czwartek, 15 września 2011

Kościół Otwarty, Układ Zamknięty

Z cyklu: Lektury z poczekalni
W formie ”listu otwartego” do pana redaktora Marcina Wojciechowskiego


Jeszcze w okresie urlopowym, w pewnej poczekalni, wpadła mi w ręce „Gazeta Wyborcza”.
Zwrócił moją uwagę reportaż ze Mszy Św. gdzieś na Wybrzeżu. Wakacyjnej Mszy.

Urlopowicz zapewne, redaktor Marcin Wojciechowski (niech to imię będzie zapamiętane na przyszłość, jak facet będzie się rozwijał i jak skończy :) ).
Reportaż, felieton, nieważne.
Spostrzeżenia o urlopowym składzie wiernych w letniskowej parafii. I wakacyjne, jakby niezobowiązujące refleksje.
Dowód na to, że redaktorzy Gazety Wyborczej też sroce spod ogona nie wypadli i drogę do kościoła, nawet na wakacjach, znają.

Refleksje całkowicie przewidywalne, zważywszy miejsce, gdzie się ukazują. Ale jakoś nie wściekłem się od razu. Zamyśliłem się i dałem wciągnąć w rozmowę z autorem.

Stawiana jest "konkurencyjna teza" o "dwóch Kościołach". Konkurencyjna w stosunku do tezy o dwóch Polskach, już właściwie - banału.
Kościół „oczywiście” -  "rydzykowy" i Kościół „oczywiście” "lepszy", który "nie mówi ciągle o aborcji i antykoncepcji". Kościół „otwarty, stanowiący przestrzeń wolności”.

Taaaa.
Ach, ten Kościół otwarty! Jak ja go znam! I jak wspominam z sentymentem!

Może jeszcze ktoś pamięta?

W stanie wojennym, obok księdza, występował ateista Stefan Bratkowski, "dobry chrześcijanin, chociaż niewierzący".
Dzisiaj kończy, jako wrzeszczący staruszek, latający po Powiślu i plujący kioskarkom na nieprawomyślne gazety. Ziejący nienawiścią, miotający oskarżenia o faszyzm na prawo i lewo. Nie on jeden. Jakaś zakaźna choroba…

No cóż.
Nawet katolik nie ma żadnej gwarancji, że grzech nie zepchnie go w czeluście. A co dopiero „dobry chrześcijanin, chociaż niewierzący”.

Piszący ten minireportaż redaktor jest zapewne za młody, by pamiętać ten sojusz tronu z ołtarzem.
„Tronu prawdziwej demokracji”.
Z ołtarzem widzianym z boku, od strony pulpitu do Liturgii słowa, zamienionego na mównicę, albo scenę.

Za młody, aby pamiętać te tłumy chrześcijan przemieszanych ze zwykłymi grzesznikami, zagubionymi i samotnymi, którzy nie mieli dokąd pójść.

„Panie do kogóż pójdziemy?”

I znajdowali tu bezpieczną przystań. Znajdowali ją w tej ostoi ciemnoty i obskurantyzmu, zniewolenia i uzurpacji. W POLSKIM KOŚCIELE.

Gdzie konkretnie?
Wiele by opowiadać. To ja tylko „krótko”.

Kościół parafialny św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej.
I jego niezapomniany proboszcz, ksiądz kanonik Leon Kantorski.
W latach sześćdziesiątych - pierwsza Msza Św. „Beatowa”. Kompozytorka - Kasia Gertner. Czerwono Czarni. Którzy wtedy, pierwszy raz w życiu, musieli śpiewać. Bo dotąd tylko mocno uderzali.

Potem przed Sierpniem głodówka w tym Kościele. „Grzesznicy” głodowali zgodnie z „katolikami”.

W stanie wojennym, „Spotkania z autorem”.
Wtedy właśnie padła ta słynna „zapowiedź” Bratkowskiego, z ust księdza Kantorskiego. Zapowiadał „niewierzącego chrześcijanina”, ale wyraził swoją wiarę w niego. Czy to wielki grzech?

Kościół Miłosierdzia Bożego, dzisiaj dodatkowo Św.Faustyny, na Żytniej w Warszawie
W latach osiemdziesiątych,  właściwie jeszcze zaledwie uprzątnięte ruiny, tworzące prawie powstaniową scenerię …
Występ na dziedzińcu kościoła - Teatru Ósmego Dnia. „Raport z oblężonego miasta”.
Tłumy opozycjonistów. „Greków i Żydów”. Niektórych z nich, ku mojemu osłupieniu, dopiero później dane mi było zidentyfikować, jako Żydów – tout court.

Kiedy mi się przedstawiali.
    - Ja jestem Żydówką. A ty jesteś faszystą.
    - Aaaaale dlaczego? Skąd ten pomysł???
     - Bo mówisz ciągle „czerwoni” i „komuna”. Jesteś opanowany nienawiścią. A ja mam przekonania lewicowe!
Czy pomogło wówczas moje zapewnienie:
    -Ależ Kasiu, ja ciebie też kocham!. A czyż oni nie są czerwoni?

Działo się to jednak już  parę lat później.
Wtedy byliśmy jednak innego ducha. Jeśli znam na pamięć jakieś urywki Herberta, to pewnie dlatego. Że ten dziecinny wózek pali mi się w oczach do dzisiaj.
A ilu przedstawień nie obejrzałem?
Katedra Św.Jana. „Morderstwo w Katedrze”, prorocze, lata przed morderstwem na Błogosławionym Jerzym Popiełuszko.
Z największymi współczesnymi aktorami, którzy bojkotowali Kłamcę Pod Szkłem.
Galeria Porczyńskich. Kościoły Parafialne w całej Polsce.
Trzeba było żyć. Trzeba było pracować. Czasem knuć.

A w Kościele na Żytniej, na zakurzonej „andresoli”, jak na wysokiej, na poziomie pierwszego piętra, operowej scenie, ciągle niewykończonego kościoła - występ pary Gintrowski, Łapiński, pod nieobecność Kaczmarskiego, wygłaszającego swoje natchnione felietony przy gitarze w Radiu Wolna Europa.

Pokazy filmów religijnych (bezpłatne)– wtedy prekursorskie w Polsce, z tłumem widzów. Jezus Z Nazaretu. Maraton 6-cio godzinny.

Kościół Św. Stanisława Kostki, Żoliborz, tyły placu Wilsona
Na warszawskim Żoliborzu - dzielnicy Jacka Kuronia i braci Kaczyńskich, kościół patronalny Huty Warszawa, Seweryna Jaworskiego, przewodniczącego Solidarności Huty.  Środowisko Duszpasterstwa Służby Zdrowia. Msze za Ojczyznę, na które przychodzili nie tylko Polacy. Każdy cudzoziemiec, który był wówczas w Warszawie, obowiązkowo biegł na Żoliborz, żeby zobaczyć, jak Polacy się modlą za Ojczyznę.
I zdumienie. Ciągle to irytujące zdumienie: w tym komunistycznym kraju???

Oni wszyscy, wielu innych, w tym Adam Michnik, wypuszczeni z internowania, lub po prostu, bez okazji, tam kierowali pierwsze lub codzienne, spacerowe kroki. Bo mogli się spotkać ze swoimi przyjaciółmi, z ludźmi szukającymi prawdy, wolności i sprawiedliwości. Tłumy!

Tam, gdzie Błogosławiony Rycerz Jerzy, ów specjalista od „seansów nienawiści”, jak pisał o nim pewien publicysta, rzecznik, dziś właściciel poczytnego porno-politycznego tygodnika wymarzonej przez Rycerza Wolnej Polski, miał dla każdego wsparcie i modlitwę. Dla przyjaciół herbatę, dla nieznajomych swoje buty, ściągane ukradkiem z nóg, dla ubeków z jego „obstawy” …też herbatę.

Gromadzili się wokół niego różni ludzie.
„Nie było Greka ani Żyda”.
Nie pytał o poglądy, ani o wyznanie. Pytał: Co ci dolega? Albo: Czego się obawiasz?

We wrześniu 1984, z ambony swojego kościoła, Św.Stanisława Kostki na Żoliborzu, gdzie był wikariuszem, na niedzielnej mszy świętej, po wygłoszeniu starannie przygotowanego, jak zawsze, kazania, z cytatami ze Św.Pawła, kardynała Wyszyńskiego i Jana Pawła II –giego, odczytał list pewnego robotnika, szantażowanego przez SB. Aby mu pomóc.

Niedługo potem już nie mógł pomóc nikomu.
Albo…pomagał o wiele bardziej licznym?
Bo na jego pogrzeb przyszło prawie milion ludzi. Tacy, którzy nigdy przedtem, a może i nigdy potem nie wzięli udziału w żadnej „zadymie”. Wówczas, na ten pogrzeb, jak nigdy, zakładali tenisówki. Na wszelki wypadek, gdyby trzeba było uciekać.
To było ich „non possumus”. A niektórzy agencji spośród księży wtedy właśnie zrywali stanowczo i na zawsze współpracę.


Wróćmy do naszego reportażysty. Aby mu poświęcić jeszcze chwilkę.

On jest być może na etapie neofickiego zafascynowania wolnością. Bez krzyża i odpowiedzialności.
Wtedy  - to chrześcijaństwo było "fajne". Bo komuna była obciachowa, prymitywna, tępa i chamska, jak
pała zomowca.

Ale potem, gdy papież przyjechał z Dekalogiem, aby przygotować swój lud, który przeprowadził przez Morze Czerwone, do przejścia przez Pustynię, "wielu odeszło". Nie dojrzało na czas.
 Czy nasz reportażysta dojrzeje do następnego etapu?
 Spór między powracającym do korzeni dzieckiem kapepowców - Adamem Michnikiem, byłym autorytetem moralnym i jego młodymi, „pełnymi dobrej woli” pistoletami, a Ojcem Rydzykiem.
I z coraz większą rzeszą, ciągle nowych oszołomów, z Polski – teraz obciachowej, chociaż tak samo, jak wtedy tęskniącej za prawdą i sprawiedliwością. Korzystającej z wolności, ale (trochę? Pewnie za dużo!) na nią wybrzydzającej.

Spór z nawróconym, dojrzałym, Wolnym Polakiem - Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, poetą, odbywa się w tle tych socjologicznych ruchów.

Ruchów odejścia i ruchów nawracania. Albo też stania w miejscu i międlenia stereotypów zaczerpniętych z zatrutego otoczenia.
Ruchów, w które wpisuje się ten reportaż.
Ile jeszcze ludzi zostanie zaliczonych do tej gorszej Polski, której trzeba „zabrać dowód”?

„To nie Kościół ma stawiać nam warunki. To my mamy stawiać warunki Kościołowi!” zdają się mówić jego krytycy. My wiemy lepiej!



To już koniec.

Ale jeszcze nie odchodzę. Pamiętam o inspiracji tego wpisu. O Panie Marcinie, redaktorze Gazety Wyborczej. Jemu udało się mnie nie zdenerwować. Jak na redaktora tej Gazety, to już niemało. Jesteśmy w jednym kościele. On się w nim czuje dobrze. Pod pewnymi warunkami. Ja też. Pod innymi.
Ale chciałbym uniknąć sekciarskiego zacietrzewienia. Chciałbym uniknąć wywyższania się.

On snuł refleksje wakacyjne. Ja powakacyjne remanenty. Co z tego wyniknie? Może chociaż dalsze nasze refleksje?

Dwie Polski? Tak, to już nieodwracalne.

Dwa Kościoły? O, to już niedopuszczalne!
To już jest herezja, Panie Redaktorze!
Mam nadzieję, że żaden z nas się jej nie dopuści, jakim by nie był grzesznikiem.


Dzisiaj ten sam porno-publicysta, naganiacz w polowaniu na ks. Popiełuszkę wspomina rok 1980-ty: „Demagogiczną dzicz, niszczącą, anarchizującą, z gigantycznymi roszczeniami urągającymi ekonomii”. A działania dzisiejszej opozycji postrzega, jako „przytulanie się do dziczy, jaką są kibice".
Jaki publicysta, taka poetyka. W końcu, skoro wicemarszałek, to cóż on…
Ale, Panie Marcinie, niech Pan chwilę pomyśli:
 … to przecież także dobry znajomy Pana szefa! Towarzysz popijaw, jak słyszę. A może już znów zerwali stosunki, bo nie jestem w kursie?
Nie mogę zapomnieć szoku sprzed dwudziestu lat, gdy Piotr Semka, jako pampers telewizyjny zdemaskował tę bliską przyjaźń giganta opozycji i rzecznika morderców księdza. Od tego czasu jest tylko gorzej!
Ten ześlizg trwa. Niech Pan uważa!

Czy Pan będzie miał mi za złe, że jego wakacyjne refleksje zestawiam z rykami tego nosorożca?
Przepraszam…

Wakacje się skończyły, mamy już wyborczą młóckę w tych samych dekoracjach. Z pustoszejącym składem aktorów.
System się uszczelnia.  Czy dojdzie do ideału?
Czy system się zamknie i zostanie tylko „Kościół otwarty” i jego akolici z Wyborczej?
Czy o to Panu chodziło? Na pewno nie. Bo przeraziłby się Pan swojego marzenia.

Panie Marcinie, pańskie marzenie się nie ziści. Nie ma obawy.
Tu jest Polska.

Dotąd, nigdy się to nie udało. Próżno snuć tę wizję zwodniczej swobody. Która zamienia się, prędzej czy później, w swoje przeciwieństwo.

Pański okazjonalny czytelnik (POC)

PS
Przytoczę Panu rozmowę, jaką miałem z pewnym czytelnikiem, który nie daje Panu tyle kredytu zaufania odnośnie Pańskiej dobrej woli.
Tak mi napisał:
"… ludzie owi piszą zasadniczo w innym celu, niż słowa ich artykułów by na to wskazywać mogły. Takoj uże u nich mientalitiet."

Uważa Pan to za krzywdzące?
Ja tak zakładam.

Wie Pan, jaka jest moja postawa wobec Pana?
Jej zwerbalizowanie zawdzięczam owemu czytelnikowi:

Oto ono:
Nie ma monolitów a ludzkie intencje są niezgłębione. Stopień zakłamania Adama M. pozostawiam jego sumieniu. Mam swoje zdanie, z którym się nie zgadzam z ostrożności procesowej :)

Natomiast nie ma tak dobrze, że można wynająć dowolną liczbę łajdaków i robić sobie dowolnie łajdacką politykę.
Franz Fischer oceniał liczbę łajdaków w Polsce na sto tysięcy.
I dopuszczał nawet możliwość, że trzeba będzie dobierać przed pluton egzekucyjny "z uczciwych".

No i "oni" musza dobierać z "uczciwych".
To znaczy ludzi mało spostrzegawczych, zajmujących się "czymś innym”, niezbyt odważnych lub za bardzo pokornych. Wszystko jedno.
Ale ci z kolei mają swoją granicę przyzwoitości.
Każdy ma "swoje Westerplatte", swoje "non possumus".
I na to musimy liczyć. Na pomieszanie szyków przeciwnikowi. Wiem coś o tym. Sam byłem w obozie przeciwnika, zanim oprzytomniałem.
Z poważaniem POC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz