1 część eseju
Jona (Gajos) „budzi się z krzykiem” i postanawia się zbuntować. Kryzys.
Źródło zdjęcia |
*** Sypialnia jako kosmodrom
Jona (Gajos) „budzi się z krzykiem” i postanawia się zbuntować. Kryzys.
Na tle świateł wielkiego miasta. Symbolu
tego świata. Taka nowoczesna,
wirtualna scenografia. Mega telewizor HD jako wirtualny i niemy chór grecki.
Za chwilę zrzuci swoją śpiącą żonę wraz z pościelą z łóżka na podłogę, bo jest zazdrosny o jej sny. A w ogóle, to ma już wszystkiego dosyć, porzuca ją, za chwilę wychodzi i chciał się pożegnać.
Tak zaczyna się ta sztuka *.
Rozgrywa się w sypialni małżeńskiej. Małżonkowie
prawie cały czas, aż do finału, kiedy pod gwiaździstym niebem, wyświetlanym na
tym samym ekranie, wysłuchujemy czegoś w rodzaju medytacji eschatologicznej,
pozostają w szlafrokach.
Przypomnijmy antropologię przestrzeni
Halla (patrz
cz.1).
Są w sypialni i w szlafrokach. Jest noc.
Jaką aktywność można przejawiać, przebywając w nocy, w sypialni? Albo się śpi,
śniąc, albo …
No właśnie. A jeszcze później, ta dziwna
wizyta przyjaciela - Gunkla. Przyjmują go również w sypialni. Ciągle w
szlafrokach. A pani domu, zwykle chyba bardziej uważa na swój wygląd, nawet w
nocy? Czy przyjmując nawet najbliższego przyjaciela, przyjmuje się go w
sypialni? Czy to „nowoczesna” degrengolada obyczajów izraelskich mieszczan?
Ta jedność miejsca i akcji – sypialnia,
czy raczej – Sypialnia? Czy to tylko pusta, awangardowa sztuczka scenograficzna, oszczędności
budżetowe, czy też może jakiś zaszyfrowany komunikat?
Uff. Czy awangardowa sztuka naprawdę
musi przypominać rebus? To nawet ciekawe, takie rozszyfrowywanie, ale czy mam
szansę dociec prawdy?
Muszę ryzykować. Ta zaaranżowana
sypialniana sytuacja, to coś w rodzaju psychodramy, wypranej z obyczajowych
realiów. To dramatyczna medytacja, jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało.
Sypialniane realia mają nam pomóc
skoncentrować się na sprawach „nie z tego świata”, zaaranżować sytuację
szczerej rozmowy.
W normalnym życiu,
potrzebna do tego jest noc (jest – to raz!), nastrój frustracji, porażki
(jest – to już dwa - blisko!).
Hmm... Jeszcze coś …dużo alkoholu (nie ma, nie będziemy
powtarzać wynalazków innych dramaturgów) …trzeba substytutu, … może szaleńczego
buntu w sypialni, w bieliźnie? Mamy. Tak mi wyszło.
** Everyman bez swojej historii
Ale jak prowadzić rozmowę, nie opierając się na realiach własnego życia? Tego typu refleksje, naturalną koleją rzeczy, są zakorzenione w historii bohaterów. I nie tylko. Na ich formacji duchowej, wyznawanych wartościach, „przejściach”, jakie były ich udziałem. To mogłoby być pasjonujące. Medytacja moralna i eschatologiczna na przykładzie.
Niestety. Niewiele się dowiadujemy. Jeden
leczący doktor. Ostatnia nadzieja. Dzieci, które już dorosły. Nic szczególnego.
Zdradza ich tylko, a właściwie Jonę bardziej niż Lewiwę – żonę jego, przedmiot
tęsknoty, udręki, powód buntu.
Mąż czuje zbliżającą się śmierć. I nie – chce. Nie! Dosyć!!! Bunt.
Główny powód tego nie – chcenia: „Nie
wszystkiego zaznałem”, „Coś mnie
ominęło”. „Moja egzystencja była taka
zwyczajna, nijaka”, „To nie do
zniesienia”. Pozostaje ostatnia nadzieja, zrobić coś, zanim nie jest za
późno.
Ten motyw zdradza Jonę, jako człowieka tej epoki. Epoki „samorealizacji”.
Jeśli nie czegoś gorszego. Epoki „wiecznej
zabawy w wykwitnych dekoracjach”. „Tak,
jak na to zasługuję”.
Ale Lewiwę też. Ją zdradza nie bunt, tylko
sposób perswadowania go. Ona tylko dlatego się nie buntuje, bo pogodziła się z
sytuacją. W gruncie rzeczy zgadza się z oceną Jony.
Nie mówi –
„nie masz racji, że się buntujesz, nie dostrzegasz sensu? Błąd. Sens jest. Tylko nie potrafisz go dostrzec. Szukasz sensu? Nie znajdziesz go. To on (a właściwie On - przyp.KR ) może ciebie znaleźć. Tylko musisz mu (Mu) na to pozwolić.”.
Mówi znanym tekstem ludzi
małodusznych:
„To nic nie da. Będziesz miał jeszcze gorzej. Ja jestem twoją mniej złą alternatywą. Bla bla bla.”.
Wokół „buntowniczego planu” Męża,
analizy jego konsekwencji, szukania argumentów za i przeciw osnuta jest
„intryga” sztuki.
** Odsłanianie sensu w udręce. Prostaczek z parasolem
Sens „dorobku” pary Małżonków ukazuje, na swój sposób, przyjaciel obojga – Gunkel. To kluczowa postać.
Zjawienie się przyjaciela jest cokolwiek
tajemnicze, wyjaśnienia jego powodu nieco podejrzane. No i ta zmiana
wirtualnej scenografii.
Z pojawieniem się Gunkla, niby
prestigitatora z parasolem, przez zamknięte drzwi, światła wielkiego miasta
zmieniają się w niebo gwiaździste. Czytelna
aluzja do sławnego wersu Kanta.
„Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”.
Kontekst tego świata kończy się. Zaczyna
się kontekst inny.
Gunkela sposób „szukania sensu” jest zanurzony właściwie w
tej samej aksjologii. No ba. Ależ to jest (jedyny?) sposób nawiązania
porozumienia.
„Do Murzynów – po Murzyńsku”.
Ale nie wyklucza innej. To ciekawe - promować jedną aksjologię w przebraniu
innej. „Samorealizacja” maską dla
niezgrabnej apoteozy Miłości?
Wypowiedzi Gunkla ślizgają się po
powierzchni, ale we właściwych miejscach, daleko od mielizn. Ta bezczelna
wymówka, że nie dostaje gorącej herbaty, właśnie z powodu jej bezczelności,
jest uderzającym paradoksem. Nieproszony gość, który nie tyle sprytnie, co
bardzo a propos, daje przykłady ważnych, pozornie standardowych odruchów?
Powściągliwość autora w obliczu
Ostateczności, który zamiast epatować wielkimi słowami woli zostawiać delikatne
tropy?
Zastanawiająca jest również zdziwiona,
wręcz niechętna, reakcja państwa Jonów.
O czym on mówi?
Ta reakcja od razu mnie uderza. To jest
reakcja kogoś, kto słyszy rzeczy niesłychane, do których nigdy „nie miał głowy”.
A jak dokonano afirmacji życia państwa
Jonów? Ujawniając zazdrość samotnego Gunkela. Jego skłonność do podstarzałej i
nieatrakcyjnej już dla starego Jony – Leliwy. To zmienia perspektywę niedoszłego buntownika.
Przysługa przyjaciela? Zwykły przypadek
ujawnionej, nocą, bo noc sprzyja otwarciu się, erotomanii? Zrządzenie
opatrzności?
Widz zaś ciągle patrzy nieufnie i myśli: „Obcy”, czy „swój”? „Swój” czy „Obcy”?
Co za czasy! A może to zwykła starcza
paranoja?
Minęło ćwierć wieku od napisania sztuki.
Może nie jest arcydziełem. Ale wytrzymała próbę czasu. Klasyka dramatu
(bez)sensu istnienia.
Jeśli dobrze odczytałem tę filozoficzną
symbolikę scenografii, nawet jeśli to tylko pomysł inscenizatorów, to
pocieszające, że sztuka została zagrana, jako „manifest moralnego niepokoju”.
Żeglujemy
od świata - poza świat – w kierunku tych gwiazd? Wizja tego przejścia jest mroczna,
jest ostatecznym, nie - chcianym
kresem.
Czy Jona (Gajos) zdołał rozwiązać swój
problem? Nie wiem. Nie wiem nawet, czy autor sztuki wiedział, jak mu pomóc.
Ale, trzeba przyznać, uczciwie go opisał.
Chociaż to, jak go opisał, jest mniej pocieszające.
Jaki jest świat Jony, który się jawi na
podstawie tej, jeszcze jednej, rozgrywki małżeńskiej a la Edward Albee (Kto się boi Wirginii Woolf), albo Françoise Sagan (Zamek w Szwecji) ?
Zresztą
rozgrywki nie sięgającej poziomu tamtych. Zwłaszcza arcydzieła dialogu - małżeńskiej,
uzdrawiającej wiwisekcji - w kreacji Albee’ego.
W ujęciu Henocha Lewina jest oszczędnie,
czy ubogo?
Jest ... inaczej. Zamiast akcentu na konflikt i między-małżeńskie pretensje, akcent na sens życia lub jego brak. Może kiedyś sensu nie podważano?
Jest ... inaczej. Zamiast akcentu na konflikt i między-małżeńskie pretensje, akcent na sens życia lub jego brak. Może kiedyś sensu nie podważano?
A więc, jaki jest, ten świat Jony?
Ojojoj!
Taki (trochę) wzbudzający obrzydzenie, że
za bardzo zwyczajny i już się przejadł. Obiecujący, a właściwie łudzący, że
zaraz się to uczucie skończy i zacznie się wspaniała uczta. Ale musisz być
zawsze przygotowany, przyzwyczajony, że to uczucie obrzydzenia znów wróci! Póki
co jednak wciąż budzisz się z krzykiem i widzisz, że masz jeszcze mniej czasu
na oczekiwanie.
Czy Jona wie, że uczta (ciągle nie ta,
ale kto to wie, kiedy się zaczyna, skoro się trafia, trzeba próbować!), gdy
nadchodzi, wymaga umiejętności wywoływania wymiotów? Bo nie można jeść bez
przerwy. A świecka uczta na tym polega. Jeść bez przerwy. Drażnić zakończenia nerwów
smakowych i innych. Drażnienie. Łechtanie. No i co jakiś czas trzeba iść do ogrodu,
gdzie stoją takie duże wazony czy misy. Nie wiem. Nigdy nie byłem na uczcie u
Nerona. Ale pamiętam, że szczury, gdy im badacze umożliwili drażnienie bez
ograniczeń ośrodka rozkoszy, załechtywały się na śmierć.
Obawiam się, że Jona nie zdaje sobie z
tego sprawy. No i nie dotarł eksperymentalnie, na szczęście, do takiego punktu.
** Błogosławiona udręka życia.
Jona nie ma tak dobrze, jak szczury. Ani
tak dobrze, jak Rzymianie na chwilę przed upadkiem ich Imperium (pod warunkiem,
że nie podpadli Neronowi, czy innemu Kaliguli). Nie ma swobodnego dostępu do
łechtania. Istnieją pewne ograniczenia. Musi żyć tym nijakim życiem, trwać, z
poczucia starodawnej przyzwoitości, przy ciągle tej samej, starej już żonie.
Nie ma siły się buntować.
Chyba, że teraz. Teraz, albo nigdy!
Tak, smutny los Jony, smutny los
praktycznej i bardziej pogodzonej z losem Lewiwy. Smutny los zazdroszczącego im
tego, co mają a nie doceniają, bo się przejadło, Gunkela.
Współczujemy. Ale – nie oni jedni. I nie
są bynajmniej pierwsi.
Pamiętacie straszny los Felicjana
Dulskiego i jego żony? Tego filistra, który kiedyś nie był filistrem (Wajda w Z biegiem lat, z biegiem dni genialnie
odtworzył los tego Wielkiego Nieznanego polskiej literatury i dramaturgii,
protoplasty wszystkich współczesnych Miauczyńskich) – ale filistrem został,
poddał się i skupił na tym, żeby sobie pożyć. Życiem filistra.
Felicjan żył jeszcze w świecie, który
oferował Zasady, Sens i Cel. Wymagał jednak męstwa, wytrwałości i roztropności.
Ponieważ mu nie dostawało żadnej z tych cnót, przegrał. Walczył, ale przegrał.
Wiedział, że przegrał już na długo przed śmiercią. Umarł pogodzony, może nawet z
ulgą. Sens był w tej walce. W zasadach, których przestrzegał, nawet, jako
przegrany. A Cel? Czy zwątpił w niego?
A gdyby tak potraktować tę symboliczną,
na poły somnambuliczną scenę w sypialni, pod rozgwieżdżonym, plazmowym niebem,
jak odtworzenie ostatniej rozmowy państwa Dulskich? Tej, której nigdy nie było?
Oj była, musiała być i po niej dopiero
Dulski zamilkł!
Szok pani Anieli, gdyby została nocą
wyrzucona z łóżka, byłby większy, byłby dopiero kolosalny! I może by przeważył
szalę. Zawiniła kindersztuba Felicjana. Albo brak ikry. Wszystko jedno. A Dulski, buntując się, czy miałby te same
powody? Wątpię.
Dulski, mały filister, przegrany, jak Jona. Ale, proszę wybaczyć, o wiele sympatyczniejszy. Na
pewno nie mówiłby, że „coś go ominęło”. Mówiłby, że chciałby mieć wreszcie jakiś
głos w sprawach, które źle się teraz toczą w jego domu. Że jest mężczyzną. Namawiałby swoją żonę, żeby nie próbowała
nieudolnie pełnić jego roli, bo to źle się skończy. To już jednak inna
historia.
Nasi bohaterowie, Jona i Leliwa, pozbawieni
poczucia sensu swego istnienia, a nieuchronnie tęskniący właśnie do niego, mogą
się tylko zdobywać, od czasu do czasu, na bezsensowny bunt. Wyrazić swoje
rozpaczliwe, wbrew nadziei, marzenie. Wołają o kogoś, kto im ten sens odda.
Nie powiem kogo. Nie spalę zręcznej pointy. Jestem recenzentem lojalnym. Musicie zobaczyć sztukę. Autor trafia w serce, bo potrafił znaleźć formułę, która łączy współczesnych we wspólnotę tęsknoty.
Jest zaszyfrowany komunikat. Każdy go sobie rozszyfrowuje, tak, jak tam potrafi. Coś w rodzaju apelu – metafory. Trzeba mieć - albo elementarne wyczucie poezji, albo ..modlitwy.
Nieco deprymujące jest jednak, że wirtualny "chór grecki" właśnie w finale powraca do kontekstu "tego świata" i znów rozbłyska światłami wielkiego miasta.
Wielkie miasto. Wieki Szpan. Wielki obciach.
Starzy, zagubieni z wielkich miast.Czy to tylko moja gorzka ironia? Czy też to ... zawoalowana pointa?
W PRLu, artyści, walcząc z cenzurą, posługiwali się aluzją. Plazmowa aluzja? Chyba to nie jest jeszcze ten przypadek. Ale kto wie. Jesteśmy już blisko. Niedługo aluzje będą ukryte nawet przed niektórymi, nie budzącymi zaufania, członkami trupy teatralnej ...
Walka Postu z karnawałem się nasila. Ale bądźmy poważni. Kończmy.
Bardziej prawdopodobny wariant - "mały realizm" rozwiązania problemu?
"Wróć na ziemię"?Uff. Próżne nadzieje na taki realizm. Ale to "tylko moja opinia".
W takim wypadku mamy za to poważny niepokój o interpretację "gwiaździstego nieba".
Bujanie w obłokach???Czyli przyznanie racji Leliwie z jej nieco przyciasnym pragmatyzmem?
*** Pytania bez odpowiedzi
Komunikat - metafora. Sens w nim zaszyfrowany (czy mimowolnie wyrażony?)
przez Hanocha Levina jest zadziwiająco bliski Odwiecznej Prawdzie. Bohaterowie (zwłaszcza pesymista - Jona), przy wielkiej do niego tęsknocie, chyba nie potrafią uwierzyć w jego
istnienie.
Bohaterowie nowożytni, pozbawieni tej wiary, odczuwali, odczuwają nadal i, jak sądzę, zawsze będą odczuwać tę dojmująca tęsknotę.
Niekłamany tragizm, dotarcie do dna, które najwidoczniej wyzwalało się owacją publiczności w Narodowym.
A w to właśnie wierzyli bohaterowie dawnych epok. I w jego (Jego) imię ginęli albo żyli szczęśliwi.
Moim ulubionym jej wyrazicielem jest pewien bohater Gogola, Piotr Iwanowicz Bobczyński.
Niekłamany tragizm, dotarcie do dna, które najwidoczniej wyzwalało się owacją publiczności w Narodowym.
Bo dopóki ta tęsknota dręczy, nie wszystko jest stracone. Tęsknota, która żywi nadzieję. Wbrew beznadziei.
Błogosławiona udręka życia.
Błogosławiona udręka życia.
--------------------------------------------
* Udręka Życia: Hanoch Levin (Izrael)
Autor przekładu: Agnieszka Olek
reżyseria:
Jan Englert
Obsada:
Jerzy
Gajos – Jona - mąż
Anna
Seniuk – Lewiwa - żona
Włodzimierz
Press - Gunkel
- przyjaciel
scenografia
Barbara
Hanicka
muzyka
Stanisław
Radwan
światło
Wojciech
Puś
animacja
artystyczna
Michał
Jankowski
|