poniedziałek, 1 lutego 2010

Medytacja zimowa (2)

Część druga. Późny ranek

Poeci już obrabowali cały świat z barw i melodii,

trudno wysłowić się od nich urodziwiej,

lecz pragnąłbym ten madrygał tak odmłodzić,

abyś się dała choć na chwilę zadziwić.

……………………….Józef Łobodowski - W poszukiwaniu metafor



Nowe życie…

Lekka przesada, ale… po latach jazd na drugą stronę Wisły, hen do Kań, Podkowy, Grodziska nawet, Szewc znalazł, dzięki kontaktom ze spacerów osiedlowych, koniarza wyjątkowego. 20 minut od domu, jazdy indywidualne, na telefon, nawet niedrogo. Cud!

Koniarz, pan Marek ma prawdziwe, ujeżdżeniowe, nie rekreacyjne konie. Na takich Szewc jeszcze nie jeździł. No i okazuje się, że jeździć nie umie. Pan Marek mówi, że jeźdźcy dzielą się na takich, co jeżdżą konno i jeżdżą na koniu.

Ci ostatni po prostu jadą, jak pasażer, ledwie tolerowany. Kierowca z tylnego siedzenia.

Ci pierwsi tworzą z koniem harmonijnie współdziałającą jedność. Ta jedność jest czymś więcej, niż parą koń-jeździec. Jest to jeźdźcokoń albo koniojeździec, twór, który może dokonać czegoś, czego ani sam koń, ani sam jeździec nie jest w stanie osiągnąć.

I Szewc jedzie na jazdę. 20 minut od Olch. 40 minut od Warszawy. Nawet teraz, bo pod prąd się jedzie. Dzień w międzyczasie trochę się obudził i gęba mu się przejaśniła.

40 minut czasu. Radio w samochodzie wyłączone. Od pewnego czasu wcale nie potrzebuje go włączać. Nie musi szukać bezowocnie jakiejś sensownej audycji. Ani nawet włączać audiobooka. Ma o czym myśleć.

Jest godzina ósma dwanaście, czwartek, środek stycznia, bieżącego roku. Czternaście minut temu Lis pożegnał się z córką przed szkołą.

Chwileczkę, jak to ósma? Jak to czwartek, środek stycznia, bieżącego roku? Jak to niedawno Szewc się pożegnał? Przecież, po pierwsze, wpis na ten temat był opublikowany we wtorek, pod koniec stycznia, po drugie, to było tydzień temu!

Sprzeczność czasu opowieści i czasu czytelnika.

Każdy miłośnik literatury to zna.

Wyobraźmy sobie, jak się czuli czytelnicy kolejnych odcinków Lalki, kiedy w maju 1888 Kurier musiał zawiesić na miesiąc druk powieści. A co dopiero działo się od sierpnia do listopada tegoż roku! Czcigodny mistrz wyjechał nagle do Nałęczowa i czas opowieści o Wokulskim zatrzymał się na niepokojąco długo.

Lis pamięta, jak jako 10-cioletni chłopiec, czytał po Bożym Narodzeniu swój najukochańszy prezent – „Klechdy Sezamowe” Leśmiana a mama wysłała go po coś do sąsiadki. Jak on pędził, żeby nie przegapić, co się stanie z Aladynem – czy go ten Dżin zabije, czy nie!

Już jako licealista, zaczął czytać „Zbrodnię i Karę”. Było to we wtorek wieczorem przed snem. Skończył dopiero w środę wieczorem. Biedna matka przestała się do niego odzywać około ósmej rano i poszła zrezygnowana do pracy. Po powrocie nie przyszła na górę.

To jest ten największy sukces autora: zwabienie czytelnika za Starą Szafę, do cudownej, zaśnieżonej krainy Czarownicy czy Lwa, to jeszcze nierozstrzygnięte. I dopóki nierozstrzygnięte, powrót jest taki trudny. Czytelnik wszedł bowiem w czas opowieści, stał się jej uczestnikiem i w nieunikniony sposób naruszył swój własny czas.

Lis od razu chwycił koncept C.S. Lewisa, kiedy ten tłumaczył naturę czasu człowieka i boskiego „punktu widzenia”.

Bóg, według tej genialnej analogii znajduje się w sytuacji autora książki, zaś człowiek – wykreowanego przez Niego bohatera.

Na początku było słowo. Czyż nie tak?

Bóg jest poza czasem, jako jego autor. Bóg – Autor stworzył postać i pozwolił jej działać. I z pozycji autora widzi od razu całą opowieść, razem z czynami swoich bohaterów, na które, w pewnym sensie, nie ma wpływu. Ale wszystkie widzi, bo widzi CAŁĄ opowieść.

Jako Autor Doskonały, Sam, we Własnej Osobie wszedł do swojej opowieści, stał się Bohaterem Prawdziwym, Przykładnym, bo umiłował swoje stworzenie. Dał dowód. Oddał za nie życie.

----
Miasteczko S. Prawie u celu. Z tyłu motocykliści kawalkadą, w czarnych hełmach, niebezpiecznie siedzą na ogonie, bo Szewc jedzie wolno, według przepisów. A z naprzeciwka tiry, całym stadem. Nie mogą wyprzedzić.

Za miasteczkiem, ciągle te tiry z naprzeciwka i motocykliści z tyłu, najpierw w górę na wzniesienie setką, potem w dół, zwalniając, do dolinki rzeczki – dopływu Narwii. Za mostkiem skręt w lewo. Trzeba wcześniej sygnalizować, bo z góry, nawet przy małym oblodzeniu, ktoś może nie zdążyć wyhamować. Lewy kierunkowskaz. Stoimy. Motocykliści też, prawie w bagażniku. Przemykają się pojedynczo z prawej strony.

Z naprzeciwka pędzi z hałasem, od którego rzęch Szewca drży lekko, ogromna ciężarówa. Przez chwilę Szewcowi wydaje się, że to Słoń w swoim trucku. Ale nie, tablica z dwunastoma gwiazdami, jak Szewca, to tylko jakiś Litwin trąbi zawadiacko i błyska światłami na kabinie, pewnie ostrzega Szewca: No! Tera ja jadę!

Nie, to nie Słoń, co ci się majaczy, stary! Słoń to ma trucka z pyskiem na półtora metra a naczepy dwa razy dłuższe, na tej drodze by się ledwie mieścił.

Za mostkiem w lewo, w polną drogę, nad rzeczką, bez drogowskazu. Ale Lis wie, że prowadzi do odległej o dwa kilometry wioski, Źrebełka Małego.

Nie w polną, w śnieżną. Najpierw przez odkrytą, białą przestrzeń łagodnego, gościnnego wzniesienia na południu i pobliską ścianą lasu na północy, płytką brytfanną drogi, zdradzającą gminną troskę o mieszkańców. Troskę, będącą dobrym owocem reform ustrojowych.

- Gdzie ja jestem? – Myśli Lis, jadąc w stronę majestatycznie zbliżającego się zjawiska na zachodzie.

Las zamienił się w uśpioną jeszcze salę balową, cichą, ani wiatru, ani muzyki, wyłożoną aksamitnym, białym pokrowcem. Zarośla i poszycie skryte pod pofałdowaną, puszystą tkaniną nie są nieprzystępne. Las wydaje się zapraszać do spacerów i kontemplacji.

Drzewa pod ciągle świeżym śniegiem, wyglądają, jak mleczne, wygaszone kandelabry wypełniające pałac Szalonego Czarodzieja. Gdzieś tu, w niewidocznych komnatach, śpią jeszcze Krasno, czy Zielono – Ludowie, Cnotliwe a Roztropne Białogłowy w Czepkach, Szlachetni Rycerze i Mądrzy Mentorzy. W podziemiach Jutrznię odprawili już Pobożni Braciszkowie, ale po cichu, żeby nie budzić domowników.

A Lis tu jedzie samochodem z tablicą z dwunastoma gwiazdami. Środkiem tej sali balowej. I żaden halabardnik go nie zatrzymuje. Zimowe opony.

Wyjeżdża z pałacu. Podzamcze. Zasiedlone przez napływowych mieszczan. Niezdecydowanych, czy należą do Zamku, czy do nieodległego Molocha.

Domy współczesne z nawiązaniem do polskiej, zaściankowej tradycji. Widok na wzgórza, jak na Mazurach, tylko horyzont bliższy, bardziej przytulny. Do Narwii około kilometra, na wschód. Idąc jej dopływem, znajomą rzeczką. Od drogi krajowej odgrodzeni pałacem, a może zamkiem Czarodzieja.

Dalsza część, w kierunku na zachód, niewidoczna w tym ustroniu, to domena miejscowych kmieci. Pogranicze.

Pan Marek krząta się przy koniach. Zamarznięta rzeczka ma swoje koryto opodal wybiegu. Na wiosnę, w czasie roztopów omywa niemal podstawy słupków ogrodzenia jednego boku wybiegu dla koni, ale nie zagrozi domowi nawet w czasie powodzi, panującemu nad nią z wysokości paru metrów. Położenie siedziska godne sąsiada Czarodzieja.

Konie poi się lodowatą wodą, nawet pokrytą warstwą lodu. Najwyżej trzeba rozkruszyć wierzchnią warstwę. Podgrzanej nie będą pić.

Szewc nic nie umie. Nic nie wie. Uczy się wszystkiego od nowa: od przygotowania konia do jazdy – do konserwacji rzędu końskiego po jeździe.

Czyszczenie sierści zaczyna się stycznie do powierzchni skóry, delikatnie, aby nie drażnić niepotrzebnie konia. Kopyto przy czyszczeniu należy oprzeć o kolano, a tylną nogę wysunąć koniowi jak najdalej. Tak jest bezpieczniej. Jeśli koń wyrwie nogę, po pierwsze użyje mniejszej siły, a po drugie, co najwyżej przesunie nas do przodu, czyli poza zasięg tylnych kopyt, których uderzenie ma siłę ciężarówki jadącej pełną prędkością. Potrafi przebić człowieka na wylot.

Szewc znał zasadę: „im bliżej konia, tym bezpieczniej”, podobnie, jak w lotnictwie, im „wyżej, tym bezpieczniej”. Ale dopiero pan Marek pokazał jej niuanse.

I tak ze wszystkim: ustawianie ogłowia i dopinanie pasków, uwzględniające szczegóły anatomiczne głowy konia. Trzeba uważać, żeby nie zatkać nachrapnikiem wylotów przewodów nosowych , które są na jednej trzeciej długości głowy, do chrap jeszcze z 10 centymetrów.

Jazda zaczyna się od stępa: ustawiania właściwej postawy, cofania nóg tak, by pięta tułów i głowa tworzyły pionową linię. Pan Marek zwraca uwagę na ustawienie głowy, łokci i dłoni, tułowia i łydek, stopy względem strzemiona i położenia siedzenia w siodle. Wszystko ma znaczenie w utrzymaniu równowagi i oddziaływaniu dosiadem na konia.

Aby skręcić w lewo trzeba działać prawą wodzą, ponieważ koń nie powinien reagować na działanie wędzidła, lecz na lekki nacisk prawego paska na szyję.

Na pierwszych jazdach żadnych galopów, palcat skonfiskowany, używanie wodzy, jako przywilej. Równowaga jeźdźca na koniu bez strzemion, bez wodzy. A koń reaguje na najlżejszy nacisk łydek, można go zatrzymać zmianą dosiadu, tylko trzeba wiedzieć, umieć i wyćwiczyć.

Skupienie, wysiłek, zmęczenie. Im delikatniejszy nacisk, tym lepsza kontrola. Im lepsze sharmonizowanie ruchów jeźdźca i konia, tym skuteczniejsze sterowanie dosiadem, tą niewidoczną dla laików królową pomocy jeździeckich.

Czy te zasady – to nudne szczegóły dla hobbystów, czy życiowa mądrość?

I na koniec nagroda: galop na wzniesienie.

- Ile fabryka dała! – Krzyczy pan Marek, zadowolony, że pilny jeździec, im mniej umie, tym jest cierpliwszy. Prawie tak cierpliwy, jak jego instruktor.

Galop w półsiadzie, z użyciem łydki, pod łagodną górę, po kopnym śniegu – to oddech wolności i dla konia i dla jeźdźca.

Allegrija! – jak wołali w uniesieniu, radośnie, przyjaciele Włosi.

Powrót galopem w pełnym dosiadzie ze zwiększaniem kontroli, żeby nie wylądować na płocie. Pan Marek nic nie mówi na ostre użycie wodzy. Życie ważniejsze, niż wszystkie jeździeckie zasady.

Wreszcie stęp końcowy. Teraz można poćwiczyć „żucie z ręki”. Delikatne, naprzemienne skracanie wodzy powoduje, że Tornado wydłuża stopniowo szyję, by wyciągnąć łeb do samej ziemi. Pan Marek zapowiada, że to trzeba będzie kiedyś zrobić w galopie.

Świat uspokojony, widoczny z wysokości półtora metra, oddech się wyrównuje, podniecenie opada. W tej pozycji można znów pomyśleć. Kris myśli o Lisie, Lis myśli o Frondowisku.

Lis został uwolniony, jako mędrek. Zyskał paru przyjaciół. I ujawnił się, jako znajomy Szewca.

Zaś Szewc – w przystępie bezradności.

Kiedy atmosfera staje się ciężka a gustowne maseczki wykrzywiają się, jak postaci awangardowych grotesek, trzeba się wycofać i opowiedzieć „przypowieść”.

Jeśli ktoś jest zapiekły w swym przekonaniu a nam wydaje się, że błądzi, co możemy poradzić?

Opowiedzieć bajeczkę. Historyjkę. Nie ma co się wpieniać. Albo cię zainteresuje, albo nie. Chcesz o niej porozmawiać? Chcesz wiedzieć, co miałem na myśli? Porozmawiajmy. POROZMAWIAJMY. Nie chcesz rozmawiać? Nie szkodzi. Bajeczki lepiej się pamięta. Może kiedyś wspomnisz.

Czy nie tak postępował Nasz Pan?

Historyjka, powinna być interesująca i prawdziwa, zgodnie z zasadą „jeśli nie wiesz, jaka jest prawda, to przynajmniej nie kłam”.

Żeby była budująca musi być rozpięta na prostych, zawsze ważnych zasadach. Mieć jakieś domyślne motto. Jaka jest PIERWSZA ZASADA?

W Katechizmie uczy nas Kościół:

Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy" (Mt 7,12). Całe Prawo ewangeliczne sprowadza się do nowego przykazania Jezusa (J 13, 34) byśmy się wzajemnie miłowali, tak jak On nas umiłował.
I w Ewangelii Janowej, w przywołanym ustępie (J 13,34).

Przykazanie NOWE daję wam: Miłujcie się wzajemnie! Jak ja was umiłowałem, tak macie wy także wzajemnie się miłować. Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeżeli miłość mieć będziecie jedni ku drugim.
Zbawiciel mówi wyraźnie, że daje NOWE przykazanie. I mówi nie o miłości Boga (to rzecz oczywista, mówi do pobożnych żydów), a o miłości wzajemnej, takiej, jaką On sam nas umiłował. Miłość Boga do nas, jest wzorem, by się miłować WZAJEMNIE.

Mówi to w okolicznościach szczególnych, podczas Ostatniej Wieczerzy, po słowach „Dzieci moje! Niedługo już będę z wami.” Nauki zakończone, misja dobiega końca. Jeszcze coś trzeba powiedzieć. Na pożegnanie. Żeby zapamiętali. Żeby wiedzieli, co dla niego najważniejsze. I mówi WŁAŚNIE TO. Czy mówi to po raz pierwszy? Skąd! Mówi o tym w Kazaniu na Górze (MT 7,12), niejako podsumowując je: „Cokolwiek więc chcecie, aby wam ludzie czynili, czyńcie im także, BO NA TYM POLEGA ZAKON I PROROCY.”

Te słowa Katechizm określa mianem złotej zasady.

A miłość do Boga? Czy jest ważniejsza? Czy też może złota zasada ją pomniejsza?

Ależ nie! Złota zasada – to dobra rada. Po czym poznają ludzie, że kochamy Boga? Miłość Boga, bez miłości do bliźniego może stać się gorszącą dewocją. I epitet „stara dewotka/dewot” ( a może czasem: młody nawiedzony?) odnosi się właśnie do ludzi, z których deklarowanej miłości do Boga nic nie wynika. Bóg zdaje się wówczas mówić: Nie kompromituj mnie! Nie przyznawaj się do mnie!

Lepiej świadcz dobro drugiemu człowiekowi w ukryciu, jako laik. A jak już zapracujesz na opinię człowieka dobrego, życzliwego, wtedy możesz, tytułem nagrody, wyznać: Ja nic z siebie, wszystko, co dobre, uczynił we mnie Chrystus.

- Panie Kaziu! Koniec, niech pan zjeżdża do zagrody!

O, jaka szkoda. Koniec. A tu tak pięknie. Tak cicho. Tak dobrze. W międzyczasie dzionek rozbudził się wreszcie, słoneczko wyszło i rozweseliło świat. Modlitwa Żony została wysłuchana.

- My, ludzie małej wiary, – myśli Szewc – potrzebujemy czasem, żeby Bóg wysłuchał naszych modlitw. I On wysłuchuje. To nasza Tajemnica. Radosna. Prosta.

- Wiesz, Braciszku?

Jeszcze rozsiodłanie i konserwacja rzędu specjalnym, pachnącym przyjemnie olejem. Dłonie niech się też zakonserwują.

Szewc wraca tą samą drogą, prowadzącą przez salę balową. Pora obiadowa, więc Czarodziej kazał pozapalać kandelabry. Zaraz zejdą się jego goście na posiłek.

W czym Las Elfów Lorien jest piękniejszy od tej Leśnej Sali Balowej, gdzie Świerki i Olchy żarzą się teraz, przydając jej ciepłego blasku? Blasku, budzącego słodką tęsknotę…

Tak, teraz muszę postać tu, żeby nie obrazić tego piękna. I zapamiętać. Dopóki nikt nie nadjedzie.

Początek dwudziestego pierwszego wieku, południowy skraj powiatu pułtuskiego, północne Mazowsze, Polska, rozdział w opowieści Boga.

Jeszcze są takie miejsca. Jeszcze jest taka zima. Już trwa dwa tygodnie. Według czasu Lisa i Szewca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz