czwartek, 14 czerwca 2012

Obama i Poteat. Dwaj Amerykanie, Dwa Światy


Impuls

Kto to jest Obama, każdy wie, prawda?   A Eugene Poteat? To ktoś z cienia, to tylko …wysoki funkcjonariusz CIA.

Tak się złożyło, że po gafie "starannie zaplanowanej" Obamy (USA) ) nastąpił przeciek kontrolowany. Wywiad Eugeniusza Poteata (CIA).
Postanowiłem zestawić wypowiedzi tych dwóch Amerykanów.  Wypowiedzi związane z Polską. Jedna, Obamy, krótka, okazjonalna, opracowana przez sztab i odczytana z promptera.
Odsyłam do swojego wpisu „Manipulokracja

Druga, Poteata, wypowiedź z „głowy”, w formie wywiadu, gdzie trzeba się było konfrontować z punktem widzenia rozmówcy, formułowanym często w dość radykalnej formie. W formie uchodzącej w Polsce za niepoprawny, żeby nie powiedzieć – niepoważny.

Ciekawe, czy czytelnicy tego tekstu podzielą moje wrażenie kolosalnej różnicy formatu intelektualnego, rzeczowości i znajomości zagadnienia, jakiemu uległem, czytając i analizując te wypowiedzi.
Proponuję zadumać się nad tą różnicą. 
Jak każdy z wypowiadających się orientuje się w „polskiej” problematyce? 

Jakie wykazuje zrozumienie uwarunkowań i kontekstów?
A jaką empatię dla bohaterów i statystów wydarzeń?

Czy pojmuje interes swojego kraju mądrze, czy może idiotycznie woli nie wiedzieć, albo zakłamać, bo „tak jest korzystnie dla mojego kraju”?

I wreszcie, takie ćwiczenie intelektualne: Pomińmy amerykańskich mediotów, pomyślmy całkiem abstrakcyjnie. Gdyby jakiś myślący Amerykanin miał decydować tylko na podstawie tych tekstów, komu powierzyłby odpowiedzialność za losy swego kraju?

Cytaty

Teraz kilka próbek wypowiedzi  Eugene'a Poteat'a, przypominam, wysokiego oficera CIA, o którym nikt z amerykańskich mediotów pewnie nie słyszał (całość w środowej Gazecie Polskiej nr 24).

W historii bez trudu znaleźć można przykłady nikczemnych działań Moskwy wobec mniejszych sąsiadów (...) wobec "białych" Rosjan w 1920r, wobec Ukrainy w latach 20 - tych XXw, wobec Polski w 1939 r., zbrodnię katyńską w 1940 r., agresję na Czechosłowację w 1968 r., atak na Gruzję w 2008 r., setki zbrodni wobec osób, które Kreml uznał za przeciwników lub krytyków. W Smoleńsku Rosja miała wszystko podane na tacy - całą znienawidzoną delegację w jednym samolocie (...)

pod Smoleńskiem do wygrania było coś bardzo cennego – przejęcie kontroli nad Polską i umieszczenie na szczytach władzy prorosyjskich polityków.
Tak się też stało – po katastrofie pełnię władzy w Polsce przejął obóz prorosyjski, który posłusznie wykonuje otrzymane polecenia. Pierwsze z nich to nie zadawać pytań o kryminalne działania Rosji i wyjaśnianie tragedii pod Smoleńskiem. Kolejne to odsunąć temat katastrofy na bok i sprawić, by naród o niej zapomniał, a także zdyskredytować tych, którzy nie przestają pytać o Smoleńsk i kwestionują niezwykle podejrzane śledztwo w sprawie katastrofy." (…)

bez twardych, stuprocentowych dowodów lub wiarygodnych świadków sąd nie będzie w stanie orzec winy. (...)
oczywiście sąd opinii publicznej nie będzie miał trudności, by wskazać sprawcę, ale dla tych którzy stracili swoich przywódców, ukochanych bliskich lub znajomych, to niewielka pociecha. (...)


I  kluczowy dla mnie fragment: 

Niewykluczone, że także Polska będzie musiała przeżyć to gorzkie doświadczenie.(...) 
Nie będzie mogła jednak nigdy tego zapomnieć, powinna też zrobić z niego użytek; na zawsze zmienić swoją postawę i stosować zasadę bardzo ograniczonego zaufania. Gdy wrogowie danego kraju mają w nim bardzo silne wpływy - tak jest obecnie w Polsce - każdy ruch musi być wykonywany ze zręcznością, (...) dla uniknięcia kolejnej pułapki zastawionej przez ludzi będących z nimi w zmowie.  

 Analiza

Zaznaczam, to tylko najbardziej poruszające mnie fragmenty. Cały wywiad powinien być lekturą obowiązkową - i Wolnych Polaków – oszołomów - i rozsądniaków, którzy łudzą się, że znają się na geopolityce i dystansują się od tych pierwszych.

Z wywiadu emanuje głęboka znajomość historii regionu, w którym zapewne Mister Poteat się specjalizuje. Możemy podziwiać przenikliwy umysł analityka, który umie wiązać przyczyny ze skutkami i wyciągać wnioski. Umie również w sposób dobitny, bez owijania w bawełnę, je formułować.

Jestem zawsze pełen podziwu dla zwięzłego i rzeczowego opisu stanu faktycznego. Niedawno zacytowałem anonimowy komentarz umieszczony na którymś z portali, tytułując go „150 słów”.

Uderzyło mnie pokrewieństwo tego krótkiego komentarza anonimowego Polaka i obszernego wywiadu prominentnego Amerykanina. Ta sama jasność myśli i sprawność docierania do sedna.

Ale w wywiadzie Poteata dostrzegłem Amerykanina – brata. Takiego Amerykanina, jakiego podziwiają i kochają Polacy, ci wieczni tułacze, nieszczęśliwi kochankowie wolności i sprawiedliwości.
Prostego, uczciwego Amerykanina w mundurze lub w cywilu, ale ze zwisającą plakietką, z najbardziej amerykańskich filmów. Prawego, służącego swej ojczyźnie, ale przejawiającego wzruszającą empatię w stosunku do mieszkańców odległych, „nieważnych” krain, znajdujących się w jego obszarze działania.

Żadnej demagogii, żadnych łatwych obiecanek, że „Ameryka coś zrobi”. Żadnych złudzeń, co do jakości amerykańskiej politycznej kasty.

Polska, głupku!


Przypomniał mi się amerykański dziennikarz z filmu „5 dni wojny”, opowiadającego o wojnie w Gruzji, filmu zupełnie zignorowanego przez polskich wykształciuchów. Musiałem go szukać poza multipleksami. Młody kasjer filmowego kołchozu ze Skrzyżowania oświecił mnie, że to za ambitny film i nie cieszył się zainteresowaniem.

A w filmie?  Amerykański dziennikarz szukający prawdziwego newsa i prawdziwego obrazu. Nie ukradkowego zdjęcia pocałunku celebrytki. Tylko zdjęcia prawdy, tej pierwszej ofiary wojny. Bezskutecznie próbujący zainteresować oglądanym wokół horrorem amerykańskie stacje.

Bezskutecznie. Szaleńczo narażał życie, był pomysłowy i miał szczęście. Uzyskał warunki  nadawania w opuszczonej stacji satelitarnej, w oblężonym przez ruskie wojska mieście. Potrzebny był tylko kod dostępu. Tego jednego nie uzyskał  z centrali. Polityka. „Interesy kraju” a la Roosevelt. Bronione przez jego następców poprzez tych interesów pogrążanie.

Ale wróćmy do Poteata. Tylko twarde słowa: „Polska będzie musiała …”, „każdy ruch musi być wykonywany ze zręcznością”.

To rozmowa wolnych ludzi. Jeden jest w lepszej sytuacji i wie, że powinien pomóc. Nie bardzo może. I daje do zrozumienia, że pomoże, ile będzie w stanie. Ale zwraca uwagę, że my musimy sobie pomóc sami.

Bóg i Ameryka nam pomogą, jeśli potrafimy pomóc sobie sami!

A pomożemy sobie sami, jeśli będzie więcej mądrych oszołomów i więcej oszalałych rozsądniaków.


Zakończę anegdotą
Nie wiem na ile prawdziwą. Podaję ją na odpowiedzialność redaktorów Poranka Radia Wnet (14.06.2012)
Niedawno był mecz Polska – Rosja. Ja sam wieszczyłem klęskę. Przyjemnie się rozczarowałem. Ale ciekawa rzecz. Podobno najtwardziej stawiali się Rosjanom i o mało ich nie „zajeździli”, ci nieco pogardzani obcokrajowcy, mówiący łamaną polszczyzną.
Przyznam, że sam kręciłem na nich nosem.
Podobno właśnie oni się ich nie bali i ostro im się stawiali. Chyba nie wiedzieli, że Rosjan trzeba się bać. Widocznie nie czytali polskiej prasy i nie oglądali polskiej telewizji.
Polacy, weźcie się ogarnijcie!

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Manipulokracja


Najnowszy kwartalnik Humanistyka(wiosna 2012), jako temat numeru wziął manipulację

Jak najlepiej świadczy o kwalifikacjach intelektualnych redaktorów Humanistyki fakt, że zaprojektowany przed z górą półroczem temat numeru jest tematem dnia w momencie jego ukazania.

Manipulacja okazuje się jednym z najważniejszych i najgroźniejszych problemów naszych czasów a sposoby obrony przed nią – najważniejszą umiejętnością inteligenta.

Jeśli nie chce on miotać się rozpaczliwie między

postawą leminga – pożeracza medialnej papki z tajnymi, trującymi dodatkami
a
opętanego przez najbardziej „obłąkane teorie spiskowe”, podejrzliwego i monotematycznego, starego nudziarza, jak ja.

Czy istnieje złoty środek? Nie mnie sądzić. 

Niech ten tekst będzie czymś w rodzaju pendent do tematu numeru. 
Publikuję ten tekst, kiedy świeże są jeszcze echa najnowszego „skandalu” wywołanego przez Murzynka Bambo. 

Uzyskajmy pewien dystans do wyczynów naszych polskich specjalistów odwracania kota ogonem.

Oni walczą o jeszcze jeden miesiąc sprawowania zewnętrznych znamion władzy w średniej wielkości kraju europejskim. Po nich choćby potop.
Tam gra idzie o władzę nad światem, w której to grze światowym graczom nasz nieszczęśliwy kraj  jawi się, jak igraszka w ich rękach.

Manipulacja wykryta, zanim „uhonorowano” Jana Karskiego


W Stanach rozpoczęła się już kampania prezydencka. I prezydent Obama od czasu do czasu też musi dać znać o sobie.
Będzie jeszcze o „słynnej pomyłce”. Ale najpierw zajęcia przygotowawcze. Oprę się w nich na konsultacji politologicznej mojego zagranicznego korespondenta, prywatnego wysłannika do przodującej demokracji świata, który prezentuje mi od czasu do czasu na Skypie wyciąg z amerykańskich wydarzeń medialnych. 

Mój amerykański analityk powiązał je ze sobą w logiczny i przekonywający ciąg, zaprojektowany, być może, w jakiejś Pracowni Marketingu Politycznego.

Niezależna i amatorska rekonstrukcja zagraniczna,


Faktografia
Fakt pierwszy. Kilka tygodni temu, prezydent Obama, na pytanie dziennikarza o stosunek do małżeństw homoseksualnych, odpowiada tajemniczo, że jego pogląd ewoluuje.

Fakt drugi. Dwa tygodnie później, prezydent Obama ogłasza, że został przekonany, iż należy umożliwić małżeństwa homoseksualne w całych Stanach.

Fakt trzeci. Kilka dni później w prasie ukazują się informacje, że kandydat republikanów Mit Romney, w latach szkolnych należał do grupy prześladującej homoseksualnego kolegę.

Analiza
Mój analityk przeprowadził następujące rozumowanie:
Obama niespecjalnie przejmuje się gejami, przez całą swoją karierę polityczną nic dla nich nie zrobił, chociaż 10 lat temu, przed wyborami w stanie Illinois do Kongresu, na odczepnego, coś im obiecał. I nie jest ich ulubieńcem. Jego ukłon w stronę środowisk gejowskich to poszukiwanie sposobu na zwiększenie słabnącej popularności.

Ale zwykła deklaracja poparcia to za mało, tym bardziej, że wiarygodność Obamy w tej sprawie jest niewielka. Należało ją podkręcić. News o niechlubnej przeszłości Romneya, jako prześladowcy gejów, wypłynął więc "przypadkowo" niemal natychmiast po dyskretnym zasugerowaniu wizerunku Obamy - przyjaznego gejom.
Środowiska gejowskie nie mają wielkiego wyboru. Pokazano im bat i marchewkę. 

Oczywiście to elektorat nieco mizerny. Ale jeśli jeszcze uwzględnimy panujące w liberalnych mediach trendy i mody, motyw kampanii jest jak znalazł.
Media  podgrzeją atmosferę i być może uda się im przekonać, że Obama jest postępowy i przyszłościowy a Romney – zakuty, ksenofobiczny łeb. 
Sytuację wprawdzie nieco komplikuje fakt, że żelazny elektorat Obamy, czyli Afroamerykanie gremialnie są przeciwni jakimkolwiek nowinkom gejowskim. Istniało ryzyko, że Obama może na tym posunięciu więcej stracić, niż zyskać. Zrobiono więc odpowiednie sondaże. Okazało się, że gejowskie umizgi Obamy nie będą miały wpływu na postawę ciemnoskórego elektoratu. 

Pierwsza w historii taka karnacja prezydenta zniewala i żelazny elektorat nie takie rzeczy wybaczy.

Nie wiem, skąd u niego (tzn. u mojego analityka) taka umiejętność kojarzenia luźno związanych ze sobą faktów i następnie, na tej podstawie, rekonstrukcji najtajniejszych koncepcji kosztujących zapewne sowite sumy w dolarach. 

O ile wiem, nie czyta on (tenże analityk) felietonów Stanisława Michalkiewicza.

Fachowa i wzorcowa rekonstrukcja krajowa na tablicy korkowej

Michalkiewicza czyta za to inny mój znajomy analityk, tym razem krajowy.

Twierdzi on, że najwidoczniej znakomity redaktor ma u siebie w gabinecie wielką tablicę korkową, do której przypina w kilkunastu liniach karteczki z ogłaszanymi każdego dnia ciekawymi „faktami prasowymi”. Konkretna karteczka albo pasuje do już istniejących linii i dopełnia obrazu supertajnej koncepcji marketingu politycznego, albo nie. Jeśli tak, trafia do pasującej linii. Jeśli nie, otwiera linię nową.
Jeśli jakaś linia faktów prasowych zyskuje wreszcie ważną pointę, wybucha i przykrywa inny fakt, albo uderza w kogoś, kto został wybrany do uderzenia, redaktor Michalkiewicz ma materiał do kolejnego, błyskotliwego i przenikliwego felietonu.
No i właśnie taka chwila nastąpiła. Redaktor Michalkiewicz opublikował zawartość fragmentu swojej tablicy korkowej (Gaffa starannie zaprojektowana). Zgadzam się z tezami, ale cieszę się, że to nie obciąża mojego konta starego nudziarza, opętanego "teoriami spiskowymi". 

Niezależnie od tego niedoścignionego komentarza aktualnego papieża polskiej felietonistyki, chcę ambitnie zaprezentować inne podejście.

„Podejście hermeneutyczne”

Spróbujmy wyjść od faktu prasowego i spróbować rekonstrukcji linii marketingowej tylko na podstawie tego jednego faktu. Pomińmy, czy przygotowanego przez niemieckich, rosyjskich, izraelskich agentów wpływu, lobbystów tej samej proweniencji, czy po prostu, przez amerykańskich wykształciuchów. Którzy obsłużyli tak, jak ich było stać, kolejne, rutynowe wydarzenie prezydenckie, jakich Obama odbębnia kilka każdego dnia.

Fragment przemówienia, w części dotyczącej Jana Karskiego brzmiał następująco (tłumaczenie własne):

Mówiący biegle czterema językami i obdarzony fotograficzną pamięcią Jan pracował, jako kurier polskiego ruchu oporu w najmroczniejszych czasach II wojny światowej. Przed jedną z wypraw przez linie wroga bojownicy ruchu oporu powiedzieli mu, że Żydzi są mordowani na masową skalę, przemycili go do getta warszawskiego i polskiego obozu zagłady, aby mógł to zobaczyć na własne oczy. Jan przekazał te informacje, jako jedno z pierwszych świadectw Holocaustu, prezydentowi Franklinowi Rooseveltowi, błagając świat o działanie. (…)

Te słowa znalazły się w amerykańskich dziennikach telewizyjnych i, zapewne, były słyszalne na całym świecie.

Potraktujmy wypowiedź prezydenta, jak źródło wiedzy historycznej, dostarczanej maluczkim przez pewnego absolwenta Harvardu, pełniącego chwilowo obowiązki Ojca Narodu, uosabiającego majestat i potęgę Światowego Strażnika Wolności.

Wyobraźmy sobie trzech przeciętnych Amerykanów:
gospodynię domową na Florydzie, która właśnie wróciła ze szkoły, gdzie odwiozła swoje dzieci;

programistę na urlopie z Washigton, który po skoszeniu pierwszej trawy ręczną kosiarką, wrócił do domu, nieco spocony, i chłodzi się colą;

i  

geja z Kalifornii, który włączył właśnie telewizor, po znalezieniu pilota pod łóżkiem

Jaką informację niosą te słowa? Wymieńmy je po kolei.

1)      Działo się to dawno, gdzieś między wojną secesyjną a wojną w Wietnamie, prawie sto lat temu w czasie Wielkiej Wojny. Wojna była straszna, bo mordowano Żydów. Gdzie mordowano? W getcie warszawskim i w polskich obozach śmierci.

2)      Kto mordował? Chyba Polacy? Na pewno Polacy, skoro getto było w Warszawie i nasz prezydent powiedział o polskich obozach śmierci. Gdzieś to czytałam (łem) Bloody polaks!

3)      Był jakiś (jeden) dzielny Polak, który zawiadomił Roosevelta, że są mordowani Żydzi. Znaleźli go nareszcie po stu latach. A to dopiero! Był on jednym z (nielicznych) bojowników ruchu oporu. Chwała Bogu. Chociaż jeden sprawiedliwy w tej Sodomie!

4)      A tak! Pamiętam ze szkoły: ruchy oporu były we Francji, we Włoszech, nawet w Niemczech. Nawet w najgorszych reżymach trafiają się porządni ludzie.

A czego nie było i o czym przeciętni Amerykanie długo się nie dowiedzą?

5)      Nie było ani słowa o tym, kto założył getto, obozy śmierci i kto mordował, przez linie jakiego wroga przekradał się Jan Karski.

6)      Jan Karski nie był żadnym „członkiem ruchu oporu”! Ruchy oporu to były w państwach koalicji hitlerowskiej i państwach - kolaborantach, jak Francja!

a.       Był żołnierzem Armii Polskiej, 600 - tysięcznej, czwartej armii koalicji antyhitlerowskiej, mającej premiera, naczelnego wodza, własną flotę i podziemną Armię Krajową.

b.      Był obywatelem Państwa Polskiego z Rządem i Delegaturą na kraj, które od pierwszego do ostatniego dnia wojny dzielnie walczyło z dwoma agresorami. I w miarę swoich sił i środków próbowało ratować swoich żydowskich obywateli.

c.       Jego polscy obywatele ochotniczo tysiącami oddawali życie, ratując Żydów.

d.      Jego agresorzy Niemcy i Związek Sowiecki wymordowali do spółki 6 milionów tych obywateli, z tego 3 miliony Żydów, jedną piątą populacji.

7)      To państwo zostało zdradzone dwa razy: raz „o świcie” we wrześniu 1939 przez europejskich sojuszników, którzy z powodu swojej małoduszności i głupoty zafundowali sobie na własne życzenie najkrwawszą wojnę w dziejach, zamiast szybką i chwalebną, kilkumiesięczną kampanię.

Zdradzone później powtórnie, kiedy sojusznika opuścili Amerykanie, a właściwie ich podpuszczany przez sowieckiego agenta Algera Hissa prezydent Roosevelt i zostawili go w łapach Stalina, fundując sobie 50 lat kłopotów „zimnej wojny”.

Ta elementarna wiedza nie jest znana nawet przeciętnemu polskiemu maturzyście a co dopiero przeciętnemu Amerykaninowi.

Potem były przeprosiny rzecznika Białego Domu (trzykrotne!)

„Pomyłka mogła się zdarzyć”. Ale przeprosiny były już nienaganne.
Zamiast „polskich obozów śmierci” wstawiono „nazistowskie”. Dodano „obowiązkowe” wyrazy szacunku dla „niewinnych Polaków”. Koniec, kropka.

Nasi trzej Amerykanie mieli zerowe szanse dowiedzieć się o nich z dzienników telewizyjnych.

Całe szczęście. Gdyby mieli w ogóle głowę, żeby zainteresować się tymi dyplomatycznymi wykrętami, jeszcze bardziej by się zdenerwowali.

Zrozumieli by tylko, że ci namolni polacks, którzy z powodu swoich nielicznych „niewinnych” rodaków, jak niewątpliwy bohater, Karski, obrażają się, jak przyłapany na gorącym uczynku krętacz za „polskie” obozy i domagają się używania nazwy – „nazi”. Cwaniaczki!

Wnioski


To już nie manipulacja. To tryumf, prawdziwe „zwycięstwo manipulacji”, żeby strawestować tytuł książki Mackiewicza.
„Polskie obozy śmierci” rzucone w twarz Polakom przy okazji honorowania polskiego bohatera przez wykształciucha Harvardu, okraszone łzawymi opowieściami dla mediotów o polskim członku „ruchu oporu”, jak uderzenie pejczem …
Jesteśmy więc zdradzani po raz trzeci. Ale wtedy mieliśmy rząd, który walczył, robił, co mógł, w skrajnie dramatycznych okolicznościach. Oni mieli dwadzieścia lat. My – swoje ćwierć, bez mała, wieku, jak pięć minut. Wojny nie widać. Ale czy jej nie ma? W każdym razie, w oczach świata tracimy (?) - swoje dobre imię.

Business as usual

Koncepcja marketingowa wdrożona do realizacji. Faktura może zostać wystawiona. Kombinujemy dalej, bo do wyborów daleko i na jednej melodyjce długo nie ujedziemy…

Ach ta Ameryka!
Uniwersytet Harvard, w stanie Massachusetts. Barack Obama, absolwent Harvardu. 
Franklin Delano Roosevelt, „człowiek roku” po trzykroć, „oczywiście” również absolwent Harvardu. 

Odpowiedzialny za zimną wojnę.
Którą później bohatersko wygrał już ktoś inny. Też na R. Tylko o niebo mądrzejszy i o wiele za mało doceniany. Fakt, człowiekiem roku był tylko dwa razy, a Harvardu nie skończył, tylko jakiś college w stanie Illinois…
W czasie kampanii wyborczej -1980 roku, pytanie do Ronalda Reagana:
- Panie Reagan, jest pan takim zawziętym antykomunistą, ale o ile mi wiadomo nigdy pan nie był w żadnym komunistycznym kraju.
- Ależ tak! Byłem! - odpalił Reagan bez namysłu. Byłem w Massachusetts!
Amerykę kochamy za umiłowanie wolności mimo wszystko i  za prezydentów – prawdziwych przywódców wolnego świata. A nie za prezydentów – politycznych idiotów, manipulantów, lub igraszki w rękach doradców.

Manipulokracja © Lis. To słowo w moim edytorze podkreśla się na czerwono. O! Już nie. Wpisałem sobie do słownika (prawy klawisz myszy, pozycja menu kontekstowego: Dodaj do słownika).

piątek, 1 czerwca 2012

Prawda HOMA


Po opublikowaniu wywiadu udzielonemu Naszemu Dziennikowi przez dr inż. Wacława Berczyńskiego, konstruktora Działu Wojskowo-Kosmicznego Boeinga.

 Dr Berczyński podał swoje argumenty za całkowitym odrzuceniem przyczyn katastrofy podanych przez MAK i Komisję Millera. Kluczowym fragmentem wywiadu był jednak dla mnie następujący:
(wszystkie podkreślenia we wszystkich cytatach: KR)
Zobaczyłem prezentację prof. Wiesława Biniendy i postanowiłem się z nim skontaktować, ponieważ robiłem podobne rzeczy w mojej pracy. Różnica jest taka, że on wykorzystuje metodę elementów skończonych do obliczeń dynamicznych, a ja statycznych. Napisałem do niego, żeby udzielić mu poparcia. Zgodnie z moją wiedzą, jego symulacja nie zawiera żadnych braków i ja bym to zrobił podobnie. Jego wyniki są zgodne z moim doświadczeniem. Pozwoliłem mu się na mnie powoływać.

To „pozanaukowy” komponent sytuacji. A może wcale nie? Żeby głosić prawdę o Smoleńsku, trzeba mieć odwagę. To chyba oczywiste. Nie tylko „generałowie giną w czasie pokoju”. I odważni ludzie potrzebują wsparcia, aby nie utracić ducha.


To stanowisko odwrotne do tego, jakie zajął Janusz Korwin – Mikke, polityk, w którym wiele lat pokładałem nadzieję. Oto ono:
Otóż: ja protestuję przeciwko wymachiwaniu takimi oświadczeniami – z liczbą podpisów na początku! To na milę pachnie demokracją, albo czymś jeszcze gorszym!”

Nie chcę się nawet domyślać, z czym się ta akcja w obronie prawdy, kojarzy panu Januszowi. Wprawdzie jemu chodziło o prawdę o Wałęsie i list w tej sprawie kilkuset ludzi, „znakomitości”. Uważa on, że prawdy nie można „głosować” i liczba zwolenników  jakiejś tezy nie świadczy o jej prawdziwości.
No tak. To prawda. Ale czy opowiadanie się za prawdą, która jest wypierana, zaszczuwana i zafałszowywana, to działanie w imię demokracji, czy w imię tradycyjnych zasad ? W imię solidarności z jej w różny sposób dyskryminowanymi wyznawcami? Jednym słowem, czy pan Janusz zapomniał już, że oprócz roztropności potrzebne jest jeszcze męstwo, to deficytowe i kruche dobro? Mało mamy przypadków, gdy ludzie niezależni i odważni stali się igraszką w rękach piekielnych mocy?

Jak częste jest męstwo Krzysztofa Wyszkowskiego, który ryzykuje całym majątkiem, aby głosić prawdę? Po co się za nim ujmować?
To się źle kojarzy.
Tak się składa, że pan Janusz Korwin Mikke jest również przeciwko tezie o zamachu smoleńskim. Robi to samotnie. Tylko przypadkowo robi to wraz z Tomaszem Hypkim, Janem Osieckim, Jerzym Millerem i Tatianą Anodiną. Ale to nie ma nic do rzeczy. Amicus Plato sed magis amica veritas, to jest zapewne dewiza pana Janusza.
Ale teza o zamachu smoleńskim, teza całej tej zgrai oszołomów, dzień po dniu, zyskuje nowych zwolenników. To TEŻ nie ma nic do rzeczy.
Będziemy prawdopodobnie mieli taką sytuację:
pan Janusz, który uważa, jak Tomasz Hypki
pan Jarosław Gowin, który uważa, że prawdopodobnie w tej sprawie nic się nie da wyjaśnić, prawdopodobnie dodając w myśli „i chwała Bogu”,
i rosnąca w siłę „sekta smoleńska”.

Aż mury kłamstwa i zbrodni runą.
Zostawmy już pana Janusza, któremu mylą się pojęcia, zasady i wszystko mu się kojarzy, jak pewnemu rekrutowi. Polityk ten, w imię „wyrazistości”, czy pokręconego rozumienia „zasad”, wszystko jedno, stacza się na pozycję błazna. Nadzieję w nim pokładaną, straciłem. Wielka szkoda. Bo sytuacja jest trudna. Nadzieja, po ludzku sądząc, odległa. Ale przecież nadzieja to nie ludzka, ale boska cnota.
Sytuację można już, bez żadnych wahań, skomentować 150 –cioma słowami w ośmiu punktach anonimowego komentatora portalu wPolityce.pl, właśnie pod notką o wywiadzie:

1)       Prawda gorzka i niezwykle trudna do przyjęcia, bo jesteśmy w sytuacji, w jakiej chyba nigdy nie byli nawet nasi przodkowie.
2)      Oficjalnie jesteśmy niepodległym i suwerennym państwem.
3)      A tu prezydent, cały sztab generalny, elita państwa ginie na skutek wybuchu bomby w samolocie, lecąc z zamiarem uczczenia okrutnie pomordowanej elity (w liczbie ok. 22 tysięcy osób) 70 lat wcześniej.
4)      Rząd tego formalnie suwerennego państwa, media i nowe elity przyjmują prymitywna, kłamliwą, nieprawdopodobną, przeczącą zdrowemu rozsądkowi wersję wypadku, współdziałając w zacieraniu śladów.
5)      Większość polskich obywateli schowała głowę w piasek i nie chce jej wyciągnąć mimo coraz                         mocniejszego kopania w tylną część ciała.
6)      Przedstawiciele mocarstw i międzynarodowych organizacji milczą i udają, że wszystko jest w                       porządku, nie chcąc psuć różnych szemranych interesów.
7)       To jest świat i Polska Anno Domini 2010-2012.
8)      Myślę, że ciągle nie doceniamy grozy sytuacji, w jakiej żyjemy i całkowitego moralnego upadku.

Tekst po prostu przekleiłem, dodałem akapity i ponumerowałem. Żadnych błędów stylistycznych. Nie wymagał żadnej redakcji, wyrąbane 150 słów. Z mistrzowskiej lakoniczności i stylu tego komentarza przebija klasa i profesjonalizm. Ten mistrz pisze anonimowo. Nie podpisuje żadnych apeli.
No cóż. Jeszcze jedna gorzka prawda: Wiemy (my, wolni Polacy, z wyjątkiem pana Janusza i paru rozsądniaków z tego blogowiska), jaka jest prawda. Ale lepiej jeszcze być ostrożnym w jej głoszeniu z otwartą przyłbicą.
Na razie bezpieczniej i może bardziej opłacalnie jest głosić prawdę HOMA (Hypkiego - Osieckiego – Millera – Anodiny)