poniedziałek, 4 czerwca 2012

Manipulokracja


Najnowszy kwartalnik Humanistyka(wiosna 2012), jako temat numeru wziął manipulację

Jak najlepiej świadczy o kwalifikacjach intelektualnych redaktorów Humanistyki fakt, że zaprojektowany przed z górą półroczem temat numeru jest tematem dnia w momencie jego ukazania.

Manipulacja okazuje się jednym z najważniejszych i najgroźniejszych problemów naszych czasów a sposoby obrony przed nią – najważniejszą umiejętnością inteligenta.

Jeśli nie chce on miotać się rozpaczliwie między

postawą leminga – pożeracza medialnej papki z tajnymi, trującymi dodatkami
a
opętanego przez najbardziej „obłąkane teorie spiskowe”, podejrzliwego i monotematycznego, starego nudziarza, jak ja.

Czy istnieje złoty środek? Nie mnie sądzić. 

Niech ten tekst będzie czymś w rodzaju pendent do tematu numeru. 
Publikuję ten tekst, kiedy świeże są jeszcze echa najnowszego „skandalu” wywołanego przez Murzynka Bambo. 

Uzyskajmy pewien dystans do wyczynów naszych polskich specjalistów odwracania kota ogonem.

Oni walczą o jeszcze jeden miesiąc sprawowania zewnętrznych znamion władzy w średniej wielkości kraju europejskim. Po nich choćby potop.
Tam gra idzie o władzę nad światem, w której to grze światowym graczom nasz nieszczęśliwy kraj  jawi się, jak igraszka w ich rękach.

Manipulacja wykryta, zanim „uhonorowano” Jana Karskiego


W Stanach rozpoczęła się już kampania prezydencka. I prezydent Obama od czasu do czasu też musi dać znać o sobie.
Będzie jeszcze o „słynnej pomyłce”. Ale najpierw zajęcia przygotowawcze. Oprę się w nich na konsultacji politologicznej mojego zagranicznego korespondenta, prywatnego wysłannika do przodującej demokracji świata, który prezentuje mi od czasu do czasu na Skypie wyciąg z amerykańskich wydarzeń medialnych. 

Mój amerykański analityk powiązał je ze sobą w logiczny i przekonywający ciąg, zaprojektowany, być może, w jakiejś Pracowni Marketingu Politycznego.

Niezależna i amatorska rekonstrukcja zagraniczna,


Faktografia
Fakt pierwszy. Kilka tygodni temu, prezydent Obama, na pytanie dziennikarza o stosunek do małżeństw homoseksualnych, odpowiada tajemniczo, że jego pogląd ewoluuje.

Fakt drugi. Dwa tygodnie później, prezydent Obama ogłasza, że został przekonany, iż należy umożliwić małżeństwa homoseksualne w całych Stanach.

Fakt trzeci. Kilka dni później w prasie ukazują się informacje, że kandydat republikanów Mit Romney, w latach szkolnych należał do grupy prześladującej homoseksualnego kolegę.

Analiza
Mój analityk przeprowadził następujące rozumowanie:
Obama niespecjalnie przejmuje się gejami, przez całą swoją karierę polityczną nic dla nich nie zrobił, chociaż 10 lat temu, przed wyborami w stanie Illinois do Kongresu, na odczepnego, coś im obiecał. I nie jest ich ulubieńcem. Jego ukłon w stronę środowisk gejowskich to poszukiwanie sposobu na zwiększenie słabnącej popularności.

Ale zwykła deklaracja poparcia to za mało, tym bardziej, że wiarygodność Obamy w tej sprawie jest niewielka. Należało ją podkręcić. News o niechlubnej przeszłości Romneya, jako prześladowcy gejów, wypłynął więc "przypadkowo" niemal natychmiast po dyskretnym zasugerowaniu wizerunku Obamy - przyjaznego gejom.
Środowiska gejowskie nie mają wielkiego wyboru. Pokazano im bat i marchewkę. 

Oczywiście to elektorat nieco mizerny. Ale jeśli jeszcze uwzględnimy panujące w liberalnych mediach trendy i mody, motyw kampanii jest jak znalazł.
Media  podgrzeją atmosferę i być może uda się im przekonać, że Obama jest postępowy i przyszłościowy a Romney – zakuty, ksenofobiczny łeb. 
Sytuację wprawdzie nieco komplikuje fakt, że żelazny elektorat Obamy, czyli Afroamerykanie gremialnie są przeciwni jakimkolwiek nowinkom gejowskim. Istniało ryzyko, że Obama może na tym posunięciu więcej stracić, niż zyskać. Zrobiono więc odpowiednie sondaże. Okazało się, że gejowskie umizgi Obamy nie będą miały wpływu na postawę ciemnoskórego elektoratu. 

Pierwsza w historii taka karnacja prezydenta zniewala i żelazny elektorat nie takie rzeczy wybaczy.

Nie wiem, skąd u niego (tzn. u mojego analityka) taka umiejętność kojarzenia luźno związanych ze sobą faktów i następnie, na tej podstawie, rekonstrukcji najtajniejszych koncepcji kosztujących zapewne sowite sumy w dolarach. 

O ile wiem, nie czyta on (tenże analityk) felietonów Stanisława Michalkiewicza.

Fachowa i wzorcowa rekonstrukcja krajowa na tablicy korkowej

Michalkiewicza czyta za to inny mój znajomy analityk, tym razem krajowy.

Twierdzi on, że najwidoczniej znakomity redaktor ma u siebie w gabinecie wielką tablicę korkową, do której przypina w kilkunastu liniach karteczki z ogłaszanymi każdego dnia ciekawymi „faktami prasowymi”. Konkretna karteczka albo pasuje do już istniejących linii i dopełnia obrazu supertajnej koncepcji marketingu politycznego, albo nie. Jeśli tak, trafia do pasującej linii. Jeśli nie, otwiera linię nową.
Jeśli jakaś linia faktów prasowych zyskuje wreszcie ważną pointę, wybucha i przykrywa inny fakt, albo uderza w kogoś, kto został wybrany do uderzenia, redaktor Michalkiewicz ma materiał do kolejnego, błyskotliwego i przenikliwego felietonu.
No i właśnie taka chwila nastąpiła. Redaktor Michalkiewicz opublikował zawartość fragmentu swojej tablicy korkowej (Gaffa starannie zaprojektowana). Zgadzam się z tezami, ale cieszę się, że to nie obciąża mojego konta starego nudziarza, opętanego "teoriami spiskowymi". 

Niezależnie od tego niedoścignionego komentarza aktualnego papieża polskiej felietonistyki, chcę ambitnie zaprezentować inne podejście.

„Podejście hermeneutyczne”

Spróbujmy wyjść od faktu prasowego i spróbować rekonstrukcji linii marketingowej tylko na podstawie tego jednego faktu. Pomińmy, czy przygotowanego przez niemieckich, rosyjskich, izraelskich agentów wpływu, lobbystów tej samej proweniencji, czy po prostu, przez amerykańskich wykształciuchów. Którzy obsłużyli tak, jak ich było stać, kolejne, rutynowe wydarzenie prezydenckie, jakich Obama odbębnia kilka każdego dnia.

Fragment przemówienia, w części dotyczącej Jana Karskiego brzmiał następująco (tłumaczenie własne):

Mówiący biegle czterema językami i obdarzony fotograficzną pamięcią Jan pracował, jako kurier polskiego ruchu oporu w najmroczniejszych czasach II wojny światowej. Przed jedną z wypraw przez linie wroga bojownicy ruchu oporu powiedzieli mu, że Żydzi są mordowani na masową skalę, przemycili go do getta warszawskiego i polskiego obozu zagłady, aby mógł to zobaczyć na własne oczy. Jan przekazał te informacje, jako jedno z pierwszych świadectw Holocaustu, prezydentowi Franklinowi Rooseveltowi, błagając świat o działanie. (…)

Te słowa znalazły się w amerykańskich dziennikach telewizyjnych i, zapewne, były słyszalne na całym świecie.

Potraktujmy wypowiedź prezydenta, jak źródło wiedzy historycznej, dostarczanej maluczkim przez pewnego absolwenta Harvardu, pełniącego chwilowo obowiązki Ojca Narodu, uosabiającego majestat i potęgę Światowego Strażnika Wolności.

Wyobraźmy sobie trzech przeciętnych Amerykanów:
gospodynię domową na Florydzie, która właśnie wróciła ze szkoły, gdzie odwiozła swoje dzieci;

programistę na urlopie z Washigton, który po skoszeniu pierwszej trawy ręczną kosiarką, wrócił do domu, nieco spocony, i chłodzi się colą;

i  

geja z Kalifornii, który włączył właśnie telewizor, po znalezieniu pilota pod łóżkiem

Jaką informację niosą te słowa? Wymieńmy je po kolei.

1)      Działo się to dawno, gdzieś między wojną secesyjną a wojną w Wietnamie, prawie sto lat temu w czasie Wielkiej Wojny. Wojna była straszna, bo mordowano Żydów. Gdzie mordowano? W getcie warszawskim i w polskich obozach śmierci.

2)      Kto mordował? Chyba Polacy? Na pewno Polacy, skoro getto było w Warszawie i nasz prezydent powiedział o polskich obozach śmierci. Gdzieś to czytałam (łem) Bloody polaks!

3)      Był jakiś (jeden) dzielny Polak, który zawiadomił Roosevelta, że są mordowani Żydzi. Znaleźli go nareszcie po stu latach. A to dopiero! Był on jednym z (nielicznych) bojowników ruchu oporu. Chwała Bogu. Chociaż jeden sprawiedliwy w tej Sodomie!

4)      A tak! Pamiętam ze szkoły: ruchy oporu były we Francji, we Włoszech, nawet w Niemczech. Nawet w najgorszych reżymach trafiają się porządni ludzie.

A czego nie było i o czym przeciętni Amerykanie długo się nie dowiedzą?

5)      Nie było ani słowa o tym, kto założył getto, obozy śmierci i kto mordował, przez linie jakiego wroga przekradał się Jan Karski.

6)      Jan Karski nie był żadnym „członkiem ruchu oporu”! Ruchy oporu to były w państwach koalicji hitlerowskiej i państwach - kolaborantach, jak Francja!

a.       Był żołnierzem Armii Polskiej, 600 - tysięcznej, czwartej armii koalicji antyhitlerowskiej, mającej premiera, naczelnego wodza, własną flotę i podziemną Armię Krajową.

b.      Był obywatelem Państwa Polskiego z Rządem i Delegaturą na kraj, które od pierwszego do ostatniego dnia wojny dzielnie walczyło z dwoma agresorami. I w miarę swoich sił i środków próbowało ratować swoich żydowskich obywateli.

c.       Jego polscy obywatele ochotniczo tysiącami oddawali życie, ratując Żydów.

d.      Jego agresorzy Niemcy i Związek Sowiecki wymordowali do spółki 6 milionów tych obywateli, z tego 3 miliony Żydów, jedną piątą populacji.

7)      To państwo zostało zdradzone dwa razy: raz „o świcie” we wrześniu 1939 przez europejskich sojuszników, którzy z powodu swojej małoduszności i głupoty zafundowali sobie na własne życzenie najkrwawszą wojnę w dziejach, zamiast szybką i chwalebną, kilkumiesięczną kampanię.

Zdradzone później powtórnie, kiedy sojusznika opuścili Amerykanie, a właściwie ich podpuszczany przez sowieckiego agenta Algera Hissa prezydent Roosevelt i zostawili go w łapach Stalina, fundując sobie 50 lat kłopotów „zimnej wojny”.

Ta elementarna wiedza nie jest znana nawet przeciętnemu polskiemu maturzyście a co dopiero przeciętnemu Amerykaninowi.

Potem były przeprosiny rzecznika Białego Domu (trzykrotne!)

„Pomyłka mogła się zdarzyć”. Ale przeprosiny były już nienaganne.
Zamiast „polskich obozów śmierci” wstawiono „nazistowskie”. Dodano „obowiązkowe” wyrazy szacunku dla „niewinnych Polaków”. Koniec, kropka.

Nasi trzej Amerykanie mieli zerowe szanse dowiedzieć się o nich z dzienników telewizyjnych.

Całe szczęście. Gdyby mieli w ogóle głowę, żeby zainteresować się tymi dyplomatycznymi wykrętami, jeszcze bardziej by się zdenerwowali.

Zrozumieli by tylko, że ci namolni polacks, którzy z powodu swoich nielicznych „niewinnych” rodaków, jak niewątpliwy bohater, Karski, obrażają się, jak przyłapany na gorącym uczynku krętacz za „polskie” obozy i domagają się używania nazwy – „nazi”. Cwaniaczki!

Wnioski


To już nie manipulacja. To tryumf, prawdziwe „zwycięstwo manipulacji”, żeby strawestować tytuł książki Mackiewicza.
„Polskie obozy śmierci” rzucone w twarz Polakom przy okazji honorowania polskiego bohatera przez wykształciucha Harvardu, okraszone łzawymi opowieściami dla mediotów o polskim członku „ruchu oporu”, jak uderzenie pejczem …
Jesteśmy więc zdradzani po raz trzeci. Ale wtedy mieliśmy rząd, który walczył, robił, co mógł, w skrajnie dramatycznych okolicznościach. Oni mieli dwadzieścia lat. My – swoje ćwierć, bez mała, wieku, jak pięć minut. Wojny nie widać. Ale czy jej nie ma? W każdym razie, w oczach świata tracimy (?) - swoje dobre imię.

Business as usual

Koncepcja marketingowa wdrożona do realizacji. Faktura może zostać wystawiona. Kombinujemy dalej, bo do wyborów daleko i na jednej melodyjce długo nie ujedziemy…

Ach ta Ameryka!
Uniwersytet Harvard, w stanie Massachusetts. Barack Obama, absolwent Harvardu. 
Franklin Delano Roosevelt, „człowiek roku” po trzykroć, „oczywiście” również absolwent Harvardu. 

Odpowiedzialny za zimną wojnę.
Którą później bohatersko wygrał już ktoś inny. Też na R. Tylko o niebo mądrzejszy i o wiele za mało doceniany. Fakt, człowiekiem roku był tylko dwa razy, a Harvardu nie skończył, tylko jakiś college w stanie Illinois…
W czasie kampanii wyborczej -1980 roku, pytanie do Ronalda Reagana:
- Panie Reagan, jest pan takim zawziętym antykomunistą, ale o ile mi wiadomo nigdy pan nie był w żadnym komunistycznym kraju.
- Ależ tak! Byłem! - odpalił Reagan bez namysłu. Byłem w Massachusetts!
Amerykę kochamy za umiłowanie wolności mimo wszystko i  za prezydentów – prawdziwych przywódców wolnego świata. A nie za prezydentów – politycznych idiotów, manipulantów, lub igraszki w rękach doradców.

Manipulokracja © Lis. To słowo w moim edytorze podkreśla się na czerwono. O! Już nie. Wpisałem sobie do słownika (prawy klawisz myszy, pozycja menu kontekstowego: Dodaj do słownika).

3 komentarze:

  1. W celu uzupełnienia znakomitego tekstu Krisa pozwalam sobie załączyć link do wzmiankowanego przez Autora felietonu Stanisława Michalkiewicza.

    http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2519

    OdpowiedzUsuń
  2. Romeusie, dziękuję za miłe słowa.
    Link ukryłem (chyba za bardzo) też w tekście :)
    Mojego nie trzeba przeklejać, ale trzeba się go doszukać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, ależ "gaffę" strzeliłem. :-( Na usprawiedliwienie podam, że tekst czytałem podczas "okienka" w pracy, więc jak widać bez klikania do przytoczonych źródeł. Mea culpa.

    OdpowiedzUsuń