poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Współżycie z potworem


Rozsądni mówią, że można współżyć z potworem, należy tylko unikać gwałtownych ruchów, gwałtownej mowy
Zbigniew Herbert, Potwór Pana Cogito

Historia zamierzchła lat 80-dziesiątych

Stan wojenny i po. 1982, 1983, …., 1985 …
Był czas dziwny. Siły pokoju i socjalizmu tak się bały, że wlazły do czołgów, rozpaliły koksowniki i zabroniły podróży wszystkim, z wyjątkiem emerytów. No i emeryci wywiązywali się. Wozili co trzeba i przekazywali, co trzeba. Młodsi? Były delegacje służbowe. To samo. Co trzeba i komu trzeba.
A w pracy? Czas ciekawych poszukiwań i projektów. Pod górę, pod wiatr, z mozołem do przodu. Nawet w stanie wojennym.
Ale tylko dla średniaków. Tych, co nie wykonywali zbyt gwałtownych ruchów. Pół roku przed  Stanem Wojennym, jeszcze przed marcowym strajkiem o pobicie Rulewskiego, sławny polski hodowca świń, Jacek Karpiński, podający się za konstruktora komputerów, żegnał się przed wyjazdem do Szwajcarii. Wyjeżdżał wówczas do jeszcze sławniejszego konstruktora profesjonalnych, studyjnych magnetofonów, marki Nagra.
Znacie tę anegdotę? Generał  De Gaulle miał przemówienie radiowe. Już ustępował, czy jeszcze walczył o utrzymanie pozycji prezydenta Wielkiej Francji? Nie pamiętam.
Technik radiowy do niego:
                „Panie Prezydencie, tutaj jest magnetofon…”
De Gaulle:
                „Wiem, … znam …  nie magnetofon, tylko Nagra!”

Konstruktor Nagry – to Stefan Kudelski, chrześniak Stefana Starzyńskiego, absolwent Politechniki w Lozannie. W chwili wybuchu wojny miał dziesięć lat. Zmarł na początku bieżącego roku.

Czy ten syn Tadeusza, obrońcy Lwowa i członka francuskiego ruchu oporu, w powojennej Polsce miałby szansę skonstruować sławną na cały reporterski  świat, Nagrę, czy również by hodował świnie, jak Karpiński w latach siedemdziesiątych ? Albo owce, jak Roman Kluska, twórca polskiej firmy komputerowej - Optimus, która była na drodze do zdominowania polskiego rynku komputerów oraz zdobycia czołowej pozycji wśród portali opinii w latach dziewięćdziesiątych,  a teraz już nie istnieje?

Ale na razie mamy połowę lat osiemdziesiątych. Microsoft ciągle jeszcze jest, wprawdzie już znaną w kręgach informatyków, ale małą, kilkusetosobową firmą. Znaną z tego, że zrobiła system operacyjny przekształcający „mikrokomputery” - małe zabaweczki podłączone przez złącze „wideo”, do migających, bladozielono – ciemnoniebieskich monitorów, od których oczy pieką i trzeba je leczyć okładami z herbaty, w komputery o mocy wielkich szaf, umieszczonych w klimatyzowanych salach.

W owym czasie...

 pan K. przebywa z wizytą w pewnym resortowym ośrodku pod Warszawą …


W podobnym co do wielkości, ale nieporównywalnym co do znaczenia polskim, resortowym Ośrodku odbywa się spotkanie pracowników Działu  Metod Inżynierskich z młodym, nie mającym jeszcze czterdziestki, doktorem nauk ścisłych, który niedawno powrócił z Kalifornii, gdzie wykładał na tamtejszym uniwersytecie.

Opowiada pasjonujące szczegóły obyczajowe z kontaktów ze studentami.
Wówczas właśnie słuchacze usłyszeli po raz pierwszy o odwróconej, uczelnianej hierarchii: to wykładowca był oceniany przez studentów. To on musiał zaciskać zęby, gdy na jego łóżku siadał bez kompleksów i oporów student przybyły na konsultacje, posiłkując się jego laptopem, zadawał pytanie.
I na pytanie trzeba było odpowiedzieć jasno, zrozumiale i ciekawie. Bo pod koniec semestru studenci stawiali oceny wykładowcy. A teraz to na polskich uczelniach, coraz częściej - standard.

Ma ze sobą pierwszy raz widziany przez obecnych – laptop wraz z legendarnym dzisiaj prototypem fascynującej gry komputerowej - programem „Fly simulator”.  Komputerek jeszcze mniejszy od „mikro” komputerów, a prawie równy im mocą.

Dla słuchających, pan K.  jest uosobieniem sukcesu polskich, przebojowych naukowców, zaznaczających swoją obecność na Zachodzie, tam, gdzie weryfikuje się prawdziwa wartość dorobku, fachowości i talentu. W polskiej prasie technicznej pojawiają się wówczas, o dziwo, doniesienia o innych polskich naukowcach. Np. o Aleksandrze Wolszczanie. Niektórzy z nich piszą w tej prasie artykuły, dzieląc się swoimi doświadczeniami z pobytu w Mekce światowego postępu technicznego. Który wygrał zimną wojnę bez jednego wystrzału.

W latach 1984-1985 liczba osób wyjeżdżających na różnego rodzaju stypendia, szczególnie do Stanów Zjednoczonych, wyraźnie wzrosła - wyjaśnia dr Krzysztof Pietrewicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Taka kariera: najpierw studia - ekonomia lub handel zagraniczny, potem stypendium, a w końcu powrót z odpowiednimi umiejętnościami, kontaktami i doświadczeniami, jest dość standardowa.

Ale nie tylko stypendia. Również szukanie na własną rękę, dzięki swoim dotychczasowym osiągnięciom, biegłości językowej, publikacjom w światowej prasie fachowej, umiejętnościom i wiedzy. 
Wyjeżdżali (często wręcz – uciekali, paląc za sobą mosty) -  również pracownicy Ośrodka. 
Jedni dzięki swoim kontaktom, inni  żmudną drogą przez  austriackie i niemieckie obozy uchodźców. 
Niektórzy wracali, jak pan K., inni zostawali.  Zostawali ” wrogami” i nie wracali, jak Andrzej Targowski, czy wspomniany Jacek Karpiński.

K., związany z Instytutem Podstawowych Problemów Techniki (IPPT PAN), dla grupki wolontariuszy,  prowadzi tam wykłady z Metody Elementów Skończonych. W wersji najbardziej zaawansowanej – nieliniowej. 
W czasach, gdy dla obliczeń tej wersji w Polsce, nie było jeszcze komputerów odpowiedniej mocy. Szybko awansuje w hierarchii naukowej.
Dalszy życiorys można prześledzić w Internecie.
Wreszcie ukoronowanie kariery uczonego – prezesura Polskiej Akademii Nauk.

Uczony, przedstawiciel współczesnej polskiej nauki, 

... która jest rozwinięta i racjonalna.
                
Irracjonalizmowi przeciwstawiła się w 1935 roku, ustami polskiego filozofa, Kazimierza Ajdukiewicza, reprezentanta polskiej określanej, jako lwowsko-warszawska, szkoły filozoficznej uznającej tylko takie twierdzenia, …
 „ które są uzasadnione w sposób dostępny kontroli, jasności pojęciowej i językowej ścisłości”.

Nauka polska, która dzięki starej i nowej tradycji łączności, współpracy i wkładu własnego do nauki światowej ma również możliwości.
 „Nauka ma dzisiaj takie możliwości, że można stwierdzić, czy faraon Ramzes Czwarty był chory na nerki. Możemy zliczyć pojedyncze atomy. Możemy ustalić jakie było ciśnienie skał w epoce jurajskiej, gdy się tworzyły. Ale byłoby absurdem, gdybyśmy nie domagali się rzeczy podstawowej. Wraku. To jedyny przypadek w historii katastrof, gdy ustalono przyczyny bez dysponowania wrakiem”.
(wypowiedź profesora Piotra Witakowskiego z AGH, w filmie dokumentalnym, „Anatomia Upadku”)

Tak więc tradycje i możliwości nauka ma.
Życiorys prezesa PAN można oceniać pozytywnie.  Ale nie jest jeszcze dopełniony.
Zbliża się bowiem …

Przełomowy dzień, data emisji programu „Na pierwszym planie”, 8 kwietnia 2013 roku.

Dziennikarze z sekty antysmoleńskiej, którzy zajmują się analizą psychologiczną ciemnego ludu smoleńskiego i jego szemranych, nienawistnych przywódców oraz niekompetentnych pilotów, bojących się nie tylko swego dowódcy ale własnego cienia, robią swoje.  To ich zbójeckie prawo.

Dziennikarze z „drugiej strony”, rozpaczliwie usiłują nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, by uchodzić za rozsądnych. Ale pod presją ciągle nowych faktów i analiz naukowców polskich i polonijnych, niektórzy z nich, o zgrozo, zostali neofitami prawdopodobnej hipotezy zamachu. 
Przestraszeni własną odwagą, trochę nieudolnie przeciwstawiają słowotokowi – argumenty. Jako neofici, oczywiście są na pozycji słabszej. Zawodowców, znających fakty i poszlaki hipotezy zamachowej od podszewki, nie zaproszono.

Nie ma autora filmu, nie ma chyba nikogo, kto próbował w Smoleńsku zbierać relacje, ustalać fakty, robić wizję lokalną.

Wśród tej gromady zapiekłych w absurdalnych przekonaniach z jednej strony i niekompetentnych lub zaciukanych dyskutantów jest i przedstawiciel nauki, ...

Prezes PAN. 

Tak się składa, że jest specjalistą od metody, którą posłużył się jeden z amerykańskich naukowców polskiego pochodzenia. Ten, co wyjechał, ale nie wrócił.

Teraz jest określany przez naszych specjalistów od psychologii lotniczej mianem pseudo- naukowca. Wprawdzie jest laureatem nagrody NASA, ale porównywanym do odźwiernego filharmonii wiedeńskiej, laureata nagrody tej filharmonii za uśmiechy do gości, pozbawionego słuchu.
Profesor Wiesław Binienda.  Swoje wyniki opublikował i wygłosił na sesji plenarnej prestiżowej konferencji lotniczej w Pasadenie , 17 kwietnia 2012 roku. 

