czwartek, 2 sierpnia 2012

Tu Serce Polski, Tu mówi Warszawa

Padł On na posterunku - jak podcięty kwiat   
I skończył On zaledwie osiemnaście lat
Kto taki? Ot - powstaniec , obrońca Warszawy
Przed Gmachem telegrafów - wśród boju kurzawy    -

Kiedy? - w dwudziestym sierpnia - przy zdobyciu Pasty
W obronie swej Ojczyzny - jak Lachowie – Piasty
Pseudonim - miał Leszek - Walencki - nazwisko
Od Pasty - do P.K.O. - to już wszędzie blisko

Gdzie się mieścił Sztab Główny - Szpital - i mogiła
Tam Go brać koleżeńska w trumnie położyła.   –

I odebrał honory podchorąży młody 
Poświęcił czyste serce dla Polski swobody.
Poświęcił młode życia - dla kraju obrony   -
Za to Krzyżem Walecznych - został odznaczony.

Bohater wiersza to Zdzisław Benedykt Walencki, czwarte dziecko i jedyny syn Czesława Walenckiego, przedwojennego urzędnika państwowego i Agnieszki z Czarkowskich. Brat Janiny, Ireny i Haliny.  Rodzina mieszkała na warszawskiej Pradze i w czasie wojny prowadziła sklep na swojej ulicy. (cytaty za: blogerka Radia Wnet, S Gosia)

Jeden z wielu, Zdzisio


18-to letni chłopak dopiero przed samym Powstaniem ujawnił rodzicom, że jest w konspiracji. Zginął w walkach o Pastę. Został pochowany pod płytą chodnikową. Bezpieczny w grobie. Po Powstaniu wozem konnym został przewieziony przez Wisłę, na Cmentarz Bródnowski, do rodzinnego grobu.

Musiał chyba być kimś szczególnym, bo wprawdzie nie był odznaczony, jak twierdzi autor wiersza, ale jednak spośród osiemnastu tysięcy poległych powstańców jest nie tylko pamiętany ale upamiętniony, jeśli nawet tylko w poetyce praskiego folkloru.

Żołnierze Śródmieścia do końca sierpnia prowadzili, jak na powstańcze warunki, „normalną” wojnę. Ewakuowani,kanałami, na początku września, ze Starego Miasta, z tego kamiennego piekła ruin, waleczni, podziwiani przez Niemców, nawet w ich wojennych meldunkach, podkomendni Wachnowskiego budzili się w jakimś niemal bajkowym, bo normalnym świecie, gdzie był prąd, woda i … całe szyby. Wychodziły gazety, grało radio, działała policja i poczta, szpitale i kościoły, odbywały się śluby. Ludność, ta walcząca i „ta gotująca zupę i czarną kawę”, kochała się, cieszyła i smuciła, uprawiała poezję, śpiewała. Normalne, polskie, wolne życie. Za które kilkadziesiąt tysięcy ludzi w każdym wieku, ale głównie młodych, było gotowych oddać swoje życie.

Bo Polska wówczas nie była wolna.

Od wschodu okupowana przez wyzwoliciela, który zajmował się, oprócz walki z konkurentem, walką z Wolną Polską.

Po raz drugi, od roku 1920 wyzwoliciel zajmował się wyłapywaniem każdego Wolnego Polaka i obsadzaniem każdego stanowiska swoimi mianowańcami. Polscy mianowańcy utworzyli już „polski rząd” i właśnie w dniu 1 sierpnia nawiązali „stosunki dyplomatyczne” ze swoim panem. A legalny polski rząd walczył jeszcze zaciekle o swoją niezależną pozycję i o Państwo po wojnie. Po raz drugi, od roku czterdziestego zaczęły ruszać pociągi na wschód, nawet za koło polarne, z polskimi pasażerami. Po raz drugi zaczęły się zapełniać doły z polskimi trupami z dziurą w potylicy.

Od zachodu okupowana przez rannego, wściekłego psa, który w ostatnim roku wojny w szaleńczym paroksyzmie usiłował zabrać ze sobą do piekła jak najwięcej towarzyszy. I zasłużyć na największy i najgorętszy kocioł.

W stolicach świata odległych od tego dalekiego kraju znajdującego się w śmiertelnym uścisku dwóch zbrodniczych potęg siedzieli cywilizowani gentelmeni obdarzeni historyczną odpowiedzialnością. Mieli jednego ober- zbrodniarza – szaleńca za przeciwnika i drugiego arcyzbrodniarza – wujka Joe za sojusznika.

W imieniu tej zniewolonej Polski wystąpiło "trzystu" z warszawskich Termopil, i złożyło ofiarę całopalną. Stopniowo, niepostrzeżenie, od euforii wolności w godzinie "W", jak Wolność, do dna rozpaczy z powodu zawiedzionej nadziei.

Typowa tragedia. Ktoś szedł na śmierć dobrowolnie? Ktoś wolał umierać, zamiast kraść w kinie całusy  ukochanej? Ale gdyby nawet, ukochana by wzgardziła takim kimś.

„Grecka tragedia”, napisał jeden z ocalałych powstańców, profesor Witold Kieżun, opisując znane, ale ciągle lekceważone, fakty wzywania Warszawy do walki przez Sowietów, opuszczenia, właściwie zdrady sojuszników i cynicznego używania nieprzyjacielskich miast, jako obronnej osłony, przez Niemców (Nasz Dziennik, 1 sierpnia 2012).

„W świetle tych faktów (…) ukształtowała się sytuacja typowa dla tragedii greckiej: każde rozwiązanie jest niekorzystne, a w naszym przypadku tragiczne.”

Tak. Mamy w swojej historii autentyczną tragedię, wielotysięczną hekatombę. Hekatombę Wolnych Polaków. Czy mamy prawo o niej zapomnieć?

       Jeślibym, Panie Boże zapomniał o niej, Ty, Boże, zapomnij o mnie.

Czy mamy złorzeczyć przywódcom? Czy mamy raczej święty obowiązek czcić pamięć. Świętując.

Chyba nie ma obawy. Nie zapomnimy. Nie zapomną i „oni”, którzy przyjdą po nas.

Synowa siostry powstańca Zdzisia bloguje na portalu Radia Wnet. Żywa tradycja powstańcza.

Następne pokolenia


1 sierpnia 2012, wpół do ósmej rano. Przeciętne, polskie małżeństwo, „w pewnym wieku”, jedzie podwarszawską szosą samochodem. Radio włączone na falę Radia Warszawa.

Swoją drogą, co za niesamowity przypadek, że to najstarsze diecezjalne praskie radio, które Mąż pamiętał, jako właściwie amatorskie, prowadzone z parafii w Miedzeszynie przez jej budowniczego, księdza Tadeusza Łakomca, nazywa się tak prosto i pięknie. I żaden producent medialnej sieczki go nie wykupił. Nie sprofanował tej pięknej nazwy, tak, jak to się stało na przykład z Radiem Solidarność, zamienionym na brzęczącą i mainstreamową Eskę. Albo z telewizją Plus (przedtem – Franciszkanie), nadającą dzisiaj niezwykle powściągliwe, jak na telewizyjne standardy programy rozrywkowe (np.audycję „Goło i Wesoło”).

Nietknięte, co do formuły, Radio Warszawa z kolei transmituje rankami Radio Wnet. Radio Wnet tego dnia  akurat ma kłopoty z nadawaniem, prawie, jak powstańcze Radio Błyskawica, więc radzą sobie na razie sami. Nadają właśnie  jakąś głośną muzykę, której Żona nie może słuchać. Przycisza radio.





- Ależ, kochanie, to Lao Che śpiewa o Powstaniu. Młodzież kontynuuje tradycję. Na ochotnika. Bo w szkole ich nie za bardzo uczą o „martyrologii”. – protestuje, ale nie za bardzo, Mąż, w wieku powstańczej tradycji. Ale nie ma zamiaru umierać za Lao Che.


- Daj im Boże zdrowie, ale to już nie na moje nerwy, ta siekanina. – odpowiada stanowczo Żona – niech sobie młodzi przekazują tradycje patriotyczne po swojemu. Ja już je w sobie noszę. Po swojemu.
Tak. Forma przekazu jest zmienna. Tych Trzystu pod Termopilami nie umiało ani stepować ani rapować. Śpiewali na pewno na swój sposób pięknie, ale mamy dzisiaj, a raczej młodzi, „oni” mają dzisiaj swoje własne formy przekazu. Duch jednak - to nie forma. To całkowity brak formy. Nawet Gombrowicz by się nie przyczepił. Gdyby zrozumiał, co to jest polski Duch. Ja nie wiem. Mniejsza jednak o Gombrowicza.

W poszukiwaniu błąkającego się Ducha


Spójrzmy, jak się ma polski Duch dzisiaj. Czy go już całkowicie wyegzorcyzmowano? Lao Che jest nadzieją. Polski Duch się znów wzmaga. I jest inspiracją również dla zachodnich zespołów „młodzieżowych”, z jak najbardziej „cywilizowanego towarzystwa”, „z gwarancją wystarczającego zmodernizowania świadomości”. Na przekór starym, nie ogólnokrajowym,  wojewódzkim szczeniakom, dowodzącym samą swoją postawą, że nie ma czegoś takiego, jak Duch. Chyba, że oddech. Wczorajszy.

Ale są inne, poważniejsze i być może, bardziej symptomatyczne powody do optymizmu.

Oto jeszcze młody, w wieku chrystusowym, polski socjolog, specjalista od Ducha rozkładanego socjologicznym skalpelem na czynniki pierwsze, Michał Łuczewski pisze  w Plus – Minus z 28-29 lipca 2012. Te ironiczne cytaty w poprzednim akapicie, są od niego. Zanim jednak go znów zacytuję, skwituję pocieszające trwanie przy polskiej linii „przejętego” już przez mainstream dodatku do Rzepy, notabene powołanej do życia przez „Ślepca”, kilka lat po urodzeniu się socjologa . To też pocieszające. I znaczące dla tych smutnych, optymistycznych rozważań. Cytuję:

Upamiętnienie śmierci powinno nas wreszcie wybić z błogiego samozadowolenia. Zachwiać nasza pewnością. Kiedy ujrzymy zagładę jednego miasta sprzed kilku dekad, łatwiej nam będzie dostrzec katastrofę jednego samolotu sprzed dwóch lat. Wtedy okaże się, być może, że jesteśmy dłużnikami nie tylko wobec przeszłych pokoleń, ale również wobec naszych współczesnych.

(…)

Czy naprawdę nie widzimy wokół niezawinionego cierpienia, które powinno zostać odkupione? Czy wszyscy ci, którzy przeżyli, nie są winni czegoś tym, którzy umarli?

(…)

Wolimy spać i nic nie wiedzieć.

Czysty ton tego przekazu porusza i pociesza. Nawet, jeśli w niektórych momentach wzbudza wątpliwość. Zwłaszcza w kwestii „błogiego samozadowolenia” rad bym porozmawiać i popytać, co autor miał na myśli. Bo ja, jako żywo nigdzie wokół go nie widzę. U nikogo. Nawet u najzawziętszych wrogów Powstania a nawet u wrogów Polski. Co najwyżej nerwowość, resentyment, niechęć u jednych i uzasadnione poczucie krzywdy lub ucieczka od pamięci u drugich. No i nie wszyscy wolą spać. Głowa do góry!

W tym samym numerze Plusa – Minusa pada stwierdzenie klucz, spiżowym głosem profesora Andrzeja Nowaka. Słuchają go w cywilizowanych krajach studenci prestiżowych uniwersytetów, to chyba też jest dostatecznie cywilizowany?

Jeśli odrzemy polskość z tradycji romantycznej, to zostanie nam krzątanie się wokół ciepłej wody w kranie. Gdyby do takiej tylko krzątaniny zredukować polskość, to nic przecież nie zatrzymałoby nas w kraju; gdzie indziej są wszak lepsze drogi, lepsze krany…

No, niektórych już nie trzyma… Ale nie wszystkich. Ciągle nas jest więcej, i to trzy razy, niż „mądrzejszych od nas” Czechów. Ale jak długo? Jeszcze profesor Nowak:

Myślę, że mimo zaklęć krytyków polskiej martyrologii tradycja tej walki nigdy u nas nie zginie a Polacy nie zrezygnują z obrony swej tożsamości.

To były słowa wydrukowane w rozsądnym organie.

Ale jak współbrzmią z wypowiedzią wydrukowaną przez sekciarzy z Gazety Polskiej!

Nie można oddać polskiej historii w ręce ludzi, którzy chcą ją wykastrować z heroizmu. Nie można się godzić na takie opisy naszych dziejów, które w apoteozie czynu niepodległościowego widzą tylko cierpiętnictwo i przelaną beznadziejnie krew.

Nie ma Polski bez heroizmu.

Krzysztof Wołodźko, redaktor „Obywatela”, publicysta Deon.pl, członek zespołu „Pressji”

Serce Polski, matecznik Ducha


Warszawa dzisiaj, 1 sierpnia, nabiera blasku. Święto. Nikt jej go już nie odbierze. Dzisiaj już w całym Mazowszu rozlegną się syreny o godzinie 17-tej. Jeszcze ten blask nie do końca rozlał się na całą, wolną Polskę. Blask dumy, że nie poddaliśmy się w sytuacji beznadziejnej.

Właśnie teraz,  po 10 kwietnia patriotyzm budzi się, mimo rozhulanych piekielnych mocy…

Redaktorka Radia Wnet, Katarzyna Adamiak – Sroczyńska, siedząca w dniu 1 sierpnia 2012 roku przy redakcyjnym stoliku, ustawionym na placu Zamkowym, pełna animuszu, nie poddająca się nastrojowi zwątpienia i narzekania na trudności, woła, razem ze swoim rozmówcą:

Zróbmy ściepę narodową na film o polskim duchu! Zatrudnijmy najlepszego reżysera. O marynarzach w wojnie na morzach. O lotnikach w bitwie o Anglię i nie tylko.  O Powstaniu. O Pileckim. O Roju.

Spory między pułkownikiem Monterem i generałem Borem z jednej strony a generałami Sosnkowskim i Andersem o celowość wybuchu Powstania zostawmy. I między Kieżunem a Kirchmayerem. To inny porządek. To inna tradycja, odwiecznych, polskich, „potępieńczych” sporów.

Nie mylmy strat z tragedią. Nie mylmy klęski militarnej z chwałą Narodu. Z jego chwałą heroizmu polskiego Ducha.

Bijące serce Polski – Warszawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz