czwartek, 1 września 2011

Mity narodowe i ich wrogowie


Ludziom Solidarności w zapomnianą rocznicę ten tekst poświęcam. Autor

                                  Każdy człowiek na planecie Ziemia zna nazwisko Wałęsa
                                                                                                   Materiały własne
„Szary obywatel” przed wojną „od polityki miał Piłsudskiego”. Dziś, kiedy jeszcze miał złudzenia, naśladował swojego ojca, „mając Lecha”, albo „Korwina”.

I ja przestałem się pasjonować polityką. Miałem inne zainteresowania. Ale Katastrofa Smoleńska spowodowała, że to polityka przemówiła do mnie a raczej … zaczęła zajmować się mną.

Wielu zaczyna się budzić i próbuje „wziąć sprawy w swoje ręce”. Kiedy taki moment następuje? Kiedy zaczyna się dziać coś niesłychanego.
Coś, co nie dotyczy tylko hobbystów, studiujących szczegóły debaty o siódmy aneks do piątego artykułu oraz szanse odrzucenia weta przy nieobecności posła z prowincji, na którego zachowanie zwracają posłowie z tylnych ław.
Coś, co dotyczy każdego. K a ż d e g o. Przeklęte, „ciekawe czasy”.

Onegdaj zaczynało być „ciekawie”, gdy minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej mówił:


„My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę”.


A każda gospodyni domowa wiedziała, że polityka wkracza do jej domu i nawet jej świeżo wykrochmalona bielizna jest zagrożona.

Ten cytat z Becka to głos Wolnego Polaka do Wolnych Polaków z trybuny sejmowej. Zamierzchła przeszłość.
Nieco bliżej nas, był jeszcze ten wzruszający moment, kiedy Lech Dyzmowicz, wtedy jeszcze w poprzednim wcieleniu trybuna ludowego, Lecha Wałęsy, schowany za parawanem aksamitnego głosu tłumacza Jacka Kalabińskiego, perfekcyjnie odczytał przemówienie w Kongresie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.  


We, the People!


Jak równy do równych – Wolny Polak do Wolnych Amerykanów.
Dlaczego mogło dojść do tej chwili wspólnego uniesienia? Uniesienia niedostępnego ludziom pewnego pokroju? Bo i on i audytorium byli dziećmi tej samej cywilizacji. Opartej na kilku, starych, jak świat, prostych zasadach.

Szacunek dla zmarłych. Zwłaszcza dla bohaterów, tych co przegrali, tych co wygrali. 

Im należy się również wdzięczność. 
Oni są ŻYWYM zobowiązaniem do nieubłaganej walki o to, za co umarli. 

Z tego wynika więź pokoleń, odpowiedzialność za przeszłość i przyszłość, wspólna świadomość historyczna. Polityka i wojna podlegają ograniczeniom etycznym. Prawo każdego narodu do życia w wolności. Prawo zgodne z moralnością.

Czy ta cywilizacja jeszcze istnieje?


Mamy Wolną Polskę w Zjednoczonej Europie. Chyba, że zostanie nam ogłoszone, że to już nieaktualne. Na razie, póki ciepłej wody w kranie nie brakuje, nie ma się czym przejmować. Później, znów trzeba będzie „szablą odbierać”? Ciepłą wodę?
----------------------------------------------------------------------------
 Aż tu nagle … spada Samolot.
 I wieje znów wiatr historii. Objawiają się ludzie. Rząd pokazuje, na co go naprawdę stać.  Ale nie dla wszystkich. O nie. 
Bo mamy  i „pętaków”. Którym nie trzęsą się portki, bo mają oparcie w elicie i masie. W szkle i w papierze. Ostatnia maska opada. Objawiają się nosorożce, które ryczą i depczą, co popadnie.

 „Naturalne”, ciągle w nowych wariantach i w różnych obszarach tematycznych (religia, kultura, polityka), „wypaczenia” debaty przyjmują postać ostrej choroby.

Z tej choroby już nie zdrowiejemy. Przeszła w stan przewlekły.
Co to za choroba?
Gdyby to chodziło o zwykłe przepychanki, która partia jest bardziej pobożna, albo bardziej przyjazna zwykłym ludziom.
Który polityk to świnia, a który jest ojcem narodu.
Gdyby nawet chodziło o zwykłe dylematy: niepodległość czy służalczość, niezłomność czy zdrada.
To w końcu należy do polskiej tradycji. Nihil novi sub sole. Od Koheleta czy od Łaskiego, wszystko jedno. Nasza cywilizacja skrzypi , śmierdzi, ale działa.
A właściwie dotąd  d z i a ł a ł a.

--------------------------------------------------------------------------------------------------
Cofnijmy się jeszcze raz do pamiętnego wystąpienia Lecha w Kongresie.

Bez tamtego, od Becka, polskiego bojownika o niepodległość, pułkownika i przedstawiciela niepodległego Państwa Polskiego pochodzącego zdania o „naszym” pojmowaniu pokoju, wygłoszonym w przededniu najcięższej próby dla Narodu, ale również bez jego, nomen omen Lecha, własnej kariery Trybuna, bez jego wspaniałej mowy na pogrzebie błogosławionego księdza Jerzego z niezapomnianym zdaniem

„Solidarność żyje, bo Ty oddałeś za nią życie”, 

..... te słowa byłyby zwykłą bufonadą.

 Z tysiącem, ale przede wszystkim z ostatnimi pięćdziesięcioma latami historii „The Polish People” za plecami, Wałęsa mógł je wygłosić z dumą. 

Nawet, jeśli nie do końca zdawał sobie sprawę, co znaczą słowa, którymi inni nim przemawiali. Ktokolwiek to był, niech mu Bóg błogosławi. Krótka chwila tryumfu idei Wolnej Polski, która rozbrzmiała wielką owacją. Owacją! Nie klaką.

Każdy człowiek na planecie Ziemia, obok Jana Pawła II-giego, zna nazwisko Wałęsa. 
Zna nazwisko Trybuna Wolnych Polaków, którzy pokazali w praktyce, jak można upominać się o wolność i sprawiedliwość a jednocześnie pozostać wiernym swojemu dziedzictwu. 
Dziedzictwu, tak, jak je pojmował Papież – Polak.

Była to ostatnia okazja dla Trybuna, zanim, zgodnie z awangardową, odwróconą, nie - romantyczną tradycją, zamiast Gustaw w Konrada, Trybun zaczął się zwolna, nie nagle, przemieniać w Dyzmowicza. Człowiek przemienił się w Nosorożca.

Minęło dwadzieścia lat „dynamicznego rozwoju”, „historycznych sukcesów”, „rosnącego znaczenia Polski na arenie międzynarodowej”. Zostawmy krytykę tego aspektu rzeczywistości. Tej marksistowskiej „bazy”.
Gdyby nie ta Wielka Kwietniowa Pobudka, wielu Polaków spałoby nadal.

A tu? Przebudzenie, czyli uświadomienie choroby.
Nosorożacizna

Zdiagnozowane schorzenie, korzystając z prawa odkrywcy, nazywam 
 n o s o r o ż a c i z n ą
Przez skojarzenie z ionescowym nosorożcem i chorobą zwierząt – nosacizną. A może nawet wścieklizną? To choroba naszej cywilizacji. Ta ostatnia już nie działa. Ona choruje. Szwankuje poważnie na zdrowiu!  Ja się zaczynam bać. Jak bohater Ionesco.

Jak je opisać? 
Nauki humanistyczne tym się odróżniają od ścisłych, że w tych ostatnich można coś „wyjaśnić” – „raz na zawsze”. I można „zrozumieć”. W humanistyce o „wyjaśnienie”, zwłaszcza w skomplikowanych przypadkach, jest trudno. Całe tomy. Cegły. Kto to przeczyta? Przecież nie da się opisać „cywilizacji białego człowieka” w jednej, ścisłej definicji.  Nie mówiąc o cywilizacjach wszystkich ludzi.

Waldemar Łysiak, pisarz i znawca malarstwa, napisał wielotomową, białokrukową sagę o „malarstwie białego człowieka”. Czy przez to dotrze do mas z definicją malarstwa światła i głębi? Bo  t a k i  tytuł otworzył by mu drzwi do Europy, opanowywanej przez szaleństwo poprawności.

A tak?  Napisał w języku starej, sarmackiej, potężnej i wolnej Europy, w której było również miejsce nie tylko dla białych ale i czarnych Maurów, jeszcze jedną, fascynującą opowieść.
Czy coś wyjaśnił? Raz na zawsze? Raczej nie. Albo ktoś rozumie, o co chodzi z tym światłem i głębią, a raczej  c z u j e, albo nie.
Albo należy do „cywilizacji białego człowieka”, albo nie.

No to jak tu opisać chorobę naszej cywilizacji, którą zasygnalizował romański awangardowy dramaturg? 
On to zrobił w kategoriach wielkiej metafory, awangardowo wyraził tradycyjne idee. Metafory, która, jakby nie była genialna, dzisiaj prawdopodobnie jest jeszcze trudniejsza w odbiorze.
Kiedyś można ją było odczytywać jako historię zarażenia sowietyzmem, totalitaryzmem. Ewentualnie, w krajach pod sowiecką okupacją, nazizmem lub faszyzmem.

Mogliśmy mieć złudzenia,  że uleczalne. To tylko przemoc i małość, sowietyzm. Nieprawdziwe, narzucone hierarchie. Że to przejściowe.
Ale teraz?

Dwa przykłady. Co jest objawem choroby, a co nim nie jest. 
Pierwszy - "nie na temat".

Homoseksualista, szukający uzasadnień dla „naturalności” swojej przypadłości u Safony, Marlowe’a albo Szekspira nie jest nosorożcem. To członek mojej cywilizacji. Mogę z nim dyskutować. Rozmowa może być ciekawa i jest szansa, że dowiem się czegoś nowego o kulturze albo o literaturze od niego. A przede wszystkim o wielkiej tajemnicy. On z kolei może zrozumie, że jego problem - dla mnie może być obrzydliwością i doceni mój heroizm z jakim podam mu rękę. Jego sytuacja jest właśnie wielką tajemnicą i wymaga wielkiej delikatności i szacunku.

Ale „dumny” homoseksualista żądający ode mnie afirmacji swojej „orientacji” i panoszący się na jakiejś nomen omen - "platformie" po śródmieściu, to klasycznynosorożec. 
Razem ze wszystkimi politykami, którzy tam wsiadają i utwierdzają nieszczęsnych, pogubionych - w tej „dumie” ze swego stanu. 
Podobni są do nosorożców, którzy ryczą jak potępieni a uważają to za śpiew. Ja się boję, że jutro zapukają do moich drzwi z żądaniem wyrażenia obowiązkowego podziwu dla nich. Może nawet będę musiał ich pocałować w rękę? A pojutrze? Pojutrze może być i Sodoma i Gomora. Taka, jak jest przedstawiona w Księdze Rodzaju. Z reportażami, jak z wesołego miasteczka w telewizornii.

Drugi przykład - z dziedziny kultury
Zgraja , tzw. wybitnych, a na pewno za takich się uważających, publicystów (oczywiście „prawicowych”), urządza sobie ustawkę ze znanym pisarzem, jednym z ostatnich, naprawdę wybitnych, z tego odchodzącego pokolenia. Które jeszcze może coś pamiętać z dawnych, jeśli nie przedmodernistycznych to przynajmniej przedsoborowych czasów. Kiedy żyli jeszcze ludzie Wolnej Polski. 
Śladu refleksji i zamyślenia nad jego przesłaniem. Śladu medytacji i intencji przekazania jego twórczego trudu swoim licznym czytelnikom. 
Tylko panoszące się ego krytyka.

Absurdalne zarzuty od których włosy dęba stają na głowie. 
„Bezrozumność” w tytule analizy (Zachód rozumu w Milanówku). Nekrofilia (sic!) jego patronackiej grupy poetyckiej. 
Niszczenie podstaw naszej cywilizacji (sic!). 
Cierpiętnictwo i nieuprawnione pretendowanie do roli lidera duchowego. 
Brak dojrzałości politycznej i brak świadomości uwarunkowań (a gdzie system podatkowy? Balcerowicz niech pisze wiersze! – przyp. mój).
Itd., itp. W mojej ocenie, książkowy przykład aktu przemocy symbolicznej, na wybitnym pisarzu.

Przy pomocy intelektualnego bełkotu, zamiast rzetelnej analizy jego TEKSTÓW. Jeśli lektura, to BEZ ZROZUMIENIA. BEZ CHĘCI, czy BEZ UMIEJĘTNOŚCI. Lektura nie bezinteresowna. Lektura służbowa. W służbie swojej pozycji – publicysty. Oczywiście prawicowego. Z tezą. Z intencją. Gdzie ja znajdę haka?

Szybka twórczość krytyków. Szybko wydany ryk nosorożca. Imperatyw wymądrzania się i wepchnięcia się na scenę przed niego. Jak mali chłopcy. Ja jestem najmądrzejszy!

A ja mam pytanie do tych modernistycznych "analityków kultury".

Czy oprócz Jarosława Marka Rymkiewicza, jest jakikolwiek lepszy kandydat do wyrażenia tego narodowego mitu, któremu na imię "Lech Wałęsa"?

Który ma dość talentu, doświadczenia  a przede wszystkim zanurzenia w polskość?
I który jest tak zakochany w polskości? I tak z niej dumny?

Czy jesteście w stanie, Panowie Prawica, w ogóle sobie wyobrazić te przepastne wyżyny ducha, jakie jeszcze leżą odłogiem, kiedy polscy twórcy babrzą się w jakichś śmierdzących bebechach ... jak się to nazywa ?  Awangarda, modernizm? Nowa powieść? Zostawmy to. 
Niektórzy z Was próbują sił w literaturze. Z całym szacunkiem. Jedyne, co można dobrego o tym powiedzieć: PRÓBUJE. 

Przejdźmy do następnej kwestii.

Czy musicie prowadzić ogień zaporowy skierowany na ostatniego, odchodzącego już Wielkiego polskiej literatury, zanim zdąży napisać dzieło życia?

A może Waldemar Łysiak mógłby opisać polskiego ducha? Hmmm. Święto. Już dosyć utyskiwań....
Ja jednak stawiam na Rymkiewicza.
I dlatego mówię Wam (z całym szacunkiem): Odpieprzcie się od niego!


1 komentarz:

  1. Tekst powyższy ukazał się jednocześnie na portalu Radio Wnet. (Radiownet.pl 1 września 2011)
    Moderatorzy, jak to moderatorzy, tekstu nie zauważyli.
    Ale muszę się pochwalić, że został skomentowany w porannej audycji radia Wnet, 2 września, około godziny 8-mej.
    Można tego posłuchać pod adresem:

    http://www.radiownet.pl/#/publikacje/poranek-2-wrzesnia-2011
    playerek część 3, od 5-tej minuty i 45 sek.

    OdpowiedzUsuń