Najnowszy kwartalnik Humanistyka(wiosna 2012), jako temat numeru wziął manipulację.
Jak najlepiej świadczy o kwalifikacjach intelektualnych redaktorów
Humanistyki fakt, że zaprojektowany przed z górą półroczem temat numeru jest tematem
dnia w momencie jego ukazania.
Manipulacja okazuje się jednym z najważniejszych i
najgroźniejszych problemów naszych czasów a sposoby obrony przed nią –
najważniejszą umiejętnością inteligenta.
Jeśli nie chce on miotać się rozpaczliwie między
postawą leminga – pożeracza medialnej papki z tajnymi, trującymi dodatkami
a
opętanego przez najbardziej „obłąkane teorie spiskowe”, podejrzliwego i monotematycznego, starego nudziarza, jak ja.
Czy istnieje złoty środek? Nie mnie sądzić.
Niech ten tekst będzie czymś w rodzaju pendent do tematu numeru.
Publikuję ten
tekst, kiedy świeże są jeszcze echa najnowszego „skandalu” wywołanego przez
Murzynka Bambo.
Uzyskajmy pewien dystans do wyczynów naszych polskich
specjalistów odwracania kota ogonem.
Oni walczą o jeszcze jeden miesiąc sprawowania zewnętrznych znamion władzy w średniej wielkości kraju europejskim. Po nich choćby potop.
Tam gra idzie o władzę nad światem, w której to grze światowym
graczom nasz nieszczęśliwy kraj jawi
się, jak igraszka w ich rękach.
Manipulacja wykryta, zanim „uhonorowano” Jana Karskiego
W Stanach rozpoczęła się już kampania prezydencka. I
prezydent Obama od czasu do czasu też musi dać znać o sobie.
Będzie jeszcze o „słynnej pomyłce”. Ale najpierw zajęcia
przygotowawcze. Oprę się w nich na konsultacji politologicznej mojego zagranicznego
korespondenta, prywatnego wysłannika do przodującej demokracji świata, który
prezentuje mi od czasu do czasu na Skypie wyciąg z amerykańskich wydarzeń
medialnych.
Mój amerykański analityk powiązał je ze sobą w logiczny i przekonywający
ciąg, zaprojektowany, być może, w jakiejś Pracowni
Marketingu Politycznego.
Niezależna i amatorska rekonstrukcja zagraniczna,
Faktografia
Fakt pierwszy. Kilka tygodni temu, prezydent Obama, na pytanie
dziennikarza o stosunek do małżeństw homoseksualnych, odpowiada tajemniczo, że
jego pogląd ewoluuje.
Fakt drugi. Dwa tygodnie później, prezydent Obama ogłasza, że został
przekonany, iż należy umożliwić małżeństwa homoseksualne w całych Stanach.
Fakt trzeci. Kilka dni później w prasie ukazują się informacje, że
kandydat republikanów Mit Romney, w latach szkolnych należał do grupy
prześladującej homoseksualnego kolegę.
Analiza
Mój analityk przeprowadził następujące rozumowanie:
Obama niespecjalnie przejmuje się gejami, przez całą swoją karierę
polityczną nic dla nich nie zrobił, chociaż 10 lat temu, przed wyborami w
stanie Illinois do Kongresu, na odczepnego, coś im obiecał. I nie jest ich
ulubieńcem. Jego ukłon w stronę środowisk gejowskich to poszukiwanie sposobu na
zwiększenie słabnącej popularności.
Ale zwykła deklaracja poparcia to za mało, tym bardziej, że
wiarygodność Obamy w tej sprawie jest niewielka. Należało ją podkręcić.
News o niechlubnej przeszłości Romneya, jako prześladowcy gejów, wypłynął więc "przypadkowo" niemal natychmiast po dyskretnym zasugerowaniu wizerunku Obamy -
przyjaznego gejom.
Środowiska gejowskie nie mają wielkiego wyboru. Pokazano im bat i marchewkę.
Oczywiście to elektorat nieco mizerny. Ale jeśli jeszcze uwzględnimy panujące w liberalnych mediach trendy i mody, motyw kampanii jest jak znalazł.
Media podgrzeją atmosferę i być może uda się im przekonać, że Obama jest postępowy i przyszłościowy a Romney – zakuty, ksenofobiczny łeb.
Media podgrzeją atmosferę i być może uda się im przekonać, że Obama jest postępowy i przyszłościowy a Romney – zakuty, ksenofobiczny łeb.
Sytuację wprawdzie nieco komplikuje fakt, że żelazny elektorat Obamy, czyli Afroamerykanie gremialnie są przeciwni jakimkolwiek
nowinkom gejowskim. Istniało ryzyko, że Obama może na tym posunięciu więcej
stracić, niż zyskać. Zrobiono więc odpowiednie sondaże. Okazało się, że
gejowskie umizgi Obamy nie będą miały wpływu na postawę ciemnoskórego
elektoratu.
Pierwsza w historii taka karnacja prezydenta zniewala i żelazny
elektorat nie takie rzeczy wybaczy.
Nie wiem, skąd u niego (tzn. u mojego analityka) taka
umiejętność kojarzenia luźno związanych ze sobą faktów i następnie, na tej
podstawie, rekonstrukcji najtajniejszych koncepcji kosztujących zapewne sowite
sumy w dolarach.
O ile wiem, nie czyta on (tenże analityk) felietonów
Stanisława Michalkiewicza.
Fachowa i wzorcowa rekonstrukcja krajowa na tablicy korkowej
Michalkiewicza czyta za to inny mój znajomy analityk, tym
razem krajowy.
Twierdzi on, że najwidoczniej znakomity redaktor ma u siebie
w gabinecie wielką tablicę korkową, do której przypina w kilkunastu liniach
karteczki z ogłaszanymi każdego dnia ciekawymi „faktami prasowymi”. Konkretna
karteczka albo pasuje do już istniejących linii i dopełnia obrazu supertajnej
koncepcji marketingu politycznego,
albo nie. Jeśli tak, trafia do pasującej linii. Jeśli nie, otwiera linię nową.
Jeśli jakaś linia faktów
prasowych zyskuje wreszcie ważną pointę, wybucha i przykrywa inny fakt,
albo uderza w kogoś, kto został wybrany do uderzenia, redaktor Michalkiewicz ma materiał do
kolejnego, błyskotliwego i przenikliwego felietonu.
No i właśnie taka chwila nastąpiła. Redaktor Michalkiewicz
opublikował zawartość fragmentu swojej tablicy korkowej (Gaffa starannie zaprojektowana). Zgadzam się z tezami, ale cieszę się, że to nie obciąża mojego konta starego nudziarza, opętanego "teoriami spiskowymi".
Niezależnie od tego niedoścignionego komentarza aktualnego papieża polskiej felietonistyki, chcę ambitnie zaprezentować
inne podejście.
„Podejście hermeneutyczne”
Spróbujmy wyjść od faktu prasowego i spróbować rekonstrukcji linii marketingowej tylko na podstawie tego jednego faktu. Pomińmy,
czy przygotowanego przez niemieckich, rosyjskich, izraelskich agentów wpływu,
lobbystów tej samej proweniencji, czy po prostu, przez amerykańskich wykształciuchów.
Którzy obsłużyli tak, jak ich było stać, kolejne, rutynowe wydarzenie
prezydenckie, jakich Obama odbębnia kilka każdego dnia.
Fragment przemówienia, w części dotyczącej Jana Karskiego brzmiał
następująco (tłumaczenie własne):
Mówiący biegle czterema językami i obdarzony fotograficzną pamięcią Jan
pracował, jako kurier polskiego ruchu
oporu w najmroczniejszych czasach II wojny światowej. Przed jedną z
wypraw przez linie wroga bojownicy ruchu
oporu powiedzieli mu, że Żydzi są mordowani na masową skalę, przemycili go
do getta warszawskiego i polskiego obozu
zagłady, aby mógł to zobaczyć na własne oczy. Jan przekazał te informacje, jako
jedno z pierwszych świadectw Holocaustu, prezydentowi Franklinowi Rooseveltowi,
błagając świat o działanie. (…)
Te słowa znalazły się w amerykańskich dziennikach
telewizyjnych i, zapewne, były słyszalne na całym świecie.
Potraktujmy wypowiedź prezydenta, jak źródło wiedzy
historycznej, dostarczanej maluczkim przez pewnego absolwenta Harvardu,
pełniącego chwilowo obowiązki Ojca Narodu, uosabiającego majestat i potęgę Światowego
Strażnika Wolności.
Wyobraźmy sobie trzech przeciętnych Amerykanów:
gospodynię domową na Florydzie, która właśnie wróciła ze
szkoły, gdzie odwiozła swoje dzieci;
programistę na urlopie z Washigton, który po skoszeniu
pierwszej trawy ręczną kosiarką, wrócił do domu, nieco spocony, i chłodzi się
colą;
i
geja z Kalifornii, który włączył właśnie telewizor, po
znalezieniu pilota pod łóżkiem
Jaką informację niosą te słowa? Wymieńmy je po kolei.
1) Działo
się to dawno, gdzieś między wojną secesyjną a wojną w Wietnamie, prawie sto lat
temu w czasie Wielkiej Wojny. Wojna była straszna, bo mordowano Żydów. Gdzie
mordowano? W getcie warszawskim i w polskich obozach śmierci.
2) Kto
mordował? Chyba Polacy? Na pewno Polacy, skoro getto było w Warszawie i nasz
prezydent powiedział o polskich obozach śmierci. Gdzieś to czytałam (łem) Bloody polaks!
3) Był
jakiś (jeden) dzielny Polak, który zawiadomił Roosevelta, że są mordowani
Żydzi. Znaleźli go nareszcie po stu latach. A to dopiero! Był on jednym z
(nielicznych) bojowników ruchu oporu. Chwała Bogu. Chociaż jeden sprawiedliwy w
tej Sodomie!
4) A
tak! Pamiętam ze szkoły: ruchy oporu były we Francji, we Włoszech, nawet w
Niemczech. Nawet w najgorszych reżymach trafiają się porządni ludzie.
A czego nie było i o czym przeciętni Amerykanie długo się
nie dowiedzą?
5) Nie
było ani słowa o tym, kto założył getto, obozy śmierci i kto mordował, przez
linie jakiego wroga przekradał się Jan Karski.
6) Jan
Karski nie był żadnym „członkiem ruchu oporu”! Ruchy oporu to były w państwach
koalicji hitlerowskiej i państwach - kolaborantach, jak Francja!
a. Był
żołnierzem Armii Polskiej, 600 - tysięcznej, czwartej armii koalicji
antyhitlerowskiej, mającej premiera, naczelnego wodza, własną flotę i podziemną
Armię Krajową.
b. Był
obywatelem Państwa Polskiego z Rządem i Delegaturą na kraj, które od pierwszego
do ostatniego dnia wojny dzielnie walczyło z dwoma agresorami. I w miarę swoich
sił i środków próbowało ratować swoich żydowskich obywateli.
c. Jego
polscy obywatele ochotniczo tysiącami oddawali życie, ratując Żydów.
d. Jego
agresorzy Niemcy i Związek Sowiecki wymordowali do spółki 6 milionów tych
obywateli, z tego 3 miliony Żydów, jedną piątą populacji.
7) To
państwo zostało zdradzone dwa razy: raz „o świcie” we wrześniu 1939 przez europejskich
sojuszników, którzy z powodu swojej małoduszności i głupoty zafundowali sobie
na własne życzenie najkrwawszą wojnę w dziejach, zamiast szybką i chwalebną,
kilkumiesięczną kampanię.
Zdradzone później powtórnie, kiedy sojusznika opuścili Amerykanie, a właściwie ich podpuszczany przez sowieckiego agenta Algera Hissa prezydent Roosevelt i zostawili go w łapach Stalina, fundując sobie 50 lat kłopotów „zimnej wojny”.
Zdradzone później powtórnie, kiedy sojusznika opuścili Amerykanie, a właściwie ich podpuszczany przez sowieckiego agenta Algera Hissa prezydent Roosevelt i zostawili go w łapach Stalina, fundując sobie 50 lat kłopotów „zimnej wojny”.
Ta elementarna wiedza nie jest znana nawet przeciętnemu
polskiemu maturzyście a co dopiero przeciętnemu Amerykaninowi.
Potem były przeprosiny rzecznika Białego Domu (trzykrotne!)
„Pomyłka mogła się zdarzyć”. Ale przeprosiny były już
nienaganne.
Zamiast „polskich obozów śmierci” wstawiono „nazistowskie”.
Dodano „obowiązkowe” wyrazy szacunku dla „niewinnych Polaków”. Koniec, kropka.
Nasi trzej Amerykanie mieli zerowe szanse dowiedzieć się o
nich z dzienników telewizyjnych.
Całe szczęście. Gdyby mieli w ogóle głowę, żeby zainteresować
się tymi dyplomatycznymi wykrętami, jeszcze bardziej by się zdenerwowali.
Zrozumieli by tylko, że ci namolni polacks, którzy z powodu swoich nielicznych „niewinnych” rodaków,
jak niewątpliwy bohater, Karski, obrażają się, jak przyłapany na gorącym
uczynku krętacz za „polskie” obozy i domagają się używania nazwy – „nazi”.
Cwaniaczki!
Wnioski
To już nie manipulacja. To tryumf, prawdziwe „zwycięstwo
manipulacji”, żeby strawestować tytuł książki Mackiewicza.
„Polskie obozy śmierci” rzucone w twarz Polakom przy okazji
honorowania polskiego bohatera przez wykształciucha Harvardu, okraszone łzawymi
opowieściami dla mediotów o polskim członku „ruchu oporu”, jak uderzenie pejczem
…
Jesteśmy więc zdradzani po raz trzeci. Ale wtedy mieliśmy
rząd, który walczył, robił, co mógł, w skrajnie dramatycznych okolicznościach.
Oni mieli dwadzieścia lat. My – swoje ćwierć, bez mała, wieku, jak pięć minut.
Wojny nie widać. Ale czy jej nie ma? W każdym razie, w oczach świata tracimy
(?) - swoje dobre imię.
Business as usual
Koncepcja marketingowa wdrożona do realizacji. Faktura może
zostać wystawiona. Kombinujemy dalej, bo do wyborów daleko i na jednej
melodyjce długo nie ujedziemy…
Ach ta Ameryka!
Uniwersytet Harvard, w stanie Massachusetts. Barack Obama, absolwent Harvardu.
Franklin
Delano Roosevelt, „człowiek roku” po trzykroć, „oczywiście” również absolwent
Harvardu.
Odpowiedzialny za zimną wojnę.
Którą później
bohatersko wygrał już ktoś inny. Też na R. Tylko o niebo mądrzejszy i o wiele
za mało doceniany. Fakt, człowiekiem roku był tylko dwa razy, a Harvardu nie
skończył, tylko jakiś college w stanie Illinois…
W czasie kampanii
wyborczej -1980 roku, pytanie do Ronalda Reagana:
- Panie Reagan, jest pan takim zawziętym
antykomunistą, ale o ile mi wiadomo nigdy pan nie był w żadnym komunistycznym
kraju.
- Ależ tak! Byłem! - odpalił Reagan bez
namysłu. Byłem w Massachusetts!
Amerykę kochamy za
umiłowanie wolności mimo wszystko i za
prezydentów – prawdziwych przywódców wolnego świata. A nie za prezydentów –
politycznych idiotów, manipulantów, lub igraszki w rękach doradców.
Manipulokracja ©
Lis. To słowo w moim edytorze podkreśla się na czerwono. O! Już nie. Wpisałem
sobie do słownika (prawy klawisz myszy, pozycja menu kontekstowego: Dodaj do
słownika).
W celu uzupełnienia znakomitego tekstu Krisa pozwalam sobie załączyć link do wzmiankowanego przez Autora felietonu Stanisława Michalkiewicza.
OdpowiedzUsuńhttp://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2519
Romeusie, dziękuję za miłe słowa.
OdpowiedzUsuńLink ukryłem (chyba za bardzo) też w tekście :)
Mojego nie trzeba przeklejać, ale trzeba się go doszukać :)
Przepraszam, ależ "gaffę" strzeliłem. :-( Na usprawiedliwienie podam, że tekst czytałem podczas "okienka" w pracy, więc jak widać bez klikania do przytoczonych źródeł. Mea culpa.
OdpowiedzUsuń