Manifest polityczny Lisa
Wędrowiec nad morzem mgły |
Pan Henryk Krzyżanowski, anglista, poeta, bloger i wędrowiec (kolejność przypadkowa a
lista talentów niepełna), który zaszczyca mnie swoją internetową przyjaźnią,
ostatnio napisał mi przy okazji wymiany uprzejmości urodzinowych następujące
słowa:
Oby to pisowskie spectrum się rzeczywiście poszerzyło... Ja jestem dość sceptyczny - obawiam się, że główną wygraną będzie odejście od promocji zboczeń i pedagogiki wstydu (nie jest to mało, fakt). Ale czy doczekamy się władzy nieetatystycznej? Mało realne. Pozdrawiam.
Tak się składa, że pan Henryk ma pewną, dla mnie wręcz bezcenną,
unikalną zdolność: wypowiadania się „jakby”, w moim imieniu. Potrafi ująć
skrótowo i celnie to, co ja właściwie wyznaję, i nie do końca sobie to
uświadamiam, albo też, być może, obawiam się tak wyraziście sformułować. W
każdym razie tak krótko i celnie bym nie
potrafił.
Skoro już zostałem zaskoczony swoim własnym poglądem (i mogę
się mu teraz bliżej przyjrzeć), spróbuję zrobić użytek z tego zaskoczenia.
Nasza krótka i okazjonalna wymiana zdań utwierdziła mnie (Teraz
tak! Gdy znalazłem potwierdzenie mojej nieuświadomionej intuicji – zaryzykuję) co
do pewnego faktu społecznego: Po raz pierwszy na PiS zagłosowała pewna część
wyborców, która nie głosowała nań dotąd nie dlatego, że nie znała się na
polityce i ulegała propagandzie postkomunistycznej(lemingi), ani, tym bardziej,
nie należała do licznej rzeszy zaprzańców, zdrajców, agentów wpływu i ludzi bez
właściwości, głosujących według kaprysu, dla zabawy lub jakichś rzekomych, czy
prawdziwych korzyści (np. przestępcy w więzieniach i chodzący wolno po ulicach,
którzy na PiS - faktycznie – nie głosowali).
Ci ludzie, do których mam nieskromną nadzieję się zaliczać,
głosowali na inne opcje, bo podchodzili do polityki z namysłem, potrafili
przełożyć swój system wartości na decyzje wyborcze, prowadzili rozważania
programowe, analizowali osobowość
polityków, szanse polityczne partii itp. To Homines
politici, niby obywatele starożytnych Aten, bywalcy Agory.
Postępowali trochę, jak błędni rycerze. Gdy toczyła się
wojna na cepy i na znaczone karty w rękawie, oni, wśród karczemnej bijatyki i
ordynarnego wrzasku, wybierali starannie
swoich faworytów, szermierzy broni białej, przybranych kokardą w ich ulubionej barwie, oceniali styl i czystość pchnięcia,
szybkość zasłony a przede wszystkim - cel ataku. Byli wierni i nieustępliwi.
Nie dawali się zastraszyć presją zmarnowanego głosu, nie ulegali manipulacji wizerunkiem
ich faworytów: dorabianą gębą . Nie dawali się skusić najbardziej atrakcyjnym
obietnicom ich konkurentów.
Mijały lata: Ich faworyci przegrywali, dostając cios bejsbolem
od tyłu lub pchnięcie w plecy. Najczęściej jednak spotykał ich okrutny los:
Niezauważenie w zgiełku, odrzucenie przez potencjalnych wyborców wskutek ich zniechęcenia
obserwowaniem wirujących cepów.
I oto nadszedł czas, że owi wyborcy zauważyli, że w międzyczasie
ich dojrzałe i przemyślane a stracone głosy – nie to, że nie mają żadnego
znaczenia. Gorzej. One przyczyniają się, że partia, która nie jest bynajmniej
partią ich marzeń ale spełnia wszelkie warunki „mniejszego zła”, nie może „przebić
szklanego sufitu”, również z powodu ich politycznego pięknoduchostwa!
A Polska staje się przysłowiową kamieni kupą, żerowiskiem
wilków, świń, roboczych wołów i beczących w chórze owieczek. Tych ostatnich wykonujących
mało solidną, za to zupełnie niepotrzebną a nawet szkodliwą robotę.
I Homines politici
zagłosowali na PiS.
Jaki to odsetek wyborców PiS? Sam chciałbym wiedzieć.
Ale to są wyborcy wyjątkowi. Zrezygnowali ze swoich
pięknoduchowskich ideałów demokratycznych. Opuścili swoich podstarzałych
szermierzy, którzy zresztą też pokazali swoje niedostatki. Niektórzy z nich po
prostu na starość zgłupieli i stali się niegodni nawet straconego głosu. Nasi Homines pogodzili się, że nie mogą
liczyć na działania polityczne całkowicie zgodne z ich wizją polityczną. Ale
postanowili, w stanie wyższej konieczności, ratować nie róże, tylko płonący
las.
Oczekują teraz, że partia – ostatnia ich nadzieja, ugasi niebezpieczny
pożar, nie używając do gaszenia benzyny i dynamitu. I odbuduje przynajmniej
fundamenty Państwa a może i coś jeszcze. Jeśli tak się stanie, ci błędni
rycerze, z zaciśniętymi zębami zniosą wprowadzanie różnych „reform” o wątpliwych
skutkach, które można będzie kiedyś, gdy się okaże, że znów „rozwiązywano
dzielnie problemy nie znane w innym ustroju”, jakoś odkręcić.
Marzy mi się skonfederowanie tej grupy „wyborców –
wizytatorów”, którzy stanowili by pewną grupę nacisku, monitorującą „polityczne korzyści” uzyskiwane za określoną "polityczną cenę".
Nie bądźmy tacy zatomizowani, by z rezygnacją obserwować,
jak (na przykład) zachodzi proces odwrotny: "polityczne koszty" zostały poniesione,
ale "korzyści" nie uzyskaliśmy żadnych, pożar się rozszerza, kupa się powiększa.
Czy ta grupa debiutanckich ale świadomych wyborców PiS - jest
na tyle liczna, by stanowić przysłowiowy języczek u wagi? Czy stanowi widoczną
smugę światła w PiSowskim spectrum? Czy naprawdę ten dodatkowy strumyczek
zdeterminowanych obrońców palącego się lasu, którzy przylecieli na pomoc z
sąsiedniej wsi z wiadrami o nieco innym kształcie, ma jakieś znaczenie?
Nie mam
pojęcia. Na razie ogłaszam taką wstępną myśl. Można podyskutować w gronie
internetowych przyjaciół.
Może to coś da, kto wie?
Kto głosował po raz pierwszy na PiS i wie dlaczego?
A może by powstała taka nowa
grupa na fb, żeby się nie mieszać z tryumfującymi wyznawcami i zachować od początku zdrowy
sceptycyzm i zimną krew?
Może trzeba pomyśleć teraz, zanim mgła się jeszcze nie
rozwiała?