Opowieści starego nudziarza (1)
Pamiętam, jak Pan Bóg, w którego jeszcze wtedy nie wierzyłem, ofiarował mi przed egzaminem wstępnym z matematyki na studia doktoranckie, miesiąc ćwiczeń wojskowych.
Kto był kiedy na takich ćwiczeniach, jako podoficer podchorąży „z cenzusem’, ten wie, jaka to paranoja.
Ganiać nas kaprale nie mogli – za niska dla nas szarża – a oficerom się na szczęście nie chciało.
Mieliśmy własnych dowódców-podoficerów, których, w przypadku próby wprowadzenia jakiejkolwiek dyscypliny (???) zabilibyśmy śmiechem, a i nasze zdrowie z powodu tego śmiechu byłoby w niebezpieczeństwie.
A wojsko, jak nie ma co robić, strasznie się nudzi.
Ja miałem co robić.
Przerabiałem od deski do deski książkę do matematyki, niestety już nie pamiętam autora. A szkoda, bo była świetna. Teorię rozumiałem. Ale partię materiału przyswoiłem sobie dopiero wtedy, gdy przerobiłem (rozwiązałem samodzielnie!) większość zadań na końcu rozdziału. Wtedy dopiero twierdzenia zaczynały żyć a ja weryfikowałem stopień ich zrozumienia. Konieczność rozwiązania zadania powodowała spojrzenie na nowo na twierdzenie oraz jego genezę w postaci dowodu.
Spojrzenie interesowne: „pomóż!” a więc i obarczone o niebo większym zainteresowaniem.
Jako początkujący inżynier więcej wówczas skorzystałem z tej książki do wyższej matematyki, niż ze wszystkich specjalistycznych książek o teorii konstrukcji.
Egzamin wstępny zdałem śpiewająco, studia doktoranckie ukończyłem w terminie. Jestem więc prawie, jak nasz były prezydent. Nie mam tylko dyplomu doktora.
Mógłbym zwalać na komunę, że nie zaakceptowała mojego wniosku o przewód doktorski … na Węgrzech, ale … nie wypada.
Mój kolega, bardziej politycznie pewny (albo lepiej się kamuflujący), uzyskał poparcie, wyjechał na Węgry.
I też nie obronił.
Jednak, jak by ktoś się pomylił i tytułował mnie per „profesor”, nie będę strzelał.
Przecież to takie modne.
Nikt mnie nie musiał przekonywać do genialności twierdzenia Nielsa Bohra: „Nie ma nic bardziej praktycznego, niż dobra teoria”.
Wojciech Wencel. Moje miejsce na Ziemi: Matarnia
-
Film Iwony Meus i Marka Gajczaka. Muzyka: Jacaszek. Wiersze czyta Roman
Gancarczyk. Instytut Literatury 2024
7 miesięcy temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz