśnie. Praktyka. Dobra teoria jest praktyczna, ale mnie, jak to inżyniera, zaraz korci, jak by tu ją zastosować.
No i… wyobraźcie sobie uzyskałem jeszcze jeden dar. Okaz.
Ale po kolei. Cierpliwości. Tu nie McDonald’s, tu trzeba poczekać. Danie na zamówienie. 20 minut. O czym to ja…
Aha, okaz.
Prawie 3 lata temu byłem na filmie „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Potem przeczytałem notkę - recenzję na pewnym portalu filmowym.
Ani portalowi ani recenzentowi nie zamierzam robić teraz reklamy. Dlatego - celowo – nie będzie żadnych linków. Tym bardziej, że właśnie ów recenzent będzie bohaterem tego tekstu. A nie chcę stawiać go pod pręgierzem. Nie chodzi o niego, ale o pewne zjawisko, które on, w sposób wręcz podręcznikowy, sobą uosabia.
Recenzja budziła mój sprzeciw i ten sprzeciw wyraziłem, odnosząc się merytorycznie do notki, liczącej 3 tys. znaków we wpisie czterokrotnie dłuższym.
Takie są prawa polemiki. Żeby rozprawić się z krótką bzdurą lub kalumnią, trzeba więcej tekstu, niż sama bzdura.
Podobnie, żeby wyciągnąć ciężarówkę z dołu - potrzeba trzydziestotonowego dźwigu. Żeby ją tam wtrącić, nie trzeba nic. Co najwyżej zapomnieć zaciągnąć hamulec.
Tak. Hamulec. Ale teraz przecież jest wielką wartością, nie mieć żadnych hamulców.
Z recenzji zacytuję kilka charakterystycznych zdań. Na jedno, trzy lata temu, nie zwróciłem uwagi. Nie pamiętam dlaczego. Było bowiem chyba najbardziej haniebnym zdaniem z tej notki. Może chciałem rozpaczliwie nie zauważyć moralnego poziomu recenzenta, nie palić mostów dialogu z nim?
Ale nie uprzedzajmy wypadków. Oto ów akapit:
„Resztki energii wysysa z filmu fuszerka realizatorów – tempo jest bowiem ślamazarne, a napięcie znikome. Aby podkręcić akcję, na ulice zostają wysłane czołgi i zomowcy z gumowymi pałami. Aż boję się pomyśleć, jakich gadżetów używają w sypialni członkowie ekipy filmowej, skoro tyle uwagi poświęcają narodowemu cierpieniu we wszystkich możliwych wydaniach”
Czy to zdanie wymaga komentarza? Wydaje się, że ono mówi samo za siebie. Wydaje się. Ale ja mam już doświadczenie.
Spodziewam się „spokojnych” reakcji. „O co się rozchodzi? Taki żarcik.”
Na wszelki wypadek skomentuję. Kto wie, o co chodzi, może opuścić ten fragment.
W recenzji filmu o męczenniku, nawet „likwidatorskiej”, przyjmijmy na chwilę, że faktycznie film marny, (a moim zdaniem bardzo dobry, jeśli nie wybitny), otóż w takiej recenzji, pan recenzent ma perwersyjne skojarzenia. Przypomina mi przysłowiowego szeregowego, któremu wszystko się kojarzy z d… Maryni.
Dzisiaj to takie modne… Patriotycznie nastawionym, powiedzmy, że zbyt egzaltowanym, niech im będzie, tym czujnym krytykom, a więc, powiedzmy, zbyt egzaltowanym poetom zarzuca się nekrofilię. Zupełnie wbrew właściwemu znaczeniu tego słowa. Prawicowi krytycy też się czasem do tego określenia przyłączają. Oni też nie wiedzą, co ono znaczy?
Historycznie prawdziwe i artystycznie uzasadnione dla pokazania ducha czasu, w którym żył ks. Jerzy, uliczne realia nasz recenzent kojarzy z seksualnymi zboczeniami realizatorów. Taki niewinny żarcik.
Rok przed Katastrofą Smoleńską – mamy wynalazcę tej poetyki. Jeszcze bez słowa - klucza. Szybko pisał, szybko kojarzył. Brak hamulców moralnych. Brak zwykłej, ludzkiej przyzwoitości.
Koniec komentarza.
Notka utrzymana w tym „szampańskim” nastroju jest ciągle oficjalnym stanowiskiem owego portalu.
Jednak, jakby nie była wredna i głupia, miała ta pożal się Boże recenzja jedną cechę, która ją broniła przed ostatecznym wyrokiem: Do kosza! To był niezależny pogląd wyrażony w nieskrępowany sposób o istniejącym produkcie filmowym. Takie miał zdanie pół anonimowy recenzent. Podpisujący się głupawym nickiem.
Mieliśmy do czynienia z sytuacją, w pewnym sensie tradycyjną: Ktoś nakręcił film. Ktoś wyraził opinię. Ja wyraziłem opinię o opinii.
Co w tej sytuacji jest nietradycyjne? Każdy miał to opublikowane tam, gdzie na to zasługiwał.
Debata przez Rów Mariański.
Trzeba jednak trafu, że z okazji zbilżającego się Nowego Roku ów portal wysłał mi list. Podpisany przez naszego recenzenta. W tzw. międzyczasie zrobił on na tym portalu karierę i przemienił się z półanonimowego, wojewódzkiego pistoleta w oficjalnego przedstawiciela firmy, mającego nie tylko swoje imię i nazwisko, ale nawet fotkę.
Portal popiera młodych, niedouczonych, z wielkich, zatłoczonych miast i wyludnionych wsi, którzy mają szybkie pióro i właściwe skojarzenia. List krótki i jak zwykle, błyskotliwy. 864 znaki. Facet ciągle robi postępy.
I co ma mi do zaproponowania ów portal w osobie naszego recenzenta?
Zacytujmy kawałek. I skomentujmy. Teraz komentarz będzie konieczny.
„Wielkimi krokami zbliża się osławiony 2012 rok. …. (bla bla bla)….. w glorii chwały powróci Obcy, którego po ponad 30 latach znów spuści ze smyczy sam Ridley Scott. Hobbit wyruszy w "Niezwykłą podróż", a Jamesowi Bondowi niebo spadnie na głowę ("Skyfall"). Nie wspominając już o tym, że Andrzej Wajda przyrządzi nam "Wałęsę" w bogoojczyźnianym sosie własnym (podkreślenie moje). …(bla, bla bla…)… Czego Wam i sobie życzę.”
Recenzent pisze w znajomym tonie. Prawda? Czy okaże się przewidujący?
Ja bym nawet się przychylał do tego przewidywania, oczywiście z zupełnie innych pozycji.
Bądźmy spokojni. Nawet, jeśli Mistrz nakręci gniota, nasz nonkonformista nie odważy się na takie ryzykowne skojarzenia. Ale to nie (non)konformizm docenionego przez portal młodego talentu jest tu istotny.
Mamy nową sytuację: Pisze on o tematyce nieistniejącego jeszcze filmu: „Bogoojczyźniany sos własny”.
Zatrzymajmy się na chwilę nad tym zwrotem. Autor zdradza tu wyraźny absmak w stosunku do tematyki patriotycznej.
Bo przecież nie wiemy do końca, czy Wajda nie nakręci jednak „kolejnego arcydzieła”.
Każdego innego reżysera, Hoffmana, Zanussiego czy horribile dictu, Wieczyńskiego można by podejrzewać o przyrządzanie bogoojczyźnianego sosu, ale Wajdę?
Albo pan recenzent, teraz już oficjalny, nie zna historii kina i dorobku Mistrza, co wykluczam, albo…
Albo nasz bohater wyraża po prostu, z góry, swój negatywny stosunek do każdego filmu o tematyce patriotycznej. W którym znajdzie się najsłabsza choćby afirmacja polskości, ofiary, walki o wolność...
Bingo! Oto okaz postmodernisty!
Proszę sobie oglądać, na razie wstęp wolny, w ramach promocji. Jedyny koszt: musicie dalej słuchać mojego marudzenia.
Zawsze marzyłem, żeby zostać przewodnikiem po ZOO.
Proszę o uwagę, Drodzy Zwiedzający!
Opis postmodernizmu w dyskusji moich gości doprowadził do pewnego konsensu:
Określono go (również), jako stan umysłu człowieka, który utracił wiarę w Boga, tę starą, tradycyjną wiarę Ojców, w szczególności, Ojców – Wolnych Polaków, którzy walczyli za Boga, Honor i Ojczyznę i ginęli z Jego imieniem na ustach. I zachowali nadzieję na spotkanie Go. Zachowali honor. Ale utracili Ojczyznę.
A później utracił on, ten biedny człowiek, wiarę drugi raz: wiarę w świetlaną przyszłość, jako realizację lewicowych idei, które okazały się okupionymi strasznymi ofiarami obłąkańczymi marksowskimi mirażami. Mirażami nie na pustyni lecz w wielkim obozie koncentracyjnym, pełnym zbrodni, kłamstwa i upodlenia.
Ci, co się nie nawrócili na Starą Wiarę błądzą teraz po manowcach postmodernizmu.
Och, jak świetnie się mają w tym błądzeniu!
Och, jak im współczuję!
Objęli rząd dusz nad innymi rozczarowanymi i zepchnęli tych „nawróconych” na margines.
Albo raczej dali objąć rząd dusz tym, co zawsze w historii byli ochotnikami: ludzi gotowych na wszystko, zdolnych, inteligentnych, odważnych, bezwzględnych. Bo żądnych władzy i płynących z tego profitów: pieniędzy i rozrywki.
Rozrywka. Balanga.
To jest wspólny mianownik wszystkich błąkających się bez celu, owiec bez pasterza.
Zagłuszyć strach przed jutrem, przed rozpaczą, przed brakiem nadziei, miłości.
Trzymać się, nie jestem byle śmieciem, jakich widzę na mieście!
Zdyscyplinowana praca ponad siły. Zdyscyplinowana na tyle, żeby się utrzymać w głównym nurcie. Żadnych eksperymentów! Żadnych niepewnych inwestycji. Maksimum 3 tys znaków. Skojarzenia modne i niezbyt głębokie. Bo głębia to już ryzyko samo w sobie.
Szybka kariera.
Zasady? Pewnie. Tak bezpieczniej. Ale bez przesady.
Ryzyko? Tylko ściśle skalkulowane. Każde inne – to zbrodnicza fanfaronada.
Ale potem: balanga!
Używki miękkie lub twarde, najlepiej dozwolone, ale jak nie, to trudno, trzeba coś mieć z życia. Łatwe kobiety (lub mężczyźni, zróbmy tu ukłon w stronę parytetów), głośna muzyka. Żadnych zobowiązań. Bo kariera.
I tak w kółko. Week. Łyk-end. Week. Łyk-end.
Bóg, Honor, Ojczyzna – to przebrzmiałe, śmieszne, nikomu niepotrzebne bredzenie.
Opowieści o Wolnych Polakach? Zbutwiałe, nieczytelne księgi.
Filmy o patriotach, o świętych, o męczennikach „sprawy”? Obciachowe jasełka. Nawet na wagary nie warto iść, żeby je zobaczyć.
Rozrywka! Obcy, Niebo na głowę, w ostateczności Hobbit. Ale żadnych sosów!
Oj, oj, oj.
Ale się rozpędziłem. Skąd mi to???
A wy? Jeszcze jesteście, czy już machnęliście ręką i poszliście sobie?
Dla tych, co zostali, bonus. Rozdaję duże długopisy z napisem BALANGA.
A propos.
Postmodernizm to zbyt szacowne określenie. Postmoderniści mogą być nawet z niego dumni.
A ja bym nie dawał im nawet takiej satysfakcji. Zawziąłem się.
Proponuję inne terminy. Mniej neutralne a bardziej wyjaśniające istotę rzeczy. Nie spodobają się, to proszę zaproponować lepszy. Urządzam konkurs.
Imprezjonizm vel Imprezonizm. To – kierunek filozoficzny. Wyznawcy: imprezoniści.
Balangolizm (zupełnie, jak mongolizm) to stan ducha.
Linki do wypowiedzi Panelu o postmodernizmie:
Włóczęga:
DUCH CZASU, CZYLI O POSTMODERNIZMIE RAZ JESZCZE
Ciekawe rozważanie o naszym bohaterze, czyli imprezjonizmie, na gruncie Królowej Nauk: Teologii.
Muszę przemyśleć. Będę dyskutował. Zapraszam do dyskusji.
Chcący:
MUZYKA REWOLUCJI OBYCZAJOWEJ LAT 60
Kultura lat sześćdziesiątych. Znów może się pokłócę. Ale na razie posiedzę cicho.
Niniejszy tekst ukazał się pierwotnie na portalu Fronda. Wisiał dwa dni na komentarzu dnia oraz pewien czas, jako wizytówka blogowiska, na pierwszym miejscu, na głównej stronie Frondy.
Przepraszam, że się tak przechwalam.
Że postmodernizm to określenie zbyt szacowne - zgoda, choć to ten nurt myślowy stanowi tu chyba korzeń problemu. "Imprezjonizm" i "balangolizm" - celniejsze, choć wg mnie zbyt ludyczne, kładące nacisk na zabawę, bardzo cyniczną i wręcz chamską, ale jednak zabawę. Moim zdaniem sprawa sięga głębiej i jest bardziej mroczna, niebezpieczna.
OdpowiedzUsuńW pierwszej kolejności zdumiewa obłuda "imprezjonistów" w sprawie dla nich kanonicznej, a mianowicie w kwestii "poprawności politycznej". Niektórzy z nich z wielką gorliwością tropią przejawy "mowy nienawiści", mające ubliżać homoseksualistom, Żydom, czarnoskórym itp. Jednak jeśli chodzi o zwolenników PiS, osoby manifestujące swój patriotyzm, czy w ogóle środowiska z jakichś względów "imprezjonistom" niemiłe "poprawność polityczna" nagle jakby znikała. Jej obrońcy nie dość, że nie protestują przeciwko obrażaniu wyżej wymienionych, to jeszcze sami obrażają. Jednocześnie co elokwentniejsi przedstawiciele "imprezjonistów" lubią powtarzać przypisywaną Wolterowi sentencję, wg której "choćbym nie zgadzał się z twoimi poglądami, chętnie oddam życie, byś mógł je głosić". Drodzy Państwo, po co od razu życie? Na początek wystarczy nieco elementarnej kultury.
Nawiązując do cytowanej przez Ciebie recenzji warto jednak zapytać, czy to tylko kwestia złego wychowania, obłudy i głupoty? Otóż wydaje mi się, że nie. Co sprawia, że jedni ludzie wyszydzają i wyśmiewają cierpienie i dramaty życiowe innych? Przecież są to (a przynajmniej mogą być) sprawy wspólne wszystkim, także im? Czy brak im fundamentalnej wyobraźni, wrażliwości, empatii, rozumu? Myślę, że działa tu mechanizm, dzięki któremu dało się kiedyś wmówić milionom Niemców, że są "nadludźmi", a Słowianie, Żydzi, Cyganie itp. "podludźmi". Podobnie było w Ruandzie - miliony Hutu uwierzyły, że ich sąsiedzi Tutsi to nie ludzie, ale "karaluchy".
Podsumowując - sądzę, że mamy dziś do czynienia z pewną formą rasizmu. To taki rasizm elegancki, w białych rękawiczkach, nazwałbym go kulturowym albo egzystencjalnym. Rzadko ucieka się do przemocy fizycznej. Woli przemoc symboliczną i dominację finansową, co widać szczególnie na rynku mediów. Po przejęciu "Rzeczypospolitej" przez Hajdarowicza właściwie wszystkie większe gazety (może poza "Gościem Niedzielnym" i "Uważam Rze"), nie licząc radia i tv mówią jednym głosem. Dla "untermenschów" pozostają - również medialno-symboliczne - getta w postaci np. środowiska skupionego wokół Radia Maryja, Gazety Polskiej, czy Frondy. Działa tu - tak piętnowany przez "kulturowych rasistów" - mechanizm "wykluczenia", tyle, że podobnie jak w wypadku "poprawności politycznej" nie budzi to sprzeciwu kulturowych rasistów, a wręcz przeciwnie. Mało tego, czasem odnosi się wrażenie, że są zniecierpliwieni, że np. "imperium" ojca Rydzyka wciąż jeszcze istnieje, a nawet się rozwija. Kolejnym skutkiem owego wykluczania jest rodzenie się na naszych oczach nowego "drugiego obiegu", co opisywał niedawno Ziemkiewicz. To nic innego jak znak powolnej totalitaryzacji naszego życia społecznego i medialnego.
OdpowiedzUsuńSzczerze pisząc trochę się obawiam, czy ta propaganda i praktyka pogardy, wyrażająca się w reklamach typu "Zimny Lech" nie przeobrazi się niedługo w coś gorszego. Czy ci, którzy nie są po stronie "imprezjonistów" nie zostaną w ich oczach odczłowieczeni do tego stopnia, że zrodzi się powszechne milczące przyzwolenie na bardzej radykalną rozprawę z "oszołomstwem".
Oby wszystko, co tu napisałem było tylko przesadą i pomyłką.
Witaj Romeusie, miły Gościu. Lipa bez liści, ale kominek...:)
OdpowiedzUsuńNo tak. Ale ...
To wmówienie słuchaczom i widzom niepełnej (lub prawie zerowej) wartości przeciwnika. Celna uwaga.
Może tylko dodam, że mnie chodzi o wyszukanie cech "immanentnych", "unikalnych".
Bo odczłowieczanie przeciwnika to przecież chwyt ani nowy, ani "immanentny".
Robili to i hitlerowcy i komuniści.
Ale pewne złe refleksy są przecież i u Sienkiewicza.
Walka wymaga agresji. A najlepiej agresję wzbudzić wobec zła odczłowieczonego.
..
Problem polega na tym, że tu się głosi tolerancję i "miłość", jako program wyborczy.
A stosuje rasizm i dyskryminację.
...
Co do rzekomej zbytniej niewinności "ludycznej zabawy", to bym dyskutował.
Być może termin tego nie oddaje, ale pamiętajmy Sodomę i oblegany przez imprezowiczów Dom Lota. Albo też zabawę kompanów Kmicica, do których strach było podejść.
I we mnie taka zabawa, zwłaszcza po wydarzeniach na Krakowskim, budzi grozę.
Te sceny spod Domu Lota mogą się powtórzyć!
To jest zabawa już zbyt niebezpieczna.
To jest zabawa bez hamulców.
Pozdrawiam serdecznie.
No cóż, chyba będę się upierał... :-)
OdpowiedzUsuńKumple Kmicica to były wg mnie proste chłopaki z niejakim przerostem testosteronu (stąd zamiłowanie do bycia rębajłą), w głębi duszy Polacy-katolicy, którzy tylko po wódce zamieniali się w hołotę (na trzeźwo z pewnością się hamowali i nigdy by nie postrzelali szacownych malowideł).
W Sodomie zepsucie stało się stylem życia i "normalnością", która wszelako zaczynała nużyć, stąd ochota "zabawienia się" z kimś przyjezdnym, nieznanym. Nie wiem, czy stał za tym jakiś głębszy rodzaj pogardy, bo ten ma wymiar przed wszystkim duchowy, a mieszkańcami Sodomy kierowała chyba głównie wynaturzona chuć.
Poszukiwanie cech "immanentnych" i "unikatowych" - ciekawa sprawa. I ciekawe, czy Ci się uda. Będę śledził. :-) Ja na razie obstaję przy filozofii "nihil novi sub sole". Zjawisko jest znane, tylko kostiumy się zmieniają. W epoce praw człowieka i demokracji pogarda i rasizm ubierają się u Prady. A to połyskliwy garnitur "poprawności politycznej", a to mocno wycięta, obcisła bluzeczka "tolerancji" i co tam chcesz jeszcze. W efektownym, nowoczesnym i modnym "designie" zarówno łatwiej uczyć pogardy, jak i ją wyznawać i stosować. Tym bardziej, że niemal zewsząd (także z loży "elit") słychać brawa, tudzież pomruki aprobaty i zachęty. Zresztą towarzysząca całemu temu zjawisku atmosfera luzu i "funu" również stanowi wspaniały środek znieczulający sumienie. To jednak pewne novum w stosunku do dotychczasowych form rasizmu, śmiertelnie poważnych, pompatycznych i pełnych "wzniosłych" ideałów ("przestrzeń życiowa", "nowy wspaniały świat", "wyzwolenie z ucisku" itp.). Może więc już na początku trafiłeś w sedno - owa "ludyczność" to cecha unikatowa i immanentna nowoczesnego "kulturowego rasizmu". Popkultura przygotowała grunt - "krew się leje, widz się śmieje", nie tylko w "bondach", ale także z ran filmowego księdza Popiełuszki. I tak trzeba pisać panie i panowie recenzenci! Dowód - błyskotliwa kariera bohatera Twego tekstu na wiadomym, bynajmniej nie niszowym portalu filmowym.
Chyba nie jesteś pewny, czy się upierać :)
OdpowiedzUsuńNihil novi...to już powiedział (po hebrajsku) Josef Ben Akiba (jeśli wierzyć pani Oldze Lipińskiej :))
Ale skoro w szachy do końca świata nie można rozegrać wszystkich partii to i życie jest (co najmniej) równie bogate w swych przejawach.
W tym moja nadzieja :)
Nie wiem, czy garniturki i bluzeczki są kluczem do zrozumienia łatwości popadania w absurdy i sprzeczności współczesnych jedynie (nie)słusznych prądów i mód.
One szybko powszednieją i po pewnym czasie równie dobrze mogłyby być zielonymi mun-durkami :)
Ludyczność naszej (ginącej?) cywilizacji nie jest unikalna ale chyba jest "immanentna".
Sodoma i Gomora jest wręcz podręcznikowym przykładem. Ale to "tylko" Biblia, więc kogo to obchodzi?
Natomiast zarówno historia końca Cesarstwa Rzymskiego i Rosyjskiego, królestwa Francji, jak
i mniejszych upadków: królowej Bony, tureckiego sułtana czy indyjskich maharadżów jest mocną przesłanką, że upadek wiąże się z depresją zagłuszaną zabawą.
...
A i ponura zabawa kompanów Kmicica miała raczej źródło w przedwczesnej(chwilowej?) depresji po rzekomym przeminięciu wspaniałych czasów i niepewności jutra niż nadmiarem hormonu.
...
Bo taka zabawa z szatańskim komponentem może w każdej chwili zrodzić szacowną, tradycyjną zbrodnię.
Natomiast to, co wydaje się unikalne, to zabieg odcinania korzeni. W ramach zabawy, czy debaty, wszystko jedno.
Bo jednak to chyba jest wynalazek "modernistyczny".
Mnie, idiocie, wydawało się, że to minie wraz z upadkiem GIE (gigantyczny internacjonalistyczny eksperyment).
Tymczasem okazało się, że nie. GIE nie minął, został tylko ojcem "sierot", do którego nikt się nie przyznaje, ale jego dzieci chwacko tną dalej korzenie. Z DUMĄ.
Jednak czy "odcinanie korzeni" jest czymś nowym i unikatowym? Uśmiejesz się może, ale czytając to przypomniał mi się - ni stąd, ni zowąd - słynny fragment... encykliki "Pascendi Dominici Gregis" św. Piusa X, kiedy pisze on o podcinaniu korzeni wiary (a więc jednak "modernizm" winien? :-)). Odcinanie się od korzeni, na wesoło czy poważnie, to tak naprawdę duchowy rdzeń wszelkiej Rewolucji. Zarówno politycznej, jak i (przynajmniej na początku bardziej niewinnej) filozoficznej czy artystycznej. Mamy zatem "sytację rewolucyjną", tyle że nieco inaczej się ona przejawia niż drzewiej (upieram się przy "elegancji" - ubranka to tylko metafory podkreślające zjawisko). Duma związana z karczowaniem szeroko pojętej tradycji wiąże mi się także mimo wszystko z pogardą. Boć przecież z dumą i ochoczo wycina się to, co uważamy za bezwartościowe, żałosne, anachroniczne, szkodliwe.
OdpowiedzUsuńCo do kompanów Kmicica to być może jestem zbyt sceptyczny wobec ludzi, być może ich nie doceniam (jak lemingów w pewnej recenzji), z pewnością też nie uważam Polaków za jakoś szczególnie cnotliwych na tle innych narodowowści (choć w "przedmurze chrześcijaństwa" wierzę...), ale nie wydaje mi się, żeby podkomendni pana Andrzeja postrzegali swój los głównie w kategoriach szerszych procesów dziejowych ("dawne piękne czasy wielkiej Rzeczypospolitej minęły i żyjemy w epoce upadku") lub żeby powodowały nimi głębsze niepokoje egzystencjalne. Podejrzewam, że interesował ich przede wszystkim własny los i to, by - jak to kiedyś pisał Michalkiewicz - "wypić i zakąsić", innymi słowy jak najlepiej urządzić się w życiu. Podobnie jak i dziś większość Polaków, nawet o dużo lepszych manierach niż wojacy Kmicica, interesuje się głównie zapewnieniem bytu sobie i rodzinie (spłacić kredyt, nie stracić pracy, zapewnić sobie możliwie najwięcej wygód, których takie mnóstwo oferuje nasza cywilizacja). A zbiorowy odruch buntu (o ile nadejdzie) pojawi się dopiero wtedy, gdy (pewnie tu Ci się narażę...) nie stać ich już będzie na szynkę na niedzielne śniadanie i parę innych rzeczy. Wówczas pewnie przypomną sobie i o tradycji, i o patriotyzmie, ale to będzie tylko "dodatek" (pozytywny wyjątek stanowi tu dla mnie dość powszechny odruch sprzeciwu wobec tych, co dla korzyści finansowych chcieli usunąć "orzełka" z koszulek naszych piłkarzy). W podobnym duchu wypowiadała się zresztą nawet matka braci Kaczyńskich na początku jednego z "filmów smoleńskich", kiedy mówiła, że ludzie nie są dziś skłonni poświęcać się dla ideałów (użyła innych słów, ale sens był mniej więcej taki).