Jak się zachowuje prezes PAN, specjalista mechaniki stosowanej, w szczególności problemów metody elementów skończonych w wersji nieliniowej?

Słowem nie wspomina o swoim koledze po specjalności z Akron. Nie waha się natomiast wyrazić szacunku członkom komisji Millera, której raport zawiera wnioski pomijające rozumowanie …        
„uzasadnione w sposób dostępny kontroli, jasności pojęciowej i językowej ścisłości”.

Ten „psychologiczny” raport, który tezy raportu Anodiny przyjmuje jako punkt wyjścia i punkt dojścia,  nasz bohater proponuje potraktować, jako „dokument bazowy”. 

Najważniejszym zadaniem, jakie stoi przed rządem, według niego, jest tłumaczenie tez rządowej komisji. Poprawa komunikacji. A nie - korzystanie z prawie nieograniczonych możliwości nauki przy naprawdę rzetelnym wyjaśnianiu najbardziej tragicznej katastrofy lotniczej w polskiej historii.

Co dalej?

Śledźmy dalej karierę pana K., prezesa PAN, naukowca z dorobkiem.
Czy uda się mu zrealizować postulat racjonalizmu szkoły lwowsko-warszawskiej w tej konkretnej, jednostkowej i rozstrzygniętej już właściwie (przez państwową komisję) sprawie?
Czy też realizacja tego postulatu byłaby związana z wykonywaniem zbyt gwałtownych ruchów i użyciem zbyt gwałtownej mowy? I współżycie z potworem stało by się niemożliwe?

20 komentarzy:

  1. Oczywiście, że byłoby niemożliwe. Dymitr Książek z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego pozwolił sobie na "gwałtowną mowę", czyli powiedział po prostu to, co widział i nie przedłużono z nim kontraktu. A wcześniej jeszcze go sądzili za... złamanie tajemnicy lekarskiej i wysyłali na badania psychologiczne z powodu rzekomego "stresu pourazowego".

    Z potworem można jakoś koegzystować jedynie wtedy, gdy nie zwraca na ciebie uwagi. A jak już zwróci, stajemy wobec wielkiego wyboru. Nagle wszystkie reflektory idą na nas, przywykłych do życia w cieniu jak miliony innych. I wtedy trzeba dać świadectwo, albo ładnie się ukłonić i dać przedstawienie zgodnie z oczekiwaniami potwora, albo powiedzieć, że jego światło jest fałszywe i szkodliwe - oślepia zamiast oświetlać.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Romeus:
    Dymitr Książek. Nie skojarzyłem. Dopiero internetowy research pokazał mi twarz człowieka z "Anatomii upadku", który dość swobodnie ale powściągliwie dziwił się obyczajom medycznym panującym w dwóch sąsiadujących i nieco się do siebie upodabniających krajach. Bez świadomości, że jego swoboda jest względna, warunkowana przez ruchy czujnych janczarów Potwora.
    I już poniósł konsekwencje swojego swobodnego (lepiej - wolnego, znamionującego wolnego człowieka) postępowania.

    Ciekawe, czy należy do mniejszości, która, budząc się, przechodzi do obozu zdeklarowanych przeciwników Potwora, czy do większości, która zapada się w sobie, uświadamiając sobie z przerażeniem i rozpaczą Jego istnienie.

    Potwór bowiem produkuje dwa rodzaje "nowych ludzi":
    bohaterów i ludzi złamanych, ludzkie wraki.
    Właśnie wróciłem z "Układu zamkniętego".

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten film może zaowocuje jakimś tekstem.
    Nie jest ani dobry, ani prawdziwy.
    Ale zawiera niezbędny ładunek (ciężar) rzeczywistości, jako punkt wyjścia do rozważań o Potworze i jego otoczeniu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekaw jestem tego filmu. Nie widziałem go, ale wiele dobrego czytałem w miejscach, które obdarzam zaufaniem. Ja na razie nic na ten temat nie napiszę, od dłuższego czasu nie mam wolnych "mocy przerobowych" na blogowanie. Ale może to niedługo się zmieni. :-)

    A propos "produkcji" ludzi przez Potwora... Rozbiłym Twoje dwa zbiory na kolejne dwa (w sumie cztery :-)) podzbiory.

    "Bohaterowie" dzielą się wg mnie na "dyskretnych" (nie istnieją dla opinii publicznej, co najwyżej robią za "dziwnych" lub "oszołomów" w swoich środowiskach - nie jest to może bohaterstwo, ale zwyczajny nonkonformizm) i "pomnikowych" (to duchowi i polityczni przywódcy "cichych", nadstawiący karku w mediach, publicznie wyszydzani, ciągani po sądach).

    "Ludzkie wraki" dzielą się zaś na "konformistów" (czują, że są po złej stronie, ale nie chcą tego zmienić ze strachu lub wygody, nie wychodzą na pierwszą linię w dyskusjach i sporach, popierają Potwora z "pewną nieśmiałością", aluzjami i znaczącymi uśmiechami, tudzież czujnością, by przypadkiem nie spoufalić się zanadto z jakimś "oszołomem") i "cyników" (wiedzą, że są po złej stronie, ale aktywnie i gorąco ją wspierają - dla kariery, władzy, pieniędzy, prestiżu etc. - ich zajadłość i nienawiść jest największa, muszą krzyczeć i "podkręcać się" wzajemnie, żeby zagłuszyć resztki sumienia).
    No i są oczywiście klasyczne "lemingi" - nie chce im się myśleć, cakowicie skupieni na tym, by jak najlepiej "wypić i zakąsić" idą za większością i powtarzają, co usłyszą od Lisa i Olejnik.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też "już muszę" wracać z wagarów. Co za okropne uzależnienie od wypowiedzi....
    Ale rozmowa z Tobą - usprawiedliwia...

    Sprostowanie:
    Ludzkie wraki to coś innego, niż Potwór.
    Twoi cynicy - to par excelence - Potwór.
    Ludzkie wraki, to raczej ludzie złamani, których zdolność do przeciwstawienia się zmalała (prawie) do zera. To są OFIARY potwora. Godne miłosierdzia.
    Jak zobaczysz film, zrozumiesz, o co mi chodziło.

    Ale to faktycznie temat na swobodniejsze (nie atmosferycznie, zajętościowo :) ) czasy...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie się "Potwór" raczej skojarzył z tymi, którym "cynicy" służą. Być może zbyt dużo ostatnio Michalkiewicza czytam... :-) W każdym razie dzięki za sprostowanie.

    Pozdrawiam wiosennie

    OdpowiedzUsuń
  7. Romeusie,
    Czyżbyś personifikował Potwora, jako byt jednostkowy, niby Smok Wawelski?
    Ja to raczej widzę, jako ciało zbiorowe...

    OdpowiedzUsuń
  8. Z dużym drżeniem( gdyż nie należy poprawiać Wieszcza) ale jednak stwierdzę iż potwór ewoluował w tej nowej rzeczywistości stając się luksusową kurtyzaną, którą podobnie jak Ty Krisie potwora uważam za ciało zbiorowe.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Antoni,
    Nie ma zgody.
    "Luksusowa kurtyzana" to określenie kogoś innego.
    Potwór - to potwór. Można zginąć w jego paszczy, albo od jego ukłucia. Albo tylko zostać bezrobotnym. Albo przecwelowanym. To nie są żarty z panienkami.
    Tu się gra o Życie.
    Wieczne. Jak by się kto pytał.

    "Kurtyzana" - to inna bajka.
    Ale to by trzeba długo.

    OdpowiedzUsuń
  10. Widzę, że muszę zacytować sam siebie: "Mnie się "Potwór" raczej skojarzył z tymi, którym "cynicy" służą." Z cytatu wynika, że "Potwór" to ciało zbiorowe.

    Jednak moim zdaniem to nie anonimowi cyniczni szydercy, ani nawet nie nasze łże-elity medialne czy polityczne są prawdziwym "Potworem". To raczej CI, którzy nimi sterują, a których - za red. Michalkiewiczem - podejrzewam o bliskie związki z obcymi wywiadami lub naszymi "bezpieczniackimi watahami" o rozmaitym (wojskowym lub cywilnym) rodowodzie. To jest prawdziwy "Potwór" lub - jak kto woli - jego głowa i szyja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgoda, ale ... to "tylko" mózg Potwora.
      Coś w rodzaju "headquarters" :)
      A co z zaprzedanymi wykonawcami? Gotowymi na każde świństwo?
      Idącymi po trupach?
      I czasem pożeranymi przez potwora, zwanego, zanim zdemaskował Go Herbert, tfu, "rewolucją"?

      Bez nich P. byłby bezsilny i szybko by roztopił się, jak wyrób czekoladopodobny o kolorze damasceńskiej stali.

      Mało tego.
      Nie wolno ulegać nam złudzeniu, że Potwór jest tajemniczy i wszechmocny.
      Jest silny i bezwzględny.
      Ale wie, co to strach i, jak uczy historia, co jakiś czas roztapiają mu się nogi, ręce a nawet siedzenie.
      Niestety, nigdy głowa.

      Ponieważ zostawiliśmy mu ręce i nogi, pod warunkiem, że założy rękawiczki i lakierki, to się odkuł.
      I lgną do niego różne kanalie.

      Stając się nim.
      ------------------------------

      Ten tekst, mam nadzieję, jest napisany tak, że automatyczne wyszukiwarki Potwora szybko go nie namierzą.

      Boję się. Ale to nie znaczy, że nie starczy mi trochę niezbędnej odwagi, jakby co :)

      Kiedyś zapytałem o to redaktora M.
      Wiesz, co mi odpowiedział?
      A co oni mi mogą zrobić? Najwyżej zabić.
      Ja już się nażyłem. I uśmiechnął się rozbrajająco...

      Nie potępiam pana K.
      Ale szacunku mam coraz mniej.
      Jest na najlepszej drodze, żeby przylgnąć i zaryczeć.
      Teoria o Potworze pana H. styka tu się z moją -ionescową.

      Usuń
  11. Romeusie,

    Jeszcze słówko. Nie mogę się powstrzymać a mam zaległości :)
    Resztę w poniedziałek...

    Nie mogę się pogodzić z Twoją rozszerzającą typologią "ludzkich wraków".

    Nie nadużywajmy słów.
    Ludzki wrak, to określenie z garbem ludzkiej tragedii. I nie ma nic wspólnego z konformistami, dla których nie mam szacunku, nawet, jeśli zrozumienie. A zrozumienie mam, bom sam pełen itd...

    LW - to ofiary potwora, za które odpowie, mam nadzieję. To ci, za których nie w mojej mocy jest Jego członkom przebaczać.

    Jeśli nazywamy go, za Herbertem, Potworem, to miejmy świadomość grozy, jaka idzie za tym określeniem.
    Herbert był niezwykle precyzyjny w owocach "cogito".
    Najpierw było "cogito". Potem słowa.

    I ja czytam go przez pryzmat grozy, jaka mnie ogarniała na dziedzińcu kościoła na Żytniej, podczas przedstawienia "Raportu z Oblężonego Miasta" Teatru Ósmego Dnia. (1982? 3?) Już nie pamiętam.

    Wyobrażasz sobie moją grozę dzisiaj?
    Ma posmak absurdu. Ale absurdalna groza, to TEŻ groza. Jeszcze bardziej przerażająca.

    Potem wspólna impreza w mieszkaniu internowanego.
    I - moja wówczas dyskusja z K. Nie tego z tekstu. (Stefan). Ale też znanego. I ... hmmm... pogubionego. pre - UW itd.
    Ja - już wtedy - korwinowiec.
    I moje zdumienie (już wówczas współpracował z B.):
    "Matko, oni chcą "ulepszać" socjalizm?!"
    A ja myślałem (za Korwinem), że to już przebrzmiała idea. Palcem popchnąć...

    To było dobre kilka lat przed słynnym expose pana B.

    OdpowiedzUsuń
  12. Cieszę się Krisie ,że tak stanowczo oponujesz :)
    Zazwyczaj się z Tobą zgadzałem tu jednak podejmę polemikę. Na początek uważam, ze jak to określiłeś "żarty z panienkami" tak samo są zgubne dla duszy jak współżycie z potworem i te pierwsze są bardziej niebezpieczne gdyż wydawałoby się, że są właśnie żartami. Ja mam osobiście takie wrażanie,że po 1989 po kilku latach pewnej powagi i powściągliwości w polityce rozpoczął się czas karnawału.
    cdn

    OdpowiedzUsuń
  13. Antoni, ja również się cieszę, że dyskusja nam się rozwija :)

    To wszystko prawda, co mówisz i może nawet ja trochę nieświadomie sam tak podchodzę (w tym wpisie).
    Ale nieświadomie.

    Bo chodzi mi teraz o uświadomienie konieczności gotowości do MĘSTWA. A nawet MĘCZEŃSTWA.
    Bez tego Polski nie będzie. Jesteśmy w stanie wojny i nic nam nie pomoże chowanie głowy w piasek.
    Nie musimy wcale iść na barykady. Wystarczy mówić prawdę. I już Potwór wkracza.

    A to trochę co innego, niż cnota czystości, która niewątpliwie JEST WAŻNA.
    Wydaje mi się, że Herbert, mówiąc o Potworze, to właśnie miał na myśli.
    Nie kalając bynajmniej pamięci wieszcza, wydaje mi się, że na to drugie długo nie mógł się zdecydować :)
    Ale Twój komentarz dał mi do myślenia.
    Nawet postawa Romeusa jawi mi się teraz jaśniej...
    Muszę poćwiczyć precyzję myśli i sformułowań.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. I ja się cieszę, że dyskusja się rozwija. Cieszę się, że prostujesz i naprowadzasz, bo dążenie do definicyjnej ścisłości jest mi bardzo bliskie i warunkuje autentyczną dyskusję.

    Jednak nie mogę się z Tobą zgodzić w sprawie "konformistów". Zgoda, być może zagalopowałem się, zaliczając ich do "ludzkich wraków". Kto wie, mogę się z tego wycofać. Z drugiej jednak strony jestem pewien, że są oni bardzo ważnym sojusznikiem Potwora. Bez nich byłby o wiele słabszy. Nie ma w nich wprawdzie ani politycznej zajadłości, ani zapiekłej nienawiści do inaczej myślących. Jest za to małe codzienne tchórzostwo, małe codzienne lenistwo i mała codzienna materialistyczna kalkulacja. Z pewnością nie są to jeszcze najcięższe grzechy, ale jeśli są udziałem milionów rzecz staje się groźna. I niemal nie do przezwyciężenia. A wystarczyłaby mała codzienna odwaga, mała codzienna wierność ideałom i mała codzienna chęć do uczciwego namysłu. Za to jeszcze nie wyrzucają z pracy, nie ciągają po sądach i nie wyrywają paznokci. Do tego jeszcze, chwalić Boga, w Polsce nie doszliśmy. Nie każdy musi być Wyszkowskim. Wystarczy jak w swoim środowisku podda spokojnie w wątpliwość jakiś "potworny" dogmat, zażąda dowodów na poparcie tez głoszonych przez zwolenników "Potwora", nie będzie się śmiał z dowcipasów o papieżu czy Smoleńsku etc. Najwyżej ten i ów przestanie się odzywać, najwyżej życzliwie zaproponują "szklankę zimnej wody", z ironicznym uśmiechem nazwą "człowiekiem PiS-u" (autentyczne przykłady z mojego "anty-potwornego" doświadczenia). Im więcej takiej niepozornej, codziennej "opozycji" tym Potwór będzie słabszy, bo bez wyznawców (nawet "letnich") jest on niczym.

    Pozwól, że - za Herbertem - rozwinę cytat stanowiący motto Twego wpisu: "w przypadku zagrożenia/przyjąć formę/kamienia albo liścia/
    słuchać mądrej Natury/która zaleca mimetyzm/oddychać płytko/udawać że nas nie ma". O kim to jest, jak nie o konformistach?

    OdpowiedzUsuń
  15. Romeusie,

    No to cieszymy się dalej wspólnie, wespół, ...we trzech :)
    Teraz już złapię Cię za guzik i nie puszczę, chyba, że się urwie....
    Antoni, a Ty?
    Proszę się nie rozchodzić!
    Pojutrze trochę odetchnę, na razie zaraz wracam do roboty, jestem wyjechany.

    Ad rem "krótko" :)

    Oczywiście, że o konformistach. Pięknie zresztą ten Wielki Zbigniew stawia im pomnik ze słów odskrobanych spod mchu, prawda?

    Ja, konformista, (prawie były, wiesz, jak to jest, powiedzmy, że jestem Anonimowym Konformistą - AK - ładny skrót?) :), czuję się dowartościowany.

    Z całym szacunkiem Drogi Internetowy Towarzyszu, "ludzkie wraki", to jest moje określenie, nie Poety.

    On pisał o mimetycznych istotach, jak ja, a ja piszę o "kimś w stanie gorszym ode mnie".
    Tzn, ludziach nieostrożnych, którzy nie zachowywali się mimetycznie i Potwór, niby Kupiec Wenecki niespodziewanie wyrwał im kilo mięsa. Nie zabił, "ludzki" Potwór.
    A oni myśleli, że to tylko takie żarty.

    Tych to nieszczęśników miałem na myśli.

    Dlatego, doceniając żarliwą filipikę przeciw konformistom, (wiem, jakie to groźne, a Ty, stary mój towarzysz, wiesz, że ja wiem, bom, mimo dementi:), smutny itd), nie mogę się zgodzić z Twoją rozszerzającą definicją.

    Mimo popełnienia grzechów podpadających pod Twój opis, mam nadzieję, nie stałem się "ludzkim wrakiem".
    Miałem szansę "powrotu".

    I ci Twoi konformiści też nie są żadnymi wrakami, wybacz, ale nie przesadzaj, nawet, jeśli solidaryzuję się z Twoją krytyką i podzielam Twoje zbulwersowania.

    Jeśli chodzi o mnie, dopowiem, że czuję się teraz tym bardziej bezpiecznie, słuchając z aprobatą Twojej krytyki, że teraz, dla równowagi, odbiło mi w drugą stronę i zamęczam wszystkich swoim up... wym czepialstwem.

    Nie umiem jeszcze złapać równowagi :)
    Ale będę bronił moich braci konformistów, jako AK, nawet przed Tobą.
    Powiem tak:
    Pewnie, że to źle. Ale to bardzo ludzkie.
    Nie wrakowskie.
    I TO SIĘ LECZY.
    Cieszę się, ża mam przyjemność z Romeusem, cierpliwym i wytrwałym terapeutą. Kiedyś będą Ci wdzięczni!

    Z hipokratowskim pozdrowieniem.
    Twój Kris

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj Krisie po weekendzie!

    Jak widzę pisząc swój post byłeś w szapańskim nastroju. Mnie bynajmniej tematyka konformizmu nie poprawia humoru, więc wybieram bardziej molową tonację.

    Herbert nie wystawił konformistom (alias "mimetykom") żadnego pomnika. Nie mylmy opisu patologii z jej uhonorowaniem.

    Myślę, że dokonane w żartobliwej tonacji gruntowne przewartościowanie symboliczno-moralnej wartości skrótu "AK" jest niezbyt niefortunne. Przynam, że wprawiło mnie w lekką konfuzję, gdyż w wielu Twoich poprzednich tekstach dowodzisz swego wielkiego szacunku dla naszej narodowej tradycji i ludzi, którzy oddawali życie za Polskę i wiarę. Może więc lepszy będzie - żeby już zostać przy tematyce militarnej - KBKS ("Każdy Bywa Konformistą Spontanicznie"). :-)

    Przyznaję się do błędu. Dopiero po Twoich ostatnich wyjaśnieniach pojąłem, co rozumiesz przez "Ludzkie Wraki". Mea culpa. I wniosek - cała moja pisanina o konformistach to właściwe off topic. Chodzi przecież o ludzi, którzy konformistami nie byli, ale Potwór wyrwał im "kilo mięsa" i teraz nimi są (lecz wskutek traumy, a nie kalkulacji) lub żyją po cichu bezpiecznie zanurzeni we własnej prywatności. Ja tych ludzi nie będę się czepiał ani ich osądzał. Choć w wypadku tych pierwszych wolałbym, żeby poszli w ślady tych drugich.

    I uwaga ostatnia. Głównym bohaterem Twego tekstu jest prof. K., prezes PAN. Moja intuicja jest następująca - żyjemy w czasach, które - pod względem mechanizmu awansu społecznego - prawie się nie rożnią od PRL-u. Ergo - kwalifikacje owszem mogą być, ale warunkiem sine qua non kariery jest - jak mawia redaktor M. - "postawa służebna". Prof. K. jako człowiek inteligenty z pewnością wie, że od ludzi na świeczniku Potwór wymaga bezwzględnego posłuszeństwa. Zwłaszcza podczas wystąpień publicznych, w dodatku tak ważnych. Podczas telewizyjnej debaty prof. K. zachował się konformistycznie. Ciekawi mnie , czy on wierzy w to, co mówi? Chyba nie do końca, bo w przeciwnym razie trzeba by jego inteligencję postawić pod znakiem zapytania. Nie podpada też chyba pod Twoją kategorię "ludzkiego wraku". Być może (podkreślam BYĆ MOŻE) kluczem jest fakt, że w latach 1976-1981 pracował naukowo w dawnym RFN i jakiś wysłannik Potwora mu teraz przypomniał, za jaką cenę mógł mieć w tych ciężkich czasach tak lukratywną posadę. A jeśli ten "teczkowy" trop jest fałszywy, to co pozostaje? Strach, który w sytuacjach kryzysowych potrafi nas zaskoczyć z niespodziewaną siłą? Kalkulacja własnego interesu "poza dobrem i złem"? Zinternalizowany konformizm, czyli tzw. życiowy pragmatyzm? Duchowa gnuśność człowieka przywiązanego do prestiżu i zaszczytów? A może prof. K. pełniąc tak eksponowaną funkcję w pewnym momencie przestał być naukowcem, a stał się politykiem i poczuł się zwolniony z powinności "racjonalizmu szkoły lwowsko-warszawskiej"? W końcu jak napisała kiedyś pewna poetka, której nazwiska na wszelki wypadek nie wspomnę, "żyjemy w epoce politycznej". Wg mnie przejawami tego samego politycznego konformizmu jest pochód przez uniwersytety ideologii gender (wg której płeć jest kategorią kulturową); dopatrywanie się w bohaterach Szarych Szeregów kryptopederastów, "naukowe" publikacje prof. Grossa, czy płomienna obrona przez "luminarzy nauki" urzędniczki państwowej, nazywającej papieża "ch...". Prof. K. swoim telewizyjnym wystąpieniem pokazał, że jest w tym samym obozie "K" (bez "A").

    Czy nie sądzisz drogi Krisie, że taki konformistycznie spolityzowany obraz nauki, który dzięki konkretnym ludziom dominuje w tzw. debacie publicznej to wspaniałe alibi i "zestaw argumentów z autorytetu" dla wszelkiej maści "nosorożców", za którymi wszak nie przepadasz? A skoro już niechcący wróciłem do konformizmu to jak sądzisz, ile trzeba czasu, by konformista stał się "nosorożcem"?

    OdpowiedzUsuń
  17. Romeusie,

    Na początek, dla porządku, powiem o tym, z czym się na pewno nie zgadzam. Nie zgadzam się zupełnie, że Twoje wypowiedzi o konformistach były offtop.

    Wprost przeciwnie, wniosły pogłębiający wątek do tematyki Potwora, nawiązały do naszej innej dyskusji, co oznacza, że dyskutujemy chyba na temat ważny, wielowątkowy i pozwolę sobie to wykorzystać.

    Udowadniasz to zresztą natychmiast sam, robiąc imponującą analizę „pana K.”, nomen omen - („K jak konformista”).

    A to, że ja w tekście nie używam w ogóle tego słowa, nie ma nic do rzeczy. Prawem komentatora jest dochodzić do sedna, nawet udowadniając autorowi, o czym pisze. Wiadomo bowiem, że często gęsto autorzy tego nie wiedzą.

    Ale po kolei. Postaram się stopniowo odnosić się do Twojego znakomitego komentarza w kilku ratach.

    Odnotowuję z wdzięcznością mycie głowy z powodu niewczesnych żartów z AK. Wprawdzie zbieżność liter była, przysięgam, przypadkowa i nie miałem żadnego zamiaru niczego przewartościowywać.

    Mógłbym długo się bronić, ale chyba wypada jedno: przeprosić i zmienić.

    KBKS nie przypadł mi do gustu, bo chodziło mi o sprytne skojarzenie z Anonimowym Alkoholikiem. W tym jest cały sens mojej sytuacji, którą uważam po pierwsze za dość typową, po drugie, za par excellence ewangeliczną.

    Kto był raz konformistą, już zawsze musi się strzec. I unikać konformizmu, jak ognia. Jest jakiś antykonformistyczny esperal? Bo ja nic nie mam wszyte i trochę się boję?

    Tutaj wtrącę „dygresję, ale na temat” :)
    Jak bardzo bym się nie solidaryzował z Twoim potępieniem paskudnych konformistów, to ośmielę się zauważyć, że, utopijne rozważania, „co by było, gdyby nie było konformistów” są po prostu pięknymi marzeniami. Są one krewnymi rozważań, co by było, gdyby Ewa nie przywiodła Adama do grzechu.
    Albo, gdyby nie było – powodzi, trzęsień ziemi i tajfunów.

    Ale to złe porównanie. Raczej – „gdyby na Saharze było więcej oaz a na Syberii … był bardziej umiarkowany klimat”.

    Konformizm – to po prostu cecha ułomnej natury ludzkiej. I można go tylko traktować ewangelicznie.
    Nawet sposób kojarzony ze zdaniem „Idź i nie grzesz więcej” – jest tu nieprzydatny. Tutaj można powiedzieć raczej o „owcach bez pasterza”, ofiarach katastrofy budowlanej w Jerozolimie (wieża w Siloe, „jak się nie nawrócicie, wszyscy zginiecie”) i budzącym grozę tłumie na dziedzińcu Prokuratora - „Ukrzyżuj!”. Chociaż to ostatnie – bodaj – już inna kategoria. Ale o tym potem.

    Czyli – tak kręci się ten światek, albo raczej, jak sobie pościeliliśmy, tak śpimy. A my (AL i Ty oraz inni ochotnicy)– mamy robić swoje. I o tym dyskutujmy.
    „Koniec dygresji na temat”.

    Co do AA, tego samego grepsu używam na zajęciach z Excela, kiedy walczę z nadużywaniem myszki - nawet do wiązania krawata.
    Anonimowy Myszkoholik. AM. (To też – ja). Absolwenci Akademii Medycznej mogą zaprotestować :)
    Mam nadzieje, że tym skrótem niczego nie przewartościowuję?
    Z AK to jednak co innego. Może AL? Anonimowy Leming?

    I tu dochodzimy do inspiracji, którą Tobie, Drogi Arcykomentatorze, zawdzięczam.

    Ty dogrzebałeś się żyły treściowej w moim wodnistym tekście, ja – skojarzyłem nagle, ze zdumieniem, że kontynuujemy dyskusję o pewnej sztuce o mało znamiennym tytule.

    Ewentualnym czytelnikom naszej dyskusji daję linka do Twojej recenzji na Frondzie, ponieważ tam właśnie odbyła się nasza pamiętna dyskusja, do której nieświadomie ;) nawiązałeś.

    http://www.fronda.pl/blogi/maly-blog/napis-czyli-dyktatura-lemingow,17176.html


    Ale oczywiście warto zaznaczyć, że tekst recenzji jest opublikowany również na Twoim blogu.

    http://recenzjeromeusa.wordpress.com/2011/05/30/napis-czyli-dyktatura-lemingow/

    Cdn.

    OdpowiedzUsuń
  18. A jednak będę, po namyśle, trochę, nieśmiało, bronił AK.
    Przecież, daj to sobie powiedzieć, AK, to nie konformista, tylko - były konformista. Czyli jednak, nieco pozytywna postać.
    Chociaż, wielce żałosna, zgoda.
    Ale jednak!
    Zwycięzca wojny z własną naturą. Ktoś, kto teraz zamęcza otoczenie swoją nową misją.

    Nie masz dla tego indywiduum zrozumienia na tyle, że będziesz walczył nawet z jego inicjałami, bo budzą "zbyt dobre" skojarzenia?

    Okrutny!
    Będę więc chodził w czapce hańby. AL jestem.

    OdpowiedzUsuń
  19. Witaj,

    Muszę zajrzeć do tej starej frondowej dyskusji i odświeżyć ją sobie. Jak to zrobię, dam obszerniejszy komentarz.

    Tymczasem krótko...

    Robię tu trochę za bezlitosny bat na konformistów. Wyjaśniam - konformizm jako "grzech", słabość, której czasem ulegamy nie stanowi przedmiotu mojego ataku. Owszem to jest zło, ale po pierwsze przydarza się i mnie (więc nie mogę rzucać kamieniem), a po drugie można się przecież starać poprawiać, nawracać etc.

    Ja walczę z konformizmem jako "grzechem strukturalnym", jako ZASADĄ, jako polityczno-światopoglądową permanentną "dulszczyzną", a nie wstydliwym epizodem, który przydarza się każdemu. Uważam też, że wyższym stopniem owego strukturalnego konformizmu, takim "konformizmem zaangażowanym" jest opisana niegdyś przez Ciebie "nosorożacizna", co uświadomiłem sobie rozmyślając nad swoim poprzednim komentarzem. Skala tego zjawiska i jego rosnąca agresywna żywotność - przyznaję szczerze - zaczyna mnie przerażać i sprawia, że czuję się wezwany do obrony wartości, które są mi bliskie i prawa do życia po swojemu. Nie masz wrażenia, że dyskusje z naszymi oponentami sa już raczej niemożliwe i znaleźliśmy się na wojnie? Bo ja tak. Z ludźmi, którzy np. chcą edukować seksualnie przedszkolaki nie ma dyskusji. To są barbarzyńcy, forpoczta pedofilii. Zagrożenie dla mojej rodziny i naszej cywilizacji. Niezbyt czuję się na siłach roztrząsać subtelności "za" i "przeciw" ich konformizmu. Bardziej interesuje mnie, jak ich (i im podobnych) skutecznie i trwale powstrzymać.

    OdpowiedzUsuń