Czyli, jak oczekiwać przełomu
Wiosenne przesilenie
Tygodnik Uwarzam Rze,
który należy zaliczyć, bez urazy, do papierowych mediów głównego nurtu,
przechodzi do sekty smoleńskiej! Zamach - to już słowo zwyczajne.
Ciekawe są te „delikatne” korekty linii redakcyjnej.
Wydawnictwo, które publikuje dziennik Rzeczpospolita wraz z tygodniowym dodatkiem Plus Minus i tygodnik Uwarzam
Rze, przechodziło nieraz metamorfozę. Nie mam zamiaru robić jakiejś
napuszonej, prasoznawczej analizy, ale pozwól, zabłąkany tu czytelniku, na
kilka spostrzeżeń walczącego ze zmiennym szczęściem z uzależnieniami „homo
politicus” blogera, którego dusza wyrywa się do innych, „wyższych” tematów.
Jeszcze nie teraz. Ale już ostatni raz.
Może.
Geneza dziennika ginie w mrokach stanu wojennego, kiedy
Ślepiec postanowił grać na nucie państwowotwórczej. Wznowił pismo o
przedwojennych korzeniach zimą ‘82 – go, umieścił w winiecie orła podobnego
nieco do sępa i nadał mu linię, niby świecką odmianę Paxu.
Długo by opisywać krętą i czasem dramatyczną drogę dziennika
w „wolnej Polsce”, po godnej szacunku, zgodnej z europejskimi standardami,
decyzji premiera Mazowieckiego, oznaczającej względną niezależność redakcji od państwowego
właściciela.
Odnotujmy tylko symptomatyczny fakt śmierci „na posterunku”,
chociaż z przyczyn naturalnych, dwóch redaktorów naczelnych: Dariusza Fikusa i
Macieja Łukaszewicza. Kadencje Aleksandrowicza i Gaudena nie należą do
szczególnie znaczących, ale faktem jest, że pismo powoli, ale konsekwentnie
przesuwało się na prawo i nigdy nie obniżyło lotów do poziomu, który Gazeta
Wyborcza, czy Dziennik osiągały w tydzień.
Sukces na prawicy
Jednak czas świetności dziennika Rzeczpospolita nadszedł
dopiero z chwilą, gdy padło ostatnie pismo codzienne o linii radykalnie konserwatywnej,
Życie „z kropką” (2002) i kiedy
zamknięto katolicki tygodnik Ozon (2006).
W 2006 roku, pod rządami „strrrasznych Kaczorów”, trwała już
w najlepsze wojna polsko-polska. A Platforma Obywatelska z partii bliskiej
ideowo PiS, autorki marzenia o IV RP i specjalistki od gospodarki, rozsądku i
umiaru przeradzała się w demagogiczną, wrzaskliwą zgraję sfrustrowanych,
dyszących żądzą władzy polityków, przedstawianych w mediach głównego nurtu,
jako rozsądną alternatywę dla kartofeln.
W tej wrzawie Rzeczpospolita zachowywała umiar, przyzwoitość
i zmysł taktyczny. Nie dała się zepchnąć na „prawicowy margines”, przechodziła
obronną ręką przez różne burze, omijała rafy. Zwiększała wpływy i nakład.
Nie uniknęła wpadek. A może wyrzucała „murzyniątka” np. pod
postacią Bronisława Wildstena, z szalupy, broniąc się przez najgorszym?
Ale ewenementem na polską, (a może nie tylko?) skalę był
sukces Rzepy pod wodzą prawicowego,
ultrakatolickiego naczelnego, Pawła Lisickiego.
Pracował on tam ponad dwadzieścia lat, bez rozgłosu,
cierpliwie, na różnych stanowiskach, aż do stanowiska zastępcy redaktora
naczelnego. Ale znany był głównie, jako niszowy eseista, roztrząsający hobbystycznie
kardynalne problemy natury Boga i człowieka. Oraz niuanse i meandry ortodoksji
w Kościele Katolickim pod wodzą kolejno - polskiego zbyt łagodnego gołąbka i
niemieckiego panzer-kardynała.
I ten człowiek stał się nagle rekinem medialnego biznesu.
O
jego klasie intelektualnej i zmyśle medialnym świadczy prowokacja, jakiej się
dopuścił na swoim blogu na jesieni 2007 roku. Prześmiewczą „spowiedź agenta
Tomka” medialni kretyni dyszący żądzą krwi Kaczorów potraktowali poważnie,
kompromitując się w sposób niezawodnie przewidywalny. Lisicki jednak dowiódł
wówczas całkiem czego innego. Dowiódł istnienia teflonowej powłoki, jaką
posiadają protegowani wpływowego środowiska medialnego.
To był jednak czas zwykły. Czas walki politycznej. Czas
gierek demokratycznych. I bezkrwawych gier operacyjnych.
No może niezupełnie bezkrwawych.
Czasem wprawdzie ktoś chciał popełnić samobójstwo. Ale go
odratowali. Czasem kogoś zabili nieznani sprawcy, ale to pewnie jacyś
kryminaliści. Albo syn niespełna rozumu. Kogoś przejechała ciężarówka ze
żwirem, ale wypadki chodzą po ludziach.
To był czas zwykły. Kiedy trudno odróżnić agenta wpływu od
głupca i pożytecznego idioty od członka lobby, które sobie może kupić za 3
miliony ustawę sejmową.
Jednym słowem można uprawiać normalną publicystykę, ale nie
należy ulegać manii teorii spiskowych. Chronić image człowieka rozsądnego, którego zapraszają do telewizji.
Nadszedł jednak czas próby
Katastrofa Smoleńska
Ten splamiony krwią najlepszych synów Polski papierek
lakmusowy przyzwoitości, odwagi i pryncypialności. Patriotyzmu i miłości
prawdy.
Najdroższy z możliwych papierek lakmusowy wrażliwości na
jeszcze jeden przejaw, ku zniecierpliwieniu większości, odwiecznego, tragicznego losu narodu.
Papierek lakmusowy wrażliwości na Znak, który był dany.
Wigilia Miłosierdzia Bożego, na nieludzkiej ziemi.
Jeszcze jeden katyński wagon, czy absurdalna katastrofa,
przejaw polskiego nieudacznictwa, naburmuszonego uporu i pchania się, gdzie nas
nie chcą i gdzie nas nie wysyłają?
Ludzie rozsądni są, na szczęście, po obu stronach
politycznej sceny obrotowej, wiedzą, jak się zachować.
Spokojnie, to tylko zwykła katastrofa. Nie ulegajmy paranoi.
Dajmy im szansę.
Dajmy szansę Putinowi, żeby okazał się przyzwoitym
człowiekiem.
Dajmy szansę Tuskowi, żeby okazał się twardym, polskim
premierem. Chytrym, jak lis i mądrym, jak sowa. Nieustępliwym, jak osioł.
Dajmy szansę prokuraturze, specjalistom lotniczym,
odpowiedzialnym ministrom, dowództwu Biura, które ma chronić naszych
rządzących. I zastępcom dowódców, którzy zginęli.
Niech się Państwo sprawdzi.
Niestety.
Było pełno głupców. Którzy od początku wiedzieli swoje. Jak
to głupcy. Czuli, że coś tu śmierdzi. Od początku.
Od kiedy na podstawie doniesień z telewizji, wykazując się
zdecydowaniem marszałek sejmu orzekał o śmierci prezydenta i przejmował władzę.
Od momentu, kiedy pruto kasy pancerne w Kancelarii, bo nie było kluczy.
Wykazując się stanowczością.
Od kiedy pierwszym zamiarem nowego prezydenta było usunięcia
niestosownego i nieestetycznego Krzyża Smoleńskiego. A najważniejszą sprawą
prezydenta Warszawy, było zlikwidowanie idiotycznej manifestacji paranoicznej
rozpaczy. Nareszcie nastali odpowiedni następcy. Zdecydowani i stanowczy.
Przeciwieństwo archaicznego, politycznego nieporozumienia, na dodatek -
niskiego wzrostu.
Rzepa pod presją
W tej nowej sytuacji, kiedy wszystkie demony polskiego piekła
harcowały, jak podpici balangowicze zwołani przez fejsbuka, Rzepa w zasadzie
się sprawdziła.
Zastosowała sprawdzoną metodę umiaru, rozsądku i
powściągliwości. Ze wstrętem odcinała się od kompromitujących ekscesów w prasie
i na Krakowskim.
Jednocześnie z taktem, mądrą miną i elegancko zatykając nos,
dystansowała się od głupców.
Teorie spiskowe, to nie jest rzecz dla ludzi z lepszego
towarzystwa. Zamach to słowo nieeleganckie.
Wybitny może, ale niezbyt mądry, (a może nawet głupi, ale
bądźmy miłosierni) pisarz publikuje jakieś niewczesne bzdury, niewyważone wiersze,
służalcze wobec Tragicznego ale Przegrywającego Na Własne
Życzenie Polityka.
Poeta ten patronuje grupce młodych poetów, którym szkodzi, a w każdym razie nie
potrafi ich uchronić przed kiczem nekrofilii.
Marnuje swój talent na idiotyczne eseje historyczne, w
których podważa właściwie podstawy naszej cywilizacji.
Zrobimy mu kocówę w kilku numerach i komentarzach
naczelnego?
Żyjemy w normalnym państwie, mamy wielkie osiągnięcia a to
wydziwianie tradycjonalnej inteligencji i jej samozwańczego guru to dowód jej
niedostosowania i nieudacznictwa. Z żywymi naprzód iść!
Obserwowałem te próby z bólem ale i ze zrozumieniem. Trochę
Ziemkiewicza, Wildsteina i Masłonia. I dla równowagi trochę Horubały, Skwiecińskiego
i Warzechy. Pluralizm. Dyskusja różnych punktów widzenia. Umiar. Utrzymać się w
głównym nurcie rozsądku za wszelką cenę. W jego prawej części.
Czasami czytając ten dziennik przypominała się anegdota o
kameleonie, opowiedziana przez Jonasza Koftę.
Jak to on umiał okrywać się powłoką bardzo … sophisticated. Nie tam jakieś różne
kolory. To żenada. W taką drobną pepitkę.
Nie do końca się udało się. Wykupili wydawnictwo. Szurnęli
najlepszego redaktora.
Kameleon i tak się przekręcił.
Na szczęście udało się w ostatnim momencie, zamiast wyrzucać
z szalupy najczarniejsze „murzyniatka”, zbudować solidną krypę i przesiąść się
na nią.
Mamy więc Uważam Rze. Kolejny
sukces medialny. Cieszmy się wszyscy. Czym by był rynek bez tego synka Rzepy, enfant terrible głównego nurtu?
Kiedy jego mamusię właśnie pomału przerabiają na zwykłą
papierową wyrobniczkę z prawicową odchyłką ala późny Wołek?
Ale konkurencja nie śpi.
Trzeba uprawiać tajemną mieszankę rozsądku i umiaru oraz niezbędnej
przytomności umysłu. Bo sytuacja jest dynamiczna.
Gazeta Polska i jej dziennik – to wprawdzie oszołomy, które
szkodzą sprawie. Od początku bezwstydnie żerowali na Katastrofie, nie uważali
na nuty, otwarcie, coraz bardziej zdecydowanie brali pod uwagę wątek zamachu. Przed
wyborami 2011 ogłosili wprost tezę o
zamachu. Co za głupota! Co za nekrofilia polityczna!
Zwycięstwo głupoty
I te oszołomy, do kłótliwej spółki z „biznesmenem z Torunia”
spowodowały cud.
Kretyńska teza o zamachu, smoleńska religia zaczyna być na
tyle silna, że trzeba się z nią liczyć. Nie można zostać, jak głupi(jak głupi?
Co jest do licha, przecież byliśmy cały czas rozsądni!) w tym głównym nurcie,
który pomału, faktycznie!, co za odkrycie, zaczyna śmierdzieć, jak brudny ściek.
Rozsądne towarzystwo zaczyna więc zdradzać nerwowość.
Sakiewicz był oklaskiwany na wiecu politycznym!
No i Mazurek odnotował to z niesmakiem i zagroził, że więcej pod pałac nie pójdzie.
Sakiewicz był oklaskiwany na wiecu politycznym!
No i Mazurek odnotował to z niesmakiem i zagroził, że więcej pod pałac nie pójdzie.
- Mazurek! Weź się chłopie ogarnij! Przytomność umysłu jest
ważniejsza od umiaru.
- Umiar teraz znaczy coś innego, niż wczoraj!
Do przykładania oszołomom z GP został wyznaczony teraz
mistrz Łysiak.
- Mistrz trochę się powtarza. Niby przyłożył po mistrzowsku,
ale nie zauważył,
że taka poetyka już została zajęta przez Niesiołowskiego i
Palikota.
- Ja wiem, że mistrz był pierwszy i jak kiedyś Ojca Rydzyka
potraktował,
to ręce i szczęka opadały.
Wtedy to też było chamskie i płaskie, ale
przynajmniej świeże i oryginalne.
Teraz to już żenada i palikotyzm. Buuuuu!
Zakończenie
Nie jestem pisiorem. A byłem na wiecu. Faktycznie czasem nie
chciało mi się klaskać, wtedy, kiedy wszystkim się chciało. Czytam Uważam Rze i Gazetę Polską. Czytam Łysiaka i Wencla. Lisickiego i Sakiewicza.
Nawet czasem śmieję się z dowcipów Mazurka. Ale jeśli chodzi o te
pięknoduchowskie rozważania Mazurka, który okazał przynajmniej tyle wyczucia,
że nie umieścił tego w swojej rubryce „Z życia opozycji”, to uważam, rze to … rzenada. Ma dwie córki a marze
się, jak dziewczynka. Ę i ą.
Co do zaś rozważań Mistrza, to cóż. Nic nie powiem. Mistrz
to mistrz. Ma z czego tracić. To czasem … traci. Zdarzyło mu się już co najmniej
drugi raz. O ile ja pamiętam.
A ja mogę tylko powiedzieć, jak ambasador radziecki na
przyjęciu u angielskiej, starej Królowej Matki. „Biorę to na siebie.”
To nie dowcip. To aluzja do dowcipu. Nie znacie? Trudno, świetnie,
niezbyt elegancki.