Do czego zmierzam? Ano do tego, że "immanentną" cechą gleby, na której współcześni inżynierowie dusz rozsiewają nam ziarna "sytuacji rewolucyjnej" jest być może obojętność, "letniość" (pisząc językiem biblijnym) dla "spraw wyższych", zarówno w wymiarze egzystencjalnym ("nic mi się nie chce poza tym, co mnie bezpośrednio dotyczy"), jak i moralnym (zastanawianie się nad istnieniem Boga, imponderabiliami, dobrem wspólnym narodu etc. jest po prostu zbyt męczące, "obciachowe" i niepraktyczne - "życie jest gdzie indziej"). Może więc dlatego Krisie ludzie popadają w absurdy, o których piszesz, bo po prostu im się "nie chce" (myśleć, kontestować, iść pod prąd, douczać się etc.). Dopiero teraz, jak rząd zaczyna grzebać przy wieku emerytalnym, systematycznie utrudnia "szarym obywatelom" dostęp do służby zdrowia, a młodym stara się uniemożliwić pobieranie z sieci ulubionej muzyki, filmów i gier zaczyna się nasilać krytyka, a "młodzi, wykształceni z wielkich miast", którzy niedawno zapewne podśmiewali się z "obrońców krzyża", sami dziś wychodzą na ulice "bronić wolności", bo ktoś im chce zabrać ulubione zabawki. Wszak to ważny fragment owej "ludyczności", do której są tak przywiązani.
OdpowiedzUsuń"Depresja zagłuszana zabawą" - może tak jest i dzisiaj, kto wie? Przecież mamy ponoć "kryzys wartości", a i na depresję, jak słychać, coraz więcej ludzi choruje. Ale to też jednak "nihil novi". Już bardziej "nowatorska" jest obojętność, wcześniej tego raczej nie bywało (chyba że w Biblii, ale tam jest wszystko :-)). Pamiętam, że Erich Fromm w swej ostatniej książce (tytuł wyleciał mi z głowy, przepraszam) pisał, że kiedyś ludzie nie mogli spokojnie spać, dopóki nie wyjaśnili sobie kwestii istnienia Boga, a dziś nawet im się nie chce zacząć o tym mysleć.
Pozdrawiam Cię serdecznie z podziękowaniem, że trudzisz się polemicznie tylko dla jednego rozmówcy
R.
Ale za to jakiego!
OdpowiedzUsuńTo mój przywilej, nie trud.
...
Mam wrażenie, że polemizując, zgadzamy się co do istoty.
A czy coś w ogóle może być unikalne?
Pozostańmy chociaż na immanentnym :)
I obie cechy (zbrodnicza zabawa i dumne podcinanie korzeni) uznaliśmy chyba zgodnie za immanentne.
Elegancja zaś rozumiana całkowicie umownie. I nie wiem, czy to właściwa metafora.
Raczej nijakość, letniość i niedrastyczność w realu. Bo horrory i piły - na ekranie (filmy i gry), jak najbardziej.
Jak Wielkie Żarcie to z możliwością wymiotowania.
Jak już eutanazja, to po cichu. Jak śmierć naturalna czy gwałtowna to pogrzeb, feta i cicho sza. JA będę żył wiecznie.
A w każdym razie kilka żyć, żadnych ostatecznych wyborów i zero konsekwencji.
Chyba jednak niewłaściwa - ta elegancja.
Nobilitująca.
Protest!
Wiesz, że ja raczej bym wykpił tych imprezowiczów.
Drugi wątek:
Przyczyny poderwania się do lotu.
Pobudki nie muszą być szlachetne. Ważne, że następuje otrzeźwienie.
Być może tak się objawia również Miłosierdzie, że Bóg działa również podstępem?
Podstęp Boga jest zresztą na samym początku. Albo na d n i e d u s z y.
Tak nas skonstruował, (to Lewis), że nasz silnik działa tylko na paliwo: Bóg.
I diabeł nic nie poradzi, ciągle przegrywa.
Co nie wyklucza "lokalnych zwycięstw".
Pozdrawiam